Kolejny zawodnik gatunku właśnie wchodzi na ring
Seria Dead or Alive jest z nami już 23 lata. Dla wielu fanów bijatyk jest to „ten tytuł, w którym można napatrzyć się na kobiece wdzięki”. Jest to oczywiście prawda tylko połowiczna, fakt – produkcja może pochwalić się przywiązaniem do modeli wojowniczek, jednak za tym idzie również bardzo dobry system walki, w którym odnajdzie się zarówno nowicjusz jak i zawodowy gracz. Szósta cześć głównego cyklu (są jeszcze spin-offy, które z bijatykami nie mają zbyt wiele wspólnego) kazała na siebie czekać 7 lat. Czas zobaczyć więc, czy tak długi okres leżakowania wpłynął pozytywnie na kolejny turniej Dead or Alive.
Kiedy dowiedziałem się, że przyjdzie mi zrecenzować najnowszy tytuł od Team Ninja byłem pozytywnie nastawiony. Z całym cyklem spotkałem się jeszcze przy okazji czwartej części pamiętającej złote czasy Xboxa 360. Potem była piątka, która przykuła mnie do PlayStation 3 na kilka dłuższych sesji, samemu bądź ze znajomymi. ’
Niestety potem komuś w Tecmo przesunęła się nieodpowiednia zapadka w mózgu i DoA 5 stało się czymś na wzór mlecznej krowy, którą trzeba doić do ostatniej kropli. I tak oto przez 7 lat otrzymaliśmy lawinę dodatków w postaci ubrań dla postaci, które miały skupić się na podstawowych instynktach niektórych graczy. Po drodze tytuł trafił na konsole obecnej generacji, a o kolejnej dużej odsłonie cyklu fani mogli pomarzyć. Ale w końcu ktoś zobaczył, że źródełko gotówki wysycha więc pora zrobić kolejną dużą odsłonę cyklu.
Wielu może się dziwić czemu wspominam o takich aspektach. Otóż moim zdaniem największą wadą Dead or Alive 6, nie są żadne aspekty techniczne tylko wydawca. Na start życia produkcji do sieci trafiły informacje o tym, że season pass będzie opiewał na kwotę rzędu 300 polskich złotych. Oczywiście można byłoby na to machnąć ręką, gdybyśmy w tym pakiecie dla bogaczy otrzymali wiele nowych postaci. Niestety w rozpisce związanej z wsparciem tytułu informacje o nowych postaciach są datowane na czerwiec, a do tego czasu gracze mają otrzymywać, tak, zgadliście – więcej strojów dla postaci.
Takie podejście boli mnie tym mocniej, że od strony trzonu rozgrywki tytuł serwuje nam bardzo przyjemny powrót do znanej i lubianej formuły. Na start otrzymujemy dostęp do kultowych bohaterów, gdzie każdy przeszedł delikatny lifting połączony z nauką nowych ciosów specjalnych. Wszystko działa bardzo płynnie, a system walki ponownie oferuje przyjazny próg wejścia dla nowicjuszy będąc jedynie preludium do nauki bardziej skomplikowanych technik.
W kwestii trybów mamy do czynienia z żelazną klasyką gatunku. Tym sposobem do wyboru mamy tryby Arcade, Survival oraz Versus gdzie będziemy mogli sprawdzić nasze umiejętności grając przeciwko konsoli bądź zaciągając do gry naszego znajomego. Nowością jest natomiast DOA Quest – tryb, gdzie będziemy poddawani coraz to wymyślniejszym próbom za wykonanie których otrzymamy gwiazdki oraz wirtualną walutę. Osobiście uważam, że taki pomysł może przyciągnąć wielu graczy na dłużej do produkcji, a entuzjaści wykręcania coraz to lepszych wyników będą wniebowzięci.
Jednak to co Team Ninja zrobiło w kwestii trybu Story zakrawa na jakiś ponury żart. Od kliku lat widzimy nowy trend w bijatykach. Każda z nich musi posiadać moduł rozgrywki skupiający się tylko na historii. Mortal Kombat oraz Injustice są idealnymi przykładami na to, że taki patent jest możliwy nawet w takim gatunku. Japońscy developerzy podchodzą do tego jednak trochę inaczej. Dla przykładu: Tekken 7. Ostatnia przygoda rodu Mishima nie była może scenopisarskim arcydziełem, jednak była ona zrobiona poprawnie i trzymała przy ekranie na te 3 godziny. Team Ninja postanowiło zrobić coś zgoła innego.
Po wejściu to trybu Story naszym oczom ukazuje się linia czasowa. Na niej mamy porozrzucane kafelki przyporządkowane do każdej postaci. Jest również główna oś fabularna, opowiadająca o losach nowego turnieju Dead or Alive oraz próbach stworzenia kolejnego genetycznie ulepszonego dziadka, który ma zniszczyć wszystko co stanie na jego drodze. Fabuła oczywiście jest bezdennie głupia, a postaci mają tak czerstwe dialogi, że spokojnie mogliby wyżywić kilka stadnin koni,. Ma to jednak swój specyficzny klimat, którego nie można docenić w żadnym stopniu ponieważ twórcy skutecznie zarżnęli całość.
Otóż nie ma tutaj możliwości odpalenia jednego wątku i kroczeniu po sznurku kolejnych wydarzeń. Zamiast tego musimy ręcznie wybierać kafelki historii, które nas interesują w wyniku czego odpalamy sekwencje; przerywnik-minuta walki-przerywnik-powrót do menu. Dzięki temu cała historia nie ma żadnej dynamiki i tylko zatwardziali fani uporają się z przejściem całości.
W kwestii trybu online jest na szczęście lepiej. Protokoły gry sieciowej działają poprawnie, i jedyne lagi jakie można uświadczyć są wtedy, kiedy nasz przeciwnik ma Internet napędzany na węgiel dzięki czemu walka może przypominać pokaz pół statycznych obrazków. Na szczęście tacy gracze zdarzają się sporadycznie więc nie jest to częsty widok.
Co do znajdowania partnerów do sparingu, jest różnie. Wszystko zależy od godziny, w której gramy, ponieważ rano lub w okolicach południa nie można narzekać na brak przeciwników. Niestety wieczorami lub późną nocą trzeba się przyszykować na dłuższe sesje z ekranem szukania graczy. Jedynym mankamentem trybu sieciowego jest fakt, że opiewa on na cały jeden tryb. Brak tutaj szybkich walk czy turniejów między graczami jak bywało w piątej części cyklu. Na tę chwilę pozostają nam rozgrywki rankingowe i cierpliwe czekanie na rozwój trybu online.
Co do kwestii czysto technicznej. Tytuł nie odbiega od tego do czego przyzwyczaił nas Dead or Alive 5 na konsolach obecnej generacji. W wyniku tego dostajemy w nasze ręce świetnie wyglądających bohaterów, których ruchy na ekranie zawstydziłby niejedną gwiazdę kina akcji. Jak to bywa z grami Team Ninja możemy wybrać jak chcemy doświadczać całej produkcji.
Do wyboru mamy lepszą rozdzielczość i więcej wodotrysków graficznych bądź lepszą płynność zabawy. Ja osobiście wybrałem gloryfikację płynności, ponieważ stara prawda ludowa mówi, że bijatyka najlepiej smakuje w 60 klatkach na sekundę. Posiadacze Xbox One X oraz PlayStation 4 PRO mogą realnie rozpatrzyć pomysł zmiany w stronę jakości grafiki, jednak jeśli tak jak ja użytkujecie podstawowe egzemplarze którejś z platform to wybierzcie płynność.
Dead or Alive 6 to produkcja do której określenie ambiwalentne odczucia pasuje aż za nadto. Z jednej strony otrzymujemy bardzo dobrą bijatykę, która opiera się na mocnych nogach systemu walki w duecie z zadowalającym wykonaniem od strony technicznej. Z drugiej strony mamy Tecmo, które widać, że chcę zamienić Dead or Alive 6 w kolejną dojną krowę, gdzie będziemy co jakiś czas otrzymywać nową postać ale przy tym będziemy zalewani toną dodatkowych ubrań za relatywnie wysokie sumy. Jeśli jesteście zaciętymi fanami serii, to mogę ten tytuł polecić, jednak jeśli nigdy nie braliście udziału w żadnym turnieju Dead or Alive, to skierujcie swój wzrok w stronę edycji Core Fighters, która jest dostępna za darmo. Dzięki niej będziecie wiedzieć, czy ta seria jest dla was.
Grę do recenzji dostarczyło Koei Tecmo Games
Dodaj komentarz