Kto z was chciał zostać strażakiem jako mały chłopak – ręka do góry. Jestem pewien, że większość z was właśnie uniosła ją w powietrze. Ja także marzyłem, aby móc wskoczyć w kombinezon strażaka, a potem mknąć na sygnale kilkutonowym wozem strażackim do pożaru. Otrzymując do recenzji Firefighters – The Simulation pomyślałem, że moje marzenie w końcu się spełni. Nie spodziewałem się, że zostanie ono tak brutalnie zniszczone…
Gra miała swoją premierę już w 2012 roku na PC. Dlaczego producent – VIS Games, zdecydował się przenieść tytuł po pięciu latach na PS4? Za karę? Przegrali jakiś pijacki zakład? Coś w stylu – „ja nie stworzę najbrzydszej, najbardziej podłej gry na PS4? Ja??”. Tak to musiało się odbyć. Nie przestawajcie jednak czytać! Jeśli myślicie, że macie do czynienia z crapem i możecie sobie odpuścić dalszy tekst to jesteście w błędzie. Nie macie jeszcze pojęcia jak bardzo jest to zły tytuł. Zacznijmy jednak od początku.
Tak więc wcielamy się w postać strażaka. Naszą „karierę” zaczynamy jako kandydat i wykonując kolejne zadania zdobywamy kolejne awanse na wyższe stopnie. Koniec. Powiecie pewnie, że przecież to oczywiste, że nie będzie tutaj żadnej fabuły. Przecież to symulator. Czy w Farming Simulator jest jakiś scenariusz? Jesteście bardzo sprytni, macie absolutną rację. Jednak porównywanie tego „czegoś” do FS zakrawa na kpinę. Jako rolnik spędziłem kilkanaście godzin w świecie gry. Jako strażak – kilka i mam absolutnie dość.
Mechanika gry jest następująca – rano odprawa czyli trzy zdania od szefa (czysty tekst) – jaki otrzymujemy pojazd, informacja, że ma być on sprawny i że mamy czekać za zgłoszeniem do akcji. Tych pojawia się kilka w ciągu 24 godzin służby. Na początku jeździmy gasić palące się śmieci za pomocą gaśnicy. Później otrzymujemy możliwość jazdy prawdziwym wozem strażackim, gaszenie palących się budynków, utylizacji niebezpiecznych odpadów itp. Czyli spory wachlarz aktywności. Ale co z tego, skoro nie ma w tym nic ciekawego. Czy gasicie palący się karton, czy szukacie miernikiem Geigera radioaktywnych beczek po ugaszeniu pożaru całej hali – emocje są takie same. Czyli żadne. Dlaczego się tak dzieje, napiszę za moment. Dodam jeszcze tylko, że prędzej nazwę River Raid symulatorem lotu niż tą grę symulatorem strażaka. Przykład pierwszy z brzegu – jedziecie do pożaru. Razem z wami kilka innych wozów. Po przybyciu na miejsce wszystkie zatrzymują się w jednym miejscu. Inni strażacy „pojawiają” się w określonych miejscach i… stoją tam nieruchomo, aż to wy nie zrobicie wszystkiego. No cóż. Łapiemy więc za wąż z wozu i idziemy gasić. Ponieważ widok jest z oczu bohatera, widzimy tylko, że trzymamy samą sikawkę. Jeśli myślicie, że za wami ciągnie się wąż strażacki to jesteście w dużym błędzie. Mało tego – sikawka jest absolutnie „bezprzewodowa”. Możecie chodzić wokół palącego się budynku, gdzie tylko chcecie. Może działa po WiFi? Ok – w końcu udało się wykonać wszystkie zadania (całkowicie samemu). Co dzieje się dalej? Otóż strażacy oraz inne wozy… znikają. Ot tak. Jak w życiu.
A wszystko jest tak bardzo fatalne ze względu na techniczne aspekty. Ta gra nawet na PS2 byłaby brzydka! To co widzicie przed oczami to jakaś kpina z ludzi. Jeśli myśleliście, że 7 Days to Die było brzydkie i toporne to musicie sprawdzić tą produkcję. Moi koledzy z technikum tworzyli ładniejsze i bardziej zaawansowane obiekty niż remiza strażacka w tej grze! Dramat. A najlepsze będzie teraz – animacja bardzo często wyraźnie ma czkawki. Kurtyna.
Mógłbym jeszcze wspomnieć o „rewelacyjnej” ścieżce dźwiękowej (2 utwory zapętlone w kółko i jeden dodatkowy, kiedy jedziemy „do akcji”). Żadnych głosów, dialogów ani innych tego typu fanaberii. Ale odpuszczę to sobie. Kiedy dodam wam, że ten gniot kosztuje 124 zł prawdopodobnie pękniecie ze śmiechu. Gdybym wiedział, że tak wygląda praca strażaka to wolałbym zostać baletnicą. Byłoby ładniej i zdecydowanie ciekawiej.
Dziękujemy za dostarczenie gry do recenzji firmie United Independent Entertainment.
Dodaj komentarz