Kiedy rok temu opuściłem salę kinową po seansie Wojny bez Granic byłem w szoku. Nie spodziewałem się, że Marvel posunie się na taki ruch i pozwoli głównemu antagoniście filmu dopiąć swego i wygrać, unicestwiając tym samym połowę życia we wszechświecie. Wiedziałem wtedy, że to nie koniec tej historii, wszak początkowo End Game miało się nazywać Infinity War Part II. Ostatecznie twórcy zrezygnowali z tego i przez lata myślałem, że to tylko zagrywka marketingowa, żeby się źle nie kojarzyło. Teraz po seansie czwartej odsłony Avengers wiem, czemu film ten ma zupełnie inny podtytuł. Opowiada on bowiem swoją własną historię. Perypetie z Wojny bez Granic są skończone, choć ich konsekwencje są widoczne na każdym kroku.
Akcja filmu rozpoczyna się praktycznie zaraz po zakończeniu poprzedniego. Pozostali przy życiu bohaterowie próbują pozbierać się do kupy po tym co ich spotkało. Planują także swoją zemstę na Thanosie. Nie będę tutaj pisał o tym czy im się to uda czy jak się do tego zabiorą – część rzeczy mogliśmy zobaczyć na zwiastunach, część wydarzeń mogliście przewidzieć sami. Wiedzcie tylko, że warto do kina się udać by zobaczyć zakończenie tej historii.
No właśnie, bo film ten jest nie tylko zakończeniem Wojny bez Granic, ale całego dotychczasowego MCU. 11 lat budowania filmów, przedstawiania nam kolejnych bohaterów i postaci dało nam to co możemy właśnie doświadczyć na ekranach kin. Koniec Gry to film, który zamyka klamrą praktycznie każdy wątek jaki mogliśmy śledzić w poprzednich filmach studia. To także olbrzymi hołd złożony tym produkcjom. Znajdziemy tutaj mnóstwo nawiązań do poprzednich filmów, powrotów i mnóstwo nostalgii. Jeśli jesteście fanami uniwersum Marvela i spędziliście z tymi filmami sporą część ostatniej dekady to wyjdziecie z filmu niezwykle usatysfakcjonowani i spełnieni. To jest film dla was. O ile jeszcze uważałem, że Infinity War można obejrzeć bez znajomości innych filmów, tak ten tylko i wyłącznie na tym zyskuje. Tylko wierni fani wyciągną z tego filmu wszystko co twórcy mieli do zaoferowania.
To prawda, End Game jest filmem długim. Trzy godzinny seans (jak wliczyć w to reklamy to jeszcze dłuższy) to materiał dla wytrwałych. Uzbrójcie się w cierpliwość i najlepiej udajcie się do toalety przed wejściem na salę, bo nie chcecie stracić ani sekundy z tego widowiska. A jest to widowisko najwyższej klasy, produkcja, której inne filmy wysokobudżetowe mogą co najwyżej buty szorować. Taki emocjonalny rollercoaster, jakiego nie odczuwałem od dawna. Na waszych twarzach pojawi się uśmiech, ale pojawią się też łzy i to niekoniecznie te będące rezultatem smutku. Przez cały czas trwania filmu targają widzem różne emocje i to jest po prostu niesamowite. Bo tak naprawdę o to w filmach chodzi – o emocje jakie w nas wywołują.
Pewnie znalazłoby się tutaj kilka wad czy niedoróbek, ale bledną one w porównaniu z tym co ten film robi dobrze. Bracia Russo po raz kolejny udowodnili, że są mistrzami swojego fachu. Akcja jest dobrze rozplanowana i mimo trzech godzin na liczniku nie mamy poczucia zmęczenia czy przesycenia. Wszystko jest na swoim miejscu i wszystko ma swój cel. Nie ma według mnie tutaj zbędnych zapychaczy czy scen, które można byłoby usunąć. Cieszę się, że Disney pozwolił reżyserom na stworzenie tak długiego filmu, bo pocięty materiał by tylko na tym stracił.
Dla takich filmów jestem Geekiem. Cieszę się, że mogłem obcować z tym uniwersum przez ostatnie lata. I że teraz mogłem doświadczyć tego co dało mi End Game. Zdecydowanie pójdę na ten film jeszcze kilka razy, a jak wydany zostanie na nośnikach to z dumą dołożę go do mojej kolekcji. Nie mam co więcej pisać – idźcie koniecznie do kina!
Dodaj komentarz