Jill Valentine kontra Nemesis anno domini 2020
Trzeba powiedzieć to sobie jasno – Resident Evil 2 Remake był genialny. Capcom wziął wszystko to, za co fani pokochali przygody Leona i Claire w 1998 roku i przeniósł na współczesny grunt. Tym samym otrzymaliśmy tytuł, gdzie nie było zbyt wielu elementów obniżających poprzeczkę. Japończycy postanowili więc kuć żelazo póki gorące i niespełna rok po premierze dwójki możemy zapoznać się z nowym wcieleniem innej tytułowej postaci oraz jej prześladowcy. Przed państwem Jill Valentine i Nemesis w sztuce pod tytułem Resident Evil 3 Remake.
Na wstępnie warto zaznaczyć, że Capcom zamknął w tym momencie pewne koło. Resident Evil 3: Nemesis trafiło do sprzedaży niespełna rok po premierze oryginalnych przygód Leona, będąc przy tym o wiele krótszą grą niż poprzedniczka. Mamy rok 2020 i możemy obserwować dokładnie to samo, bo kiedy oba scenariusze z zeszłorocznego hitu starczały na około 12 godzin, tak tutaj pierwsze podejście do przygód Jill zamknąłem mając tych godzin na liczniku 5. Sam projekt natomiast debiutuje niespełna rok po poprzedniczce. Czy wpłynęło to negatywnie na moją przyjemność z rozgrywki? Oczywiście, że nie, ale od początku.
Fani klasycznej trójki na początku mogą czuć lekką konsternację widząc scenę otwierającą nowe przygody Jill. W oryginale mieliśmy do czynienia z bardziej kameralnym (jeśli tak można nazwać wysyp żywych trupów) otwarciem. Tutaj jesteśmy od razu witani naszym tytułowym przeciwnikiem czyli Nemesisem, który postanowił złożyć nam niezapowiedzianą wizytę. Fabuła jak na standardy serii jest jak najbardziej interesująca. Bardzo miłym ukłonem w kierunku przygód Leona i Claire z tamtego roku są sceny, w których mamy szersze pole widzenia dla niektórych wątków (w końcu akcja trójki rozgrywa się ledwie kilka godzin przed pechowym pierwszym dniem w pracy). Zagorzali fani na pewno będą ubolewać nad tym, że niektóre lokacje oraz wydarzenia zostały zmienione bądź wycięte.
Tym samym nie odwiedzimy już kultowej wieży zegarowej. Walka z bossem na cmentarzu również pozostaje domeną oryginału, a posterunek policji w Raccoon City odwiedzimy w butach Carlosa, a nie jak poprzednio w skórze Jill. Podczas pierwszego przejścia nie odczuwałem żadnego dyskomfortu związanego ze zmianami. Dopiero dogłębna analiza sprawiła, że w mojej głowie powstały wątpliwości. Finalnie jednak dochodzę do wniosku, że Capcom stworzył tytuł, który bierze dziedzictwo swojego protoplasty i przekłada je na nowo, mieszając w formule. Dla mnie osobiście nie jest to problemem, jednak zdaję sobie sprawę z tego, że fani oryginału mogą na te zmiany kręcić nosem.
Wspomniałem już o odwiedzinach posterunku policji w Raccoon City. Tutaj pojawia się aspekt w którym widać najbardziej szybszy okres produkcyjny względem poprzedniczki. Jeśli więc grałeś w odświeżoną dwójkę, to w trójce poczujesz się jak ryba w wodzie. Poza nową umiejętnością uniku, trzon mechaniki pozostał bez zmian. Wiele modeli nieumarłych, jak i wcześniej wspomniany komisariat są wręcz żywcem przeniesione z poprzedniej części. Nie ubliża to jednak nowym lokacjom, które po raz kolejny pokazują, że RE Engine to klasa sama w sobie, dzięki której ukazanie terroru staje się dziecinnie proste.

Znowu więc będziemy zbierali zasoby, tworzyli leczące miksy ziół, a od czasu do czasu pobawimy się w MacGyvera i przyrządzimy sobie trochę amunicji, do walki z maszkarami. Podobnie jak w dwójce warto przeczesywać każdy zakamarek, w poszukiwaniu ukrytych wiadomości, bądź przedmiotów, które pozwolą nam przejść dalej, a to często może poskutkować zdobyciem ulepszenia do akurat dzierżonej broni. Jednym słowem jeśli lubisz zaglądać w każdy zakamarek poziomu, to tutaj poczujesz się jak w niebie.
Czym jednak byłyby przygody Jill, bez pewnego drobnego elementu. Od strony czysto wizualnej, Nemesis jeszcze nigdy nie wyglądał tak przerażająco. Każdy mały detal pokazuje, że mamy do czynienia z kimś, kto jest ulepszoną wersją Mr.X z dwójki. Niestety wygląd to nie zawsze klucz do sukcesu. Tutaj objawia się coś, co dotarło do mnie po trzecim spotkaniu z naszym prześladowcą. Pomimo tego, że w bezpośredniej walce jest on zabójczo niebezpieczny, tak nie oddziałuje już on na psychikę tak samo jak olbrzym w czarnym kapeluszu.
Wynika to z faktu, że podczas przechodzenia kolejnych pięter posterunku policji, miało się to uczucie wyostrzenia zmysłów podczas eksploracji, a każdy dźwięk ciężkich kroków przyjmowaliśmy jako znak do odwrotu. W trójce natomiast Nemesis pojawia się w kilku momentach, których celem jest podwyższenie adrenaliny oraz popchnięcie akcji do przodu. Plusem jest to, że kiedy uda nam się spowolnić tą maszynę do zabijania, to możemy liczyć na wypadnięcie ulepszenia do broni. W ogólnym rozrachunku jednak brakowało mi tego, żeby Nemesis cały czas był obecny w Raccoon City i fundował nam poczucie niepewności cały czas, a nie tylko w z góry zaplanowanych momentach.
O oprawie audiowizualnej już wspomniałem, ale to co mistrzowie z Capcomu zrobili tworząc RE Engine zasługuje na uznanie. Modele postaci, design lokacji, oraz wygląd naszych przeciwników to jest pierwsza liga. Nawet na Xboxie One S, na którym grałem nie mogłem przestać zachwycać się jak dobrze wygląda to czego jestem świadkiem, nieważne czy oglądałemprzerywnik filmowy, uciekałem na złamanie karku, bądź powoli eksplorowałem zniszczone Raccoon City. Wszystko jest na swoim miejscu, a całość jest dopełniana przez dobrze współgrającą z obrazem ścieżką audio, nadającą klimat całej opowieści. Głosy postaci również warto odnotować na plus, ponieważ od razu możemy wyczuć kiełkującą chemię między poszczególnymi postaciami. W tym miejscu najjaśniej błyszczą Jill i Carlos, których relacja z minuty na minutę ewoluuję i aż miło jest oglądać sceny z ich udziałem.
Podsumowując, Resident Evil 3 Remake, to nadal świetna produkcja, która na pewno przypadnie do gustu fanom zeszłorocznej produkcji spod skrzydeł Capcomu. Pomimo zmian w scenariuszu oraz lokacjach, przygody Jill nadal potrafią przyciągnąć do ekranu, a Nemesis, pomimo potencjału wykorzystanego tylko w połowie, nadal jest przerażającą maszyną do zabijania. Tytuł, który powinien znaleźć się na półce każdego fana uniwersum Resident Evil. Sam na pewno wrócę jeszcze do Raccoon City żeby jeszcze raz stanąć oko w oko z najsłynniejszym prześladowcą w grach wideo.
Tytuł do recenzji dostarczyła Cenega
P.S. Z gry wyleciał również tryb Mercenaries, który był dostępny w oryginalne. Na jego miejsce wskoczył komponent sieciowy o nazwie Resistance. Jego recenzja pojawi się już niedługo.
5h rozgrywki w grze której koszt oscyluje w okół 250zł to zdecydowanie za dużo i nawet multiplayer tego nie ratuje, poczekam na przecenę.