Dreamfall Chapters jest trzecią częścią sagi The Longest Journey. Pierwsza część ukazała się jeszcze w 1999 roku i była doskonałą przygodówką typu point & clic. Doskonale pamiętam jak jako młody chłopak chłonąłem mistrzowską fabułę, ciekawe zagadki oraz rewelacyjny polski dubbing (Edyta Olszówka!). Niestety ominąłem wydaną w 2006 roku drugą część o tytule Dreamfall: The Longest Journey (dlaczego to ważne wspomnę za chwilę). Recenzowana tutaj odsłona ukazała się już w zeszłym roku na PC. Po 17 latach od premiery części pierwszej! Na dodatek twórcy – studio Red Thread Games, zbierało środki pieniężne na nią na Kickstarterze oraz przez Norweski Fundusz Filmowy. Jak więc wypadła premiera tej pozycji po ponad roku obsuwy na PS4?
We wstępie wspomniałem wam, że ominąłem drugą część przygód z tego świata. To bardzo ważna uwaga dla tych, którzy chcieliby zagrać w Dreamfall Chapters. Fabuła jest bezpośrednim rozwinięciem wydarzeń z części drugiej i bez jej znajomości gra nie ma większego sensu. Postacie, wątki – non stop mamy tutaj odwołania do poprzedniczki. Mało tego – na ile moja pamięć nie szwankuje znalazłem tutaj sporo odniesień do oryginału z 1999 roku! Nadrobienie zaległości będzie nie lada wyzwaniem. Pierwsza część była dostępna tylko na PC, a druga – Dreamfall: The Longest Journey – na PC oraz Xbox 360. Możecie także pójść moją ścieżką – najłatwiejszą, ale też najmniej przyjemną – obejrzeć let’s play’a.
Rozpoczynamy więc tam gdzie zakończyła się część druga przygody. Zeo Castillo (nasza bohaterka) znajduje się w śpiączce. Jednak tylko jej ciało. Umysł znajduje się w innym świecie – Storytime, gdzie pomagamy ludziom którzy mają koszmary związane z używaniem Dreamer’a. Skomplikowane? Uprzedzałem, że bez znajomości poprzedników lepiej nie zaczynać. Niemniej jednak – budzimy się aby rozpocząć ostatni rozdział naszej przygody. Niestety powrót do „normalnego” świata wiąże się z utratą pamięci przez Zoe. A to nie koniec zawiłości scenariusza, gdyż w drugim, równoległym świecie Arkadii będziemy sterować kolejnym bohaterem z drugiej części przygody – Kianem Alvane.
Przejdźmy teraz do „mięsa” czyli jak wygląda sama gra. Otóż bardzo dobrze. Fabuła rozwija się powoli jednak cały czas miałem ochotę poznawać jakie dalsze losy czekają naszych protagonistów. Niestety nie spodziewajcie się wielkich twistów fabularnych. Jednak nie przeszkadza to zupełnie w odbiorze tytułu. Tym bardziej, że dialogi postaci są napisane rewelacyjnie. Wyraźnie czuć, że uczestniczymy w rozmowach, które nie są sztuczne i równie dobrze mogłyby odbywać się między wami a znajomymi (np. wątek o polityce). Mogę się jednak doczepić (choć to spore czepialstwo), że w przypadku konieczności wyboru konkretnej odpowiedzi, te często są dość niejasne i nie wiedziałem co mam wybrać i w którą stronę pchnie to fabułę. A same wybory często mają wpływ na dalsze losy. Nie są to jakieś kolosalne różnice w fabule, ale jednak miło wiedzieć, że wybór ma sens.
Na osobny akapit zasługują same postacie. Zdecydowanie czuć, że są one z krwi i kości. Są interesujące, mają coś ciekawego do przekazania. Aż chciałoby się, aby niektóre z nich miały większy udział w historii. A warto dodać, że produkcja nie jest też na bakier z humorem. Dialogi z Shitbotem rozbawiły mnie do łez. Czuć na kilometr, że to co najważniejsze w przygodówkach tutaj jest dopieszczone.
Jak wypadają zagadki? Różnie. Większość trzyma wysoki poziom. Można jednak się przyczepić do ich trudności. A konkretnie do tego, że nie są zbyt trudne. Przynajmniej jak na tego typu produkcję. Często główną przeszkodą w ich rozwiązaniu jest sterowanie – zbyt dokładnie przeniesione z PC.
Niestety całość psuje strona techniczna. Strona artystyczna Dreamfall Chapters jest bez zarzutu. Jednak jego realizacja jest co najwyżej przeciętna. Postacie poruszają się jak gdyby połknęły kij od szczotki. Na dodatek nawet w biegu przemieszczają się bardzo wolno. A jest to irytujące bo często musimy biegać po całkiem sporych planszach. I to niestety w tą i z powrotem, ponieważ backtracking daje się we znaki. Tekstury także są kiepskiej jakości. Na dodatek tytuł potrafi brzydko chrupnąć co bardzo źle świadczy o optymalizacji. Całości nie pomagają częste i długie ładowania lokacji. Żebyśmy się w pełnie zrozumieli – nie jest źle. Gra miewa bardzo dobre momenty jak i przeciętne. W ogólnym rozrachunku jest więc przyzwoicie, jednak bez szału.
Niestety wersja konsolowa nie została przetłumaczona na język polski. I nie mówię tutaj tylko o dubbingu. Napisy, menu – wszystko w języku angielskim. Jest to bolesne z dwóch powodów. Po pierwsze przy przygodówce, która siłą rzeczy opiera się na dialogach może oczekiwać od wydawcy, że ułatwi on jej odbiór większemu gronu graczy. A przecież zeszłoroczna wersja na PC posiadała lokalizacje kinową! W czym więc problem? Po drugie, na samą myśl jak doskonale była zrealizowana lokalizacja The Longest Journey w 1999 roku… aż łezka w oku się kręci, że to straciliśmy.
Podsumowując, mamy tutaj do czynienia z bardzo dobrym tytułem. Jeśli graliście w poprzednie odsłony (warunek konieczny!) to zakup ostatniej części jest dla was obowiązkiem. Ciekawe zagadki, świetna fabuła, rewelacyjne dialogi. Wszystko czego można oczekiwać od przygodówki z pierwszej półki. Na stronę techniczną można przymknąć oko. Razi niestety brak polskiego wydania. Mimo tego – zapraszam do świata Najdłuższej Podróży. Trwała ona ponad 17 lat, jednak jej koniec jest satysfakcjonujący.
Dziękujemy za dostarczenie gry do recenzji firmie Techland Wydawnictwo.
Ocena portalu: 8.0

Dodaj komentarz