Wróciłem właśnie z kina z najnowszej odsłony filmu o mścicielach. Jestem świeżo po seansie i chciałbym z Wami podzielić się moimi przemyśleniami. Postaram się zachować jak najwięcej informacji, abyście mogli na własną rękę przekonać się co i jak ostatecznie się tutaj działo.
Zabawmy się w pewną grę. Powiedzmy, że nagle jakimś magicznym sposobem to ja stałem się posiadaczem wszystkich Kamieni Nieskończoności. W pierwszej kolejności używam Kamienia Czasu aby cofnąć się do roku 2008. Wtedy bowiem udałem się z kolegą do kina na pierwszą odsłonę Iron Mana. Nie byłem wtedy jakimś super fanem komiksów. Owszem – seriale animowane puszczane na Fox Kids miałem w małym palcu, jednak nie miałem nadto do czynienia z samymi zeszytami. Postać Iron Mana znałem właściwie tylko z wspomnianych seriali. Odstawiłem więc świeżutkie wtedy GTA IV i udałem się na salę kinową gdzie zobaczyłem film naprawdę dobry z świetną obsadą, humorem, efektami i historią. Nie pamiętam co dokładnie się stało, ale po filmie zostałem na sali by doczekać do sceny po napisach. Czy wyczytałem, że takowa w filmie się znajduje, czy też usłyszałem to od kogoś na sali nie ma tutaj znaczenia, bowiem liczy się to, że zostałem. I zobaczyłem to, jak Nick Fury wspomina o inicjatywie Avengers. W tamtym momencie stałem się częścią czegoś, czego do końca nie byłem świadomy (serio, po powrocie do domu musiałem wyczytać na Wikipedii kim ci Avengersi byli), czego chyba nikt z nas nie był świadomy i nie mógł przewidzieć.
Marvelowi udało się coś wielkiego. Stworzyli olbrzymie, warte miliardy dolarów uniwersum filmowe. Coś, czego nikt inny nigdy wcześniej nie dokonał na taką skalę. Oraz coś, czego nikomu jak na razie nie udało się powtórzyć. Wszelkie inne próby albo kończą się porażką albo spektakularną porażką. 10 lat ciężkiej, żmudnej pracy, tworzenia nowych filmów, dbania o to by były ze sobą spójne, by tworzyły większą całość. Nawet posiadając Kamień Rzeczywistości nie byłbym w stanie wznieść czegoś takiego. MCU jest czymś wielkim i projektem, który uważam za jeden z najlepszych w historii kina. Nie chciałbym zabrzmieć bluźnierczo i powiedzieć, że całe Marvelowe uniwersum jest lepsze niż dajmy na to Star Wars, ale zdecydowanie jest blisko, jeśli nie tuż obok.
10 lat minęło, 18 filmów za nami i przyszedł wreszcie czas na kulminację. To, co budowane było od samego początku ma się wreszcie zakończyć. Początkowo film miał nazywać się Avengers: Wojna bez granic Część 1. Drugą część mieliśmy otrzymać w przyszłym roku. W trakcie produkcji jednak twórcy postanowili porzucić ten pomysł i przyszłoroczna odsłona ma mieć osobny podtytuł, którego jeszcze nie znamy (podobno miałby on zdradzić fabułę tej części, więc poznamy go pewnie za jakiś czas). Mimo takiego zabiegu wychodząc z kina należy pamiętać, że to nie koniec historii. Otrzymujemy tutaj koniec, to jednak opowieść będzie mieć swój ciąg dalszy.
Taki rozmiar MCU rodzi też pewne obawy. Pewnie wielu z was zastanawia się czy jest sens iść na ten film jeśli nie oglądało się któregoś w poprzednich filmów. I ja uważam, że jak najbardziej warto. Można nawet iść nie oglądając niczego wcześniej, pod warunkiem, że wiemy podstawowe informacje o bohaterach. Kto kim jest i jakie ma moce – ta wiedza wydaje mi się wystarcza by cieszyć się tym filmem. Każdy film MCU, pomimo bycia częścią czegoś większego, jest jednak własnym filmem, a oglądanie innych jest tylko wisienką na torcie.
Od samego początku wiadomo było, że w filmie zobaczymy nigdy wcześniej niespotykaną ilość bohaterów. Powracają prawie wszyscy, z którymi zdążyliśmy już się zaznajomić. Mimo iż kilku osób brakuje to i tak pełen wachlarz postaci jaki przewiną się przez ekran robi wrażenie. Filmy o Avengers od zawsze radziły sobie z tym aby każdego z członków zespołu pokazać w odpowiedni sposób. Tak żeby dana postać nie przyćmiła innych, ale żeby jednak miała coś do powiedzenia. I o ile w pierwszej odsłonie, gdzie bohaterów było tak naprawdę sześciu, było to dość proste, tak tutaj wydaje mi się, że udało się to uczynić podobnie. Każda postać ma swój moment, pokazuje na co ją stać. Jednych jest trochę więcej, innych mniej, ale nie mam poczucia by ktoś był tutaj wciśnięty na siłę czy zbytnio pominięty. Owszem jeśli macie jakiegoś wyjątkowo lubianego bohatera to chcielibyście aby było go trochę więcej, ale czas nie jest z gumy. Film trwa dwie i pół godziny i nawet z wykorzystaniem Kamienia Mocy nie udałoby się wcisnąć wiele więcej. Uważam, że zbalansowanie postaci wyszło bardzo dobrze.
Balans, czyli coś o czym mogliśmy usłyszeć z ust Thanosa w zwiastunach to coś, co według mnie cechuje ten film. Nie tylko balans czasu ekranowego, ale też balans tonu i historii. Akcja jest szybka i bardzo często zmienia się sceneria oraz postaci. Nasi bohaterowie w toku tego co się tutaj dzieje podzieleni są na kilka grup i akcja co chwila pomiędzy nimi skacze, ale podane jest to w odpowiedni sposób. Nie mamy poczucia chaosu i nie gubimy się. Wszystko jest dobrze zbalansowane.
To samo jeśli chodzi o humor. Filmy Marvela słyną z humoru i w najnowszym Avengers nie mogło go zabraknąć. Bohaterowie w typowy dla siebie sposób rzucają żarty, docinają sobie nawzajem czy komentują to co się dzieje.
Jest to jednak wszystko zrobione ze smakiem i nie mamy poczucia, że ktoś rzuca dowcip w nieodpowiednim momencie. No i dowcipy nie są na siłę z specjalnie pozostawioną chwilą ciszy na śmiech, tak jak miało to miejsce w innym filmie o drużynie super bohaterów.
Wiele osób narzeka zawsze na czarne charaktery w filmach Marvela. Trochę racji w tym jest wszak to właśnie bohaterowie byli na pierwszym planie i schwarz charakter był tylko przeszkodą na ich drodze. Thanos jednak jest czymś więcej. Pojawił się już na ekranie nie raz i też oczekiwania wobec niego były zdecydowanie większe. W końcu to on miał być tym ostatecznym przeciwnikiem. I wydaje mi się, że udało się go przedstawić bardzo dobrze. Nawiąże znowu do tego balansu bowiem Thanos jest postacią złą, ale z własną motywacją. Nie chce zniszczyć świata bo tak. Poznajemy trochę jego historii, jego umysł i widzimy jakie kierują nim motywacje. Pewnie część widzów będzie nawet w stanie się z nim utożsamić i stanąć po jego stronie. No i Thanos gra tutaj pierwsze skrzypce. Jego Black Order niczym specjalnie się nie wyróżnia, do tego stopnia, że w trakcie filmu usłyszymy imię chyba tylko jednego z nich. Jak nie wiecie kim są przed filmem to w trakcie seansu dowiecie się niewiele więcej. Ale znów – w filmie tak przepełnionym bohaterami nie ma czasu na przedstawianie pomagierów głównego złego.
Filmy komiksowe ogląda się też dla akcji i efektów specjalnych. A te stoją na absolutnie najwyższym poziomie. Wszystko wygląda świetnie i nie ma miejsca na tanie CGI. Choreografia walk to również majstersztyk. Oglądam te sceny walki i cieszę się niczym mały chłopiec. Dla samych efektów warto to widowisko zobaczyć. Na szczęście dostajemy też coś więcej.
Jeśli miałbym na coś narzekać to jedna rzecz wybitnie mi się nie spodobała. Jeśli jesteście wyczuleni na spoilery to pomińcie ten akapit. W każdym razie nie pasuje mi rola Petera Dinklage’a. Właściwie może nie tyle jego postać, ale sposób w jaki została przedstawiona. Wszyscy wiemy jakiej postury jest ten aktor i to co z nim zrobili uważam za chybiony pomysł. No ale kto wie, może to był nawet pomysł samego zainteresowanego.
Koniec spoilerów, jedziemy dalej.
Pochwalę za to muzykę. Do jej stworzenia powrócił Alan Silvestri autor słynnego głównego tematu muzycznego dla Avengersów. I melodia ta powraca w filmie kilkukrotnie, za każdym razem sprawiając, że ciarki rosną na plecach. Prawie tak jakby Silvestri sam posiadał Kamień Duszy i zaglądał wgłąb każdego z nas. Wiele narzeka się na muzykę w dzisiejszych filmach, ale takie utwory jak Avengers Theme to światowa czołówka muzyki filmowej.
Nie będę za bardzo rozpisywał się o historii bo nie chcę psuć wam zabawy. Pójdźcie po prostu do kina i zobaczycie dzieło wybitne, wypełnione miłością do marki i dobrze zaplanowane. Wszystko w tym filmie jest na miejscu i ma swój sens i powód istnienia. Nie ma zbędnych zapychaczy. Avengers: Wojna bez granic to świetny film, na który fani czekali lata. I nawet jeśli użyłbym Kamienia Umysłu nie byłbym w stanie ich odwieźć od seansu. Kończąc moje dywagacje o kamieniach powiem tylko, że gdybym mógł to użyłbym Kamienia Przestrzeni aby przenieść się z powrotem na salę kinową i obejrzeć film jeszcze raz! Polecam wam seans z całego serca, bo dawno nie wyszedłem z sali kinowej w takim stanie jak po tym filmie. Przez 10 lat śledziłem to uniwersum i cieszę się, że mogłem w nim uczestniczyć.
Dodaj komentarz