Kilka dni temu wybrałem się do kina na seans kolejnego filmu o „Najemniku z nawijką“. Czy Deadpool raz jeszcze skradł moje serce?
„Był sobie Deadpool“ najprościej można określić jako „Deadpool 2 z PG-13″. Oznacza to, że dostajemy niemal całą „dwójkę“ przemodelowaną tak, by sceny nadawały się dla nastoletniego odbiorcy. Oznacza to między innymi wycięcie krwi z filmu, czy chociażby wycięcie scen ze zbyt wulgarnymi żartami. Co jednak ciekawe, Deadpool nadal, mimo takich ograniczeń, bawi.
Spora w tym zasługa nowych scen, zrealizowanych z udziałem Freda Savage. Nie będę oczywiście zdradzał okoliczności, w jakich poznaje on Deadpoola, ale są one bez wątpienia zaskakujące. Nie będzie wielkim spoilerem, gdy napiszę, że Deadpool postanawia przeczytać Fredowi bajkę. I tak poznajemy nieco zmienioną wersję historii, jaką znamy z filmu z maja tego roku. Jednocześnie „Był sobie Deadpool“ jest trudne do zaklasyfikowania pod względem grupy docelowej odbiorców.
Z jednej strony niektóre elementy z pierwowzoru zostały ocenzurowane, więc mogłoby się wydawać, że tytuł jest przeznaczony dla nastolatków. Jednak z drugiej strony montaż filmu jest czasem na tyle chaotyczny – scenom brakuje wyraźnych łączników, spajających je w jedną płynną całość – że znajomość pierwowzoru jest wysoce wskazana. A jeśli widzieliście „Deadpoola 2„, to w nowej odsłonie nie znajdziecie w moim przekonaniu wiele nowości, które mogłyby skłonić do wybrania się do kina kogoś oprócz największych fanów bohatera. Nowe sceny jak najbardziej są zabawne, ale całość sprawia wrażenie obcowania z reżyserską wersją oryginału, jaką moglibyśmy znaleźć na płycie DVD lub Blu-Ray. Wydawanie filmu jako osobne kinowe dzieło sprawia, że twórcy kojarzą się nam trochę z chciwcami. W części krajów dochód z filmu jest przeznaczony co prawda na cele charytatywne, ale Polski niestety to nie dotyczy.
Nie mogę powiedzieć, żebym źle się bawił, oglądając recenzowany film. Nie znaczy to jednak, że rekomenduję wizytę w kinie. Nowe sceny dodają co prawda uroku produkcji (zwłaszcza te ze sprzętem do „wypikania“ słów), ale nie stanowią wystarczająco silnego argumentu, by raz jeszcze wydać pieniądze na nieco chaotycznie sklejony zestaw kadrów. Jeśli byłby to bonus dla zakupionej już wersji filmu, „Był sobie Deadpool“ stanowiłby przyjemne rozszerzenie pakietu bonusów. Jednak w obecnej formie nie jestem w stanie polecić seansu nikomu poza najbardziej zagorzałymi fanami postaci Marvela.
Dodaj komentarz