Wargaming nie ma ostatnio dobrej passy na konsolowych wodach, po fatalnie zrealizowanych bitwach rankingowych w poprzednim sezonie przyszła pora na testy lotniskowców, które jak narazie są tylko stratą czasu.
Bitwy rankingowe w poprzednim sezonie były dramatycznie słabe i frustrujące. Wargaming nie potrafił oddzielić graczy dobrych od tych słabszych, przez co wielu z nas szybko porzuciło te rozgrywki. Chodzi o to, że najlepszemu graczowi przegranej drużyny zabrano gwiazdkę, dzięki której mógł szybciej awansować na wyższe rangi mimo przegranej bitwy. Po tej fatalnej zmianie przeszła pora na kolejne eksperymenty.
O lotniskowcach w konsolowym World of Warship mówiło się od wielu miesięcy, gracze na grupach poświęconych okrętom w większości obawiali się, że lotniskowce popsują balans gry – jak to miało miejsce np. przy wprowadzeniu artylerii do World of Tanks. Na szczęście po pierwszym tygodniu testów nie ma się czego obawiać. Samoloty testowych lotniskowców są bardzo słabe, ich torpedy zadają śmiesznie niskie obrażenia i przy tym są bardzo wolne (35 kt.). Zdecydowanie lepiej jest z bombami zapalającymi, które zadają od 8000 do 13000 obrażeń, praktycznie zawsze podpalają okręt, ale za to trudniej nimi trafić.
W pierwszym tygodniu testów otrzymaliśmy dwa lotniskowce na poziomie 3: japońskiego „Hosho” i amerykańskiego „Langleya”. Każdy lotniskowiec otrzymuje też odpowiedniego kapitana na 16 poziomie z kilkoma ulepszeniami do wyboru. Głównie są to wzmocnienia na mniejszą wykrywalność samolotów, ich wytrzymałość oraz zadawane obrażenia. W drugim tygodniu testów na poziomie 5 możemy grać japońskim „Ryujo” oraz amerykańskim „Rangerem”
Gracze decydujący się na grę lotniskami niestety nie osiągają nawet przeciętnych wyników w bitwach, zazwyczaj należy ich szukać w dole tabeli. Wszystko to spowodowane jest bardzo niskimi obrażeniami jakie zadają w bitwach, a to przekłada się na mała liczbę kredytów i punktów doświadczenia. Oczywiście można to tłumaczyć długą nauką latania samolotami oraz trudnościami z celowaniem, ale torpedy które ledwo zadają 5000 obrażeń na poziomie 3 i 5 wcale tego nie ułatwiają. Do tego droga od lotniskowca do wrogich okrętów jest bardzo długa.
Sterowanie samolotami wcale do trudnych nie należy, naciskając R2 lub RT startujemy eskadrą składającą się z 6 samolotów, lewym analogiem skręcamy oraz manipulujemy przepustnicą, prawy analog służy tylko do obracania kamery. Cel atakujemy również przytrzymując R2 lub RT, na raz mogą atakować tylko dwa samoloty, czyli w jeden okręt wysyłamy dwie torpedy lub dwie bomby zapalające. Większość pancerników i krążowników ma bardzo moce działa przeciwlotnicze o dużym zasięgu, więc każdy atak może wiązać się ze stratą kilku samolotów w eskorcie.
Lotniskowcami możemy grać jedynie w specjalnie przygotowanym do tego trybie „Air Strike”, na drużynę może przypadać tylko jeden lotniskowiec, jednak aby gracze nie musieli długo czekać na bitwę ponad połowę okrętów stanowią booty. Wybierając się na taki tryb normalnym okrętem można zarobić sporą liczę kredytów i doświadczenia, ale chyba nie o to chodziło twórcom.

Osobiście cieszę się, ze lotniskowce praktycznie nie namieszały w balansie gry, jednak nie można odmówić, że są pewnym urozmaiceniem rozgrywki, jednak jeszcze dużo wody w Wiśle upłynie, zanim staną się one przydatne i opłacalne w bitwach morskich.