Gwiezdne Wojny to jedna z największych marek na całym świecie. Miliony fanów z całego świata czekają na kolejne filmy, seriale, gry czy książki z tego uniwersum. Legendarna marka, która w ostatnim czasie niestety trochę podupadła ze względu na kontrowersyjne decyzje, które podzieliły fanów. Ostatni Jedi, poprzedni film sagi, poróżnił fanów i rozdzielił ich na dwa obozy. Emocje były tak skrajne, że nie dało się podejść do nowego filmu bez rozgniewania którejkolwiek ze stron sporu.
Nie zazdroszczę J.J. Abramsowi. Powrócił po nakręceniu 7 epizodu i musiał jakoś się do tego zabrać. Karkołomna praca, która ostatecznie dała nam zakończenie nie tylko ostatniej trylogii, ale całej historii Skywalkerów.
Nie jestem fanem Ostatniego Jedi i nie mam problemów z mówieniem co w tym filmie nie zagrało. Nie tylko ja tak miałem. Bardzo duża rzesza fanów dzieliła się swoim niezadowoleniem z filmu i Disney postanowił ich posłuchać. Wydaje mi się, że początkowy scenariusz filmu został wyrzucony do kosza i twórcy usiedli przed forami, YouTube, sieciami społecznościowymi i wypisali sobie na kartce co ludziom się nie spodobało i z taką checklistą podeszli do nowego filmu. Oglądając Skywalker. Odrodzenie miałem co chwilę wrażenie, że kolejne punkty z tej listy są odhaczane.
Akcja filmu galopuje przez cały czas do przodu. Abrams musiał bowiem „naprawić” wszystkie błędy i niedomówienia jakie pozostawił po sobie Johnson. Przez to musimy tutaj zwiedzić sporą ilość planet i uzyskać sporo odpowiedzi na pytanie, które nurtują nas od 2015 roku. Na szczęście tempo nigdy nie jest męcząco szybkie, więc widz nie ma poczucia jakby nie nadążał za bohaterami.
Jeśli podobnie jak ja macie negatywny stosunek do Last Jedi, to powinniście wyjść z seansu zadowoleni. Serio, oglądając ten film czułem się jakby Abrams siedział obok mnie, obejmował mnie i mówił do mnie „Hej Bartek, pamiętasz jak nie na miejscu była scena gdy Luke wyrzucał miecz świetlny za plecy? No to proszę, to powinno Ci to wynagrodzić. O, a pamiętasz jak niedorzeczna była scena z Leią w kosmosie? No to może trochę dodatkowej ekspozycji sprawi, że scena ta będzie trochę bardziej znośna?”. I takich momentów jest tutaj mnóstwo. Czasami aż czułem się tak jakby twórcy czytali mi w myślach i pokazywali mi dokładnie to czego oczekuję.
I tylko żal mi tych, którzy jednak Last Jedi polubili i chcieli zobaczyć kontynuację tamtej wizji…chociaż nie, z drugiej strony nie do końca mi ich żal. Tak czysto po ludzku, egoistycznie. Cieszę się, że wyszło na moje i zakończenie jest w moim stylu. Niemniej jednak wiem jak czują się teraz fani tamtego filmu – dokładnie tak, jak ja gdy dwa lata temu zawiedziony opuszczałem kino.
Skywalker. Odrodzenie nie jest oczywiście dziełem idealnym. Ma swoje wady, ale w dużej mierze wynikają one z chęci naprawy tego co wcześniej zepsuto. Disney miał w tym roku swoje dwa wielkie zakończenia pewnych epok. Po Avengers Koniec Gry przyszedł czas na koniec Gwiezdnej Sagi. I niestety w takim bezpośrednim starciu Star Wars przegrywa, bo część wątków dodana została w ostatniej chwili, kiedy spokojnie mogły być pociągnięte w poprzednim filmie. Dzięki temu mielibyśmy więcej czasu na zaznajomienie się z niektórymi postaciami oraz na to by ich los nas bardziej obchodził.
Ciężko nie stwierdzić, że Rise of Skywalker czerpie dużo z Powrotu Jedi. Struktura jest bardzo podoba i wydaje mi się, że nie do uniknięcia jest to w takich kończących rozdziałach. Kulminacja filmu to oczywiście epicka walka ze złem, która wygląda niesamowicie, ale w porównaniu do wspomnianych wcześniej Avengersów wypada gorzej. Właśnie przez to, że na ekranie nie za bardzo widzimy postaci, z którymi moglibyśmy się zżyć. Widok Falcona czy Czarnej Pantery wzbudza więcej emocji niż kolejne twarze anonimowych pilotów ruchu oporu.
Na plus trzeba zaliczyć aktorów. Szczególnie główna trójka – Rey, Finn i Poe spisują się doskonale. Chemia między nimi jest świetna i naprawdę szkoda, że dopiero w trzeciej części nowej trylogii pozwolono im na wspólny czas na ekranie. Bawią się oni tak dobrze w swoim towarzystwie, że chciałoby się tego więcej.
Świetnie wypadają droidy z C-3PO na czele, którego teksty co chwila wzbudzały śmiech na sali. BB-8 i R2D2 to wciąż ulubieńcy najmłodszych. Nawet nowy robot – D-O wypada sympatycznie, choć przyznać trzeba, że zaczyna się momentami od tych droidów robić ciasno.
Doskonale widzieć ponownie Billy’ego Dee Williamsa w roli Lando Calrissiana. Jego występ jest niezwykle ciepły i doskonale współgra z tonem filmu. Nie jest to oczywiście jedyna powracająca postać z wcześniejszych filmów, ale nie będę mówił nic więcej.
Star Wars to oczywiście filmy wysoko budżetowe, więc efekty i wykonanie stoją na najwyższym poziomie. To coś na co akurat w ogóle nie można było do tej pory narzekać. Efekty są świetne, odwiedzane planety ciekawe i wyróżniające się. I to nawet pomimo tego, że odwiedzamy tutaj kolejną pustynną planetę. Każda ma swój własny urok i charakter, który doskonale został przedstawiony nie tylko za pomocą efektów komputerowych, ale także i praktycznych.
No i w samych superlatywach mogę wypowiedzieć się o ścieżce dźwiękowej. John Williams jak zwykle daje przykład tego jakim jest wybitnym kompozytorem. Choć oczywiście w dużej części mamy tutaj recykling znanych utworów to jednak połączone one są doskonale i nie mogę się doczekać aż pełna ścieżka dostępna będzie w serwisach streamingowych (a i pewnie krążek kupię do kolekcji).
Skywalker. Odrodzenie to także zakończenie całej Gwiezdnej Sagi i w tej roli w moim odczuciu spisuje się świetnie. Mamy tutaj domknięcie wielu wątków, często takich wywodzących się jeszcze z lat 70tych. Oddano tutaj spory hołd dla całego uniwersum. Swoją porcję miłości dostała nie tylko oryginalna trylogia, ale także prequele czy serial Wojny Klonów. Myślę że wielu fanów, podobnie jak ja, będzie zadowolonych. Wisienką na tym torcie jest muzyka, która leci na napisach końcowych. Kończy się tak jak wszystko się zaczęło.

Dodaj komentarz