Fani serii wreszcie dostali to, czego oczekiwali – grę opartą na starych, dobrych Transformersach, a nie standardową sieczkę na podstawie filmów Baya. A do tego zajęło się tym studio Platinum. Lepiej być chyba nie mogło…
I w rezultacie nie wyszło nawet tak źle. Mamy do czynienia z grą akcji, na których PlatinumGames zna się jak nikt inny. Gameplay sprowadza się w tym przypadku do większych boss roomów. Wybieramy naszą ulubioną postać, zostajemy wrzuceni do świata gry, a na małej mapie w prawym górnym rogu wyświetla się żółty punkt – cel misji. Za każdym razem musimy po prostu dotrzeć do najtwardszego przeciwnika, pokonując przy tym zgraję słabszych lub jakieś drobne zręcznościowe fragmenty.
System walki można bezpiecznie uznać za satysfakcjonujący. Nie należy do tych ubogich, ale też nie serwuje nam żadnych nowości. Oprócz przyfasolenia komuś w twarz, zmieniając się w samochód, rzecz jasna. Wszystko opiera się na kombinacjach. Kwadrat to lekki atak, trójkąt – ciężki. Udane combo wymaga oczywiście świadomości. W „Transformers: Devastation” kluczem do sukcesu jest zgrabne łączenie dwóch form, jakie może przyjąć nasz bohater – samochodu i robota. W osiągnięciu ofensywnego spełnienia ma pomóc znany system uników. Jeżeli skutecznie uciekniemy przed atakiem przeciwnika, czas zwalnia i otwiera się na nasze miecze, młoty czy strzelby.
Przedmioty to kolejna sprawa, która Platinum wyszła bardzo przyjemnie. Ekwipunek możemy znajdować w różnych miejscach rozsianych na mapie. Czasem natrafiamy na sprzęt przypadkiem, czasem musimy trochę poszperać. Tak czy siak, nie jest to trudne. Drugim krokiem w kwestii odpowiedniego wyposażenia bohatera jest ark – zielony punkt na mapie, nasza baza. Tam możemy ulepszać statystyki Transfomerów, kupować nowe bronie, wzmacniać aktualnie albo łączyć dwie takie same w jedną, silniejszą. Wszystko to za walutę zdobywaną podczas gry. System prosty, ale udany. Każda część ekwipunku sprawuje się bowiem inaczej, zmienia nasz styl. Możemy siekać z dwóch mieczy albo porządnie walnąć z młota, wyrzutnia granatów czy standardowy pistolet…
Potem zaczyna się „ale”, które wychodzi dopiero po godzince czy dwóch spędzonych przy konsoli. Lokacje są bardzo powtarzalne. Czasami zmienia się sceneria, jednak w większości przypadków po prostu kręcimy się w tych samych miejscach. Od czasu do czasu nachodzi nas myśl, że taka mapa już gdzieś była, ale odwrócona do góry nogami. System walki satysfakcjonuje w trakcie gry. Potem przychodzi jednak kwestia „challenge mode” i niespecjalnie miałem ochotę powtarzać pojedyncze zadania ze „Story mode”. Przechodząc do trybu fabularnego, historia mogłaby równie dobrze nie istnieć.
„Transformers: Devastation” to naprawdę przyjemna gra. Bawiłem się dobrze, zmieniałem bronie, ulepszałem postaci… A potem przyszedł koniec. Po czterech godzinach. Za 170zł. Połączcie kropki. Nie pamiętam, kiedy ostatnio recenzując jakąś mniejszą grę na PS4 nie wrzuciłem w minusy ceny. Poczekajcie na jakąś przecenę i bierzcie bez wahania. Jest szansa, że jesteście większymi fanami starych animacji niż ja, a wtedy uśmiech nie zejdzie z waszych twarzy. Niezależnie od walki, muzyki, fabuły czy czegokolwiek innego… Wspomnicie własne dzieciństwo.
Za udostępnienie gry dziękujemy cdp.pl
Dodaj komentarz