29 marca do cyfrowych i stacjonarnych sklepów trafiło Assassin’s Creed III: Remastered. Sprawdźmy, co się zmieniło i jednocześnie oceńmy samą grę.
Assassin’s Creed III: Remastered zawiera podstawową wersję wydanej w 2012 roku gry, jak również pakiet fabularnego DLC – Tyranię Króla Waszyngtona. To nie wszystko – tegoroczna reedycja zawiera też pomniejszą część serii, skupiającą się na losach żeńskiej bohaterki, Aveline. Akurat w przypadku tej odsłony zmiany dotyczą głównie tekstur – ich rozdzielczość jest wyższa niż w oryginale. Poprawiono też jakość wody, dzięki czemu teren Bayou wygląda o wiele lepiej niż w oryginale. Natomiast sama rozgrywka jest niemal identyczna, co w wersji przeznaczonej na konsolę PlayStation Vita (której to edycji recenzję znajdziecie tutaj). Jedynymi istotnymi zmianami poza wizualną stroną Liberation jest oczywisty brak podglądania zawartości listów (na Vicie odbywało się to, kierując konsolę do źródła światła) i zwykłe otwieranie kopert (na Vicie przesuwaliśmy jednocześnie palcami po ekranie i tylnym panelu dotykowym – świetny pomysł, nieźle działający na imersję). Jestem ciekaw, jakie nowości będą zastosowane w wersji na Nintendo Switch, ale to temat na inny artykuł. Kończąc temat Liberation – fajnie, że jest dodane do „trójki”, ale nie niezmieniona względem oryginalnej wersji rozgrywka sprawia, że przechodzenie przygód Aveline jest niesamowicie nudne. Mimo że tytuł nie jest długi (zawiera 9 sekwencji, na których ukończenie potrzebujemy około 8 – 9 godzin), to bardzo szybko nuży i nie zawiera niemal niczego, czym może zachęcić do spędzania z produkcją. Więcej na jej temat znajdziecie w podlinkowanej wyżej recenzji edycji na PlayStation Vita.
Najbardziej zmodyfikowano Assassin’s Creed III. Oryginał był szaro-bury i przez zastosowaną kolorystykę wydawał się dość ponury, na co niemały wpływ miała też wszechobecna mgła. W Remastered z kolei występuje o wiele bardziej żywa tonacja, co pozwala wydobyć z lokacji ich piękno. Chociażby początkowe miejsce – Opera Żebraka – jest bez dwóch zdań przyjemniejsza dla oka i bogatsza wizualnie w nowej wersji. Niżej możecie zobaczyć kilka screenów porównujących wersję komputerową Assassin’s Creed III (uruchomioną z maksymalnymi ustawieniami grafiki i w rozdzielczości 1080p) z edycją przeznaczoną na PS4. Sporo różnic jest widocznych gołym okiem, ale oceńcie to sami.
Poza zmienionym, wręcz poprawionym, oświetleniem w przypadku Assassin’s Creed III: Remastered mamy do czynienia również ze zmianą kolorów komunikatów, jakie widzimy przy podnoszeniu przedmiotów – w oryginale były one niebieskie, w nowej wersji są złote, fioletowe, zielone – barwa zależna jest od rodzaju przedmiotu – czy jest to schemat na broń, gotówka, czy chociażby surowce. Pozwala to łatwiej zorientować się w zdobywanych rzeczach i to zdecydowanie zmiana na plus. Podobnie jak oznaczenie punktu widokowego – jeśli się z nim nie zsynchronizowaliśmy, symboliczny orzeł będzie miał złożone skrzydła. Wdrapanie się na szczyt punktu widokowego i „zaliczenie” go sprawi, że orzeł rozłoży dumnie skrzydła – to bardzo dobra decyzja, której może nie docenią nowi gracze, ale fani serii Assassin’s Creed z pewnością docenią ten gest ze strony studia Ubisoft.
Z wartych odnotowania nowinek wizualnych – przesunięto nieco oznaczenia przycisków pada widoczne w prawym górnym rogu ekranu tak, aby pokrywały się bardziej z tym, co widzimy na DualShocku 4. Jeśli chodzi o mnie, miałem wrażenie, że była to niepotrzebna zmiana, aczkolwiek podejrzewam, że może ułatwić zaznajomienie się z padem nowym graczom konsolowym.
Modyfikacje występują również w rozgrywce. W końcu możemy zabić po cichu dwóch przeciwników po zakradnięciu się za nich, wobec czego miałem poważne zarzuty, gdy grałem 7 lat temu w oryginał. Poprawiono również asortyment, który znajdujemy w rozsianych tu i ówdzie skrzyniach (czasem jesteśmy w stanie zdobyć z nich całkiem przydatne nowe uzbrojenie i ulepszenia maksymalnej liczby amunicji do określonych broni). Jednocześnie muszę wytknąć studiu Ubisoft pozbycie się pewnego elementu rozgrywki. Jeśli lubiliście grać w trybie wieloosobowym w Assassin’s Creed III, to muszę Was zmartwić. Remastered jest z niego niestety wykastrowane. Bardzo mnie to rozczarowało, bo w podstawowej edycji „multi” było bardzo wciągające i wybijało się na tle innych gier oferujących rozgrywkę sieciową. Polowanie na innych templariuszy/asasynów było czymś nowym, z czym nie miałem do czynienia w innych tytułach nastawionych na grę online. Dodatkowo jeśli trafiliśmy na serwer z normalnymi, rozumiejącymi klimat produkcji i serii ludźmi, którzy nie biegali ciągle po dachach, sesje były naprawdę przyjemne. Niestety, nie dany jest nam powrót do tych starć. Wielka szkoda.
Zmiany dotknęły też systemu wytwarzania przedmiotów. W oryginalnej wersji był on mało przejrzysty i przez to nieczęsto z niego korzystałem. W odświeżonej edycji gry tworzenie wyposażenia składa się z dwóch elementów. Pierwszym jest oczywiście zbieranie surowców niezbędnych do sklecenia wymarzonej broni. Niezbędny do tego jest też schemat. Ten znajdziemy w niektórych skrzyniach występujących na terenie Ameryki z czasów rewolucji. Mając i schemat, i surowce możemy stworzyć nowy ekwipunek. Nadal nie jest on potrzebny do sprawnego radzenia sobie w starciach i do ukończenia gry, ale na pewno należy docenić starania Ubisoftu mające na celu usprawnienie rozgrywki. Jeśli mimo wszystko te zmiany Wam nie odpowiadają, nic nie stoi na przeszkodzie, by nowe wyposażenie kupować w sklepach – te nadal działają i zmiana w wytwarzaniu sprzętu nie niesie ze sobą zamknięcia kuźni kowalskich.
Oceniając Assassin’s Creed III: Remastered zrecenzuję jednocześnie nie tylko jakość samej nowej edycji, ale i całej gry. Historia w „trójce” skupia się na nowym bohaterze. Kończymy już z Ezio Auditore da Firenze (Assassin’s Creed II, Revelations i Brotherhood), a poznajemy Ratonhnhaké:tona – częściowo Indianina, a częściowo… Nie napiszę kogo, aby nie psuć nikomu zabawy z odkrywania jego losów. Zdaję sobie sprawę, że oryginał wyszedł niemal dekadę temu, ale jednocześnie mam świadomość, że dla wielu z Was nowe wydanie może być pierwszym zetknięciem z Assassin’s Creed III (tym bardziej, że dostęp do tego tytułu mają wszyscy posiadacze Przepustki Sezonowej do Assassin’s Creed: Odyssey). Warto też zaznaczyć, że Ratonhnhaké:ton (tudzież Connor, bo i tak jest zwany) to ostatni prawdziwy asasyn w serii Ubisoftu. Nie stroni od skradania i korzysta z ukrytego ostrza (tak, wiem, Edward Kenway z Black Flag też z niego korzystał, ale jak na pewno pamiętacie, nie był on asasynem i nie kierowały nim odpowiednie pobudki). Warto też zaznaczyć, że nasz główny bohater, którego wspomnienia przeżywamy – Desmond – wyrusza na misje poza Animusem. Są one co prawda krótkie, ale dzięki temu nie nużą i jednocześnie wprowadzają małe urozmaicenie do rozgrywki, pozwalając rozegrać misje nie tylko w przeszłości. Powróćmy jednak do niej, aby nakreślić nieco bardziej naszego asasyna. Connor to zwyczajny człowiek, zagubiony w zmieniającym się dla niego za szybko świecie i postać, z którą łatwo można by się było utożsamić. Gdyby nie to, że jest takim mrukiem. Niemal każde zdanie, które wypowiada (przynajmniej w podstawowej grze) jest cedzone przez zęby. Nie byłem w stanie polubić tego bohatera siedem lat temu i potrafiłbym się do niego przekonać teraz.
Tu z pomocą przychodzi Tyrania Króla Waszyngtona. Kampania fabularna autentycznie wciąga, mimo prostych założeń i sprawia, że aż chce się poznać dalsze losy naszego Indianina. Tym bardziej, że Tyrania dodaje nowe sposoby poruszania się i walki – aż szkoda, że nie wykorzystamy ich w głównej grze. We wspomnianym pakiecie DLC występują też misje poboczne, ale niestety są one bardzo schematyczne i nie są urozmaicane w żadnym epizodzie z trzech tworzących Tyranię Króla Waszyngtona. Mamy tu przejmowanie konwojów z więźniami (podobnie jak w „podstawce”, polegające na wybiciu całego patrolu przeciwnika i otwarciu klatek z transportowanymi ludźmi), karmienie głodujących cywili (jedynie podchodzimy do nich i dajemy im zdobyte z przeciwników, skrzyń lub zwierząt surowe mięso), bronienie nieszczęśników przed atakiem watahy wilków lub oddziału przeciwników, zbieranie krystalicznych fragmentów wspomnień i otwieranie rozsianych skrzyń. Na całość dodatku składa się około 20 głównych misji, których ukończenie powinno zająć około 10 – 12 godzin. Jak już wspomniałem, na szczęście fabuła dodatku jest tak dobrze prowadzona, że śledzi się ją z ogromną przyjemnością. Nawet pomimo niektórych absurdalnych rozwiązań. Tu też Connor daje się lubić. Na pewno nie jest to postać elokwentna, ale jednak jego historia wydaje się być bardziej osobista niż w podstawowej wersji gry i łatwiej było mi się wczuć w rolę i zrozumień motywacje, kierujące bohaterem. Pozostając przy długości kampanii fabularnych, zauważalnie więcej czasu jest wymagane do ukończenia głównej kampanii podstawowej gry – zanim zobaczymy napisy końcowe w Assassin’s Creed III, spędziy z produkcją co najmniej 20 godzin. Czas ten możemy oczywiście wydłużyć, zbierając wszystkie znajdźki, czy starając się wykonać misje na 100%, wypełniając jednocześnie wszystkie opcjonalne cele.
Rozgrywka w recenzowanej produkcji to standard dla klasycznych części serii. O ile w nowych odsłonach (Origins i Odyssey) walka jest zdecydowanie nastawiona na ofensywę, o tyle poprzednie tytuły koncentrują się na parowaniu ciosów w odpowiednich momentach i wyprowadzaniu kontr. Przeciwnicy mają w zasadzie trzy rodzaje ciosów – dystansowe z wykorzystaniem broni palnej (najlepiej ich uniknąć, chwytając pobliskiego oponenta i wykorzystując go w roli żywej tarczy), szerokie (których unikamy, turlając się przed nimi) i zwykłe, które musimy zablokować (przytrzymując kółko na padzie) i po których możemy wyprowadzić wspomnianą wcześniej kontrę. Niektórzy przeciwnicy mogą nas chwycić – musimy wtedy zastosować kontr-chwyt, po którym najlepiej dobić oponenta. Inni z kolei nie dadzą się nam zaatakować w zwykły sposób, zmuszając nas do skontrowania ich ciosów. Pozostając jeszcze przy zwykłych atakach, należy wspomnieć o serii ciosów. Udane zabójstwo przeciwnika umożliwia nam płynne błyskawiczne zabicie pobliskiego i kolejnego i jeszcze jednego (pod warunkiem, że nie jest to silniejszy oponent). Sprawia to, że nasz Connor w ruchu uskutecznia prawdziwy taniec śmierci. Pikanterii starciom dodają bardzo udane, płynne animacje, nie pozbawione pewnego prymitywnego, pierwotnego drygu – widać, że Connor w stolicy Ameryki zdecydowanie się nie wychowywał. Jest nieokrzesany, ale zgodny z tym, czego można po nim oczekiwać.
Nasz bohater w Assassin’s Creed III ma do dyspozycji również okręt. Misje morskie występują często i stanowią miły dodatek do standardowej rozgrywki. To właśnie ta odsłona serii o zakapturzonych zabójcach zawiera podwaliny, które wykorzystano przy implementowaniu modelu starć morskich w Assassin’s Creed IV: Black Flag. I chociaż jeśli graliśmy w Czarną Banderę, to widzimy brak pewnych mechanik w „trójce”, to i tak przemierzanie oceanów jest w stanie nas oczarować. Nawet mimo braku wielu szant.
Świat gry przemierzamy nie tylko wpław, ale też (a właściwie przede wszystkim) pieszo. Parkour, który znamy od pierwszej części dalej występuje w Assassin’s Creed, a nawet jest nieco rozbudowany w trójce. Na prędkość naszego poruszania się ma wpływ chociażby śnieg – w gęstych zaspach będziemy się wlekli, a śliskie zbocze uniemożliwi nam utrzymanie się na stoku. Nie można zapomnieć o największej nowości, zapoczątkowanej właśnie w Assassin’s Creed III – chodzi o poruszanie się z wykorzystaniem drzew. Ratonhnhaké:ton, jako osoba wychowana w niedalekiej odległości od lasu, jest w stanie płynnie przemierzać spore odległości, korzystając na swej drodze z konarów drzew, huśtając się na gałęziach, czy płynnie przeskakując z jednej do drugiej. Pokonywanie dystansów w lesie sprawiało przyjemność w 2012 roku i nie zmieniło się to w 2019. Co tu dużo mówić, wygląda to niesamowicie naturalnie. Z nowości warto jeszcze wspomnieć o możliwości założenia na Connora strojów poprzednich asasynów – Bayeka, Altaira, Aquilara, czy chociażby Edwarda Kenwaya. Część ubiorów dostajemy za wykonywanie sekwencji pamięci albo wyzwań w grze, natomiast na pozostałe będziemy musieli wydać jednostki Uplay. Miłośnicy oglądania dodatkowych materiałów z pewnością ucieszą się na wiadomość o wstawieniu możliwości przejrzenia bonusowych grafik, które możemy wyświetlić z poziomu menu. Nie wpływa to oczywiście na rozgrywkę, ale stanowi miły dodatek.
Assassin’s Creed III: Remastered nie jest bynajmniej produkcją idealną. Widać, że gra korzysta ze starego silnika Ubisoftu, więc niewidzialne ściany i okazjonalne doczytywanie się tekstur na naszych oczach jest tu na porządku dziennym. Nie mogę zarekomendować gry ze względu na fabułę – ta kompletnie mnie nie wciągnęła i nie stanowi powodu do powracania do wirtualnej Ameryki (w przeciwieństwie do rozgrywki). Boli też brak trybu wieloosobowego i mało zmian w Liberation, które nadal jest w moim odczuciu jedną z najgorszych odsłon serii. Jednocześnie nie mogę zapomnieć o licznych zaletach „trójki”. Grając w nią przypomniał mi się zachwyt, który wywoływała większość klasycznych odsłon. Origins i Odyssey to nadal bardzo dobre produkcje. Nie wiem, czy są lepsze od części od pierwszej do Syndicate. Są po prostu inne. Niemniej jednak w Assassin’s Creed III: Remastered, mimo wad, warto zagrać. Tym bardziej, jeśli nie graliście do tej pory w tę odsłonę. Ta edycja jest najlepszą, jaką można sprawdzić.
Grę dostaliśmy w pakiecie z Przepustką Sezonową do Assassin’s Creed: Odyssey od studia Ubisoft Polska.
P.S: Ocena stanowi wypadkową jakości odświeżonej wersji i tytułów wchodzących w skład pakietu: Assassin’s Creed III i Assassin’s Creed: Liberation.
Dodaj komentarz