W 2008 roku na rynku ukazała się gra, która mocno zmieniła pojęcie wspólnej kooperacji przez internet. Tym tytułem było Left 4 Dead. Dlaczego o niej wspominam przy recenzji Warhammer: End Times – Vermintide? Ponieważ produkcja studia Fatshark czerpie z niej garściami. Właściwie to mógłbym powiedzieć, że wręcz kopiuje mechanizmy i pomysły z L4D. Problem w tym, że dzieli je 8 lat, przez które rynek poszedł daleko do przodu.
Akcja gry ma miejsce w świecie Warhammer Fantasy. Dla tych, którzy nie mieli z nim nigdy kontaktu dodam, że mamy tutaj do czynienia z typowym światem fantasy – krasnoludy, elfy, magia itp. Co do fabuły to prezentuje się ona następująco – miasto Ubersreik oraz jego okolice zostaje zaatakowane przez plagę szuropodobnych istot zwanych Skavenami. To by było na tyle jeśli chodzi o jakiekolwiek tło fabularne. Przyznam się, że nie znam zbyt dobrze świata Warhammera, ale z pewnością oferuje on mnóstwo ciekawych historii. Niestety producent mocno zaniedbał ten element. Po co brać znaną markę i nie wykorzystać nawet ułamka jej potencjału?
No dobrze skoro wiemy, że na wciągającą historię nie mamy co liczyć to skupmy się na rozgrywce. Do wyboru mamy pięć postaci – krasnoluda, elfkę, czarodziejkę, łowcę czarownic oraz żołnierza. W misji udział biorą cztery postacie. Oczywiście każdą z nich kieruje inny gracz (lub konsola). Warto dodać, że w drużynie postacie nie mogą się powtarzać. Każda z person różni się mocno od pozostałych, jednak sama gra wygląda podobnie każdą z nich. Na nieustannym duszeniu przycisku ataku. Oczywiście postacie posiadają możliwość ataku z większej odległości (łuki, kusze itp.) jednak to na bezpośredniej walce spędzicie większość czasu. I jest ona całkiem satysfakcjonująca. A może lepiej byłoby użyć określenia „wycinanie w pień dziesiątek Skavenów” jest bardzo satysfakcjonujące. Regularnie jesteśmy atakowani przez istne zatrzęsienie szczurzego ścierwa i przyznaje, że jest to bardzo efektowne. Postacie oczywiście dysponują możliwością zablokowania ciosów, odpychania wrogów jak i unikami. Jednak w praktyce stosowałem tylko uniki i to na większych przeciwników. Po zakończonej misji otrzymujemy punkty doświadczenia oraz losujemy nową broń dla postaci. Te są ciekawe, a zdobycie mocnej sztuki budzi dużą radość.
Grafice oraz stronie dźwiękowej nie mam wiele do zarzucenia. Jak na budżetową pozycję jest naprawdę nieźle. Szczególnie grafika trzyma równy przyzwoity poziom. Tak jak wspominałem większość czasu atakuje nas spora ilość szczurzego mięsa. Nie zdarzyło się grze nawet na moment przyciąć za co należą się spore pochwały twórcom. Oczywiście można wypatrzeć pewne bugi i glitche, jednak żaden z nich nie spowodował u mnie niezdrowego wzrostu ciśnienia.
Niestety mimo pozytywnych powyższych spraw nie mogę wystawić produkcji wysokiej oceny. Jak mogłaby być ona wysoka skoro tytuł polegający na rozgrywce wieloosobowej ma problemy z… rozgrywką wieloosobową. Znalezienie do gry trójki graczy tak, aby drużyna liczyła pełne cztery postacie graniczy z cudem. Z reguły po znalezieniu chociaż jednej lub dwóch postaci gracze rozpoczynają już misję. Brakujących zawodników zastępuje wtedy SI konsoli. Co kompletnie niweczy rozgrywkę. Vermintide jest naprawdę trudną pozycją. Bez czwórki dobrze współpracujących graczy zapomnijcie o sukcesie. A co dopiero kiedy jeden (lub więcej!) jest prowadzony przez konsolę. Powiem najdelikatniej jak potrafię – SI jest beznadziejne. Szczytem wszystkiego była sytuacja, kiedy po jednej z misji należało zeskoczyć piętro niżej do windy, aby uciec przed plagą Skavenów. Jeden z botów „ugrzązł” w podłodze, a pozostałe dwa przyglądały mu się z zaciekawieniem. Oczywiście uruchomienie windy bez reszty postaci było niemożliwe. Na dodatek często zdarzało się, że gra wyrzucała mnie w trakcie gry do menu głównego. No dobrze, jednak kiedy w końcu traficie na rozgarniętych ludzi, a gra nie postanowi się zakończyć błędem, otrzymujemy poprawną pozycję. Tylko poprawną, ponieważ Vermintide nie sili się na nic odkrywczego. To co było świeże i odkrywcze osiem lat temu w L4D, obecnie jest standardem, a Fatshark nie wyszło ani na milimetr poza utarte schematy.
Czy mogę więc polecić komuś Warhammer: End Times – Vermintide? Tylko fanatykom tego świata (jeśli przełkną jego bardzo powierzchowne wykorzystanie) lub osobom które posiadają ekipę znajomych z tym tytułem. Tylko wtedy całość nabiera sensu. Reszta niech sobie odpuści. Czekanie 5-10 minut na znalezienie graczy chętnych do gry, a potem porażka w połowie misji bo nie potrafili oni współpracować to nie jest przepis na spędzenie udanego wieczoru przed konsolą. Jak widzicie główną wadą gry jest fakt zbyt małej liczby graczy, a nie sama produkcja. Jednak efekt jest ten sam – brak przyjemności płynącej z rozgrywki.
Dziękujemy za dostarczenie gry do recenzji firmie THQ Nordic.
Dodaj komentarz