Bayonettę znamy z przepełnionych demonami gier akcji. Bohaterka jednak nie zawsze nosiła obcisły lateks i była tak „niegrzeczna”…
Jak tu właściwie zacząć tę recenzję? Wyobraźcie sobie, że idziecie do swojej ulubionej knajpy z burgerami, gdzie pod tym samym szyldem znajdujecie pizzerię. Seria gier Bayonetta to przepełnione akcją hack-and-slashe. Główną bohaterkę o imieniu Cereza możecie kojarzyć po tym, że biega tam w obcisłych lateksach. Tryska przy tym pewnością siebie, zaskakuje poczuciem humoru i bez litości kopie tyłki swoim wrogom. Jest to jedna z tych serii gier, która zna swoich odbiorców. Dostarcza im zawsze filmowe (a w zasadzie często przesadzone) starcia rodem z filmów Marvela, z tym że podlane odrobinę diabelskim sosem.
Pozostańmy w kulinarnych analogiach (domyślasz się już pewnie, że piszę ten tekst przed kolacją). Wiesz, co zamawiasz i co dostaniesz na talerzu. Masz pewność, że opuścisz to miejsce z pełnym brzuchem. Seria Bayonetta przeznaczona jest oczywiście dla dorosłych, burgery są całkiem ostre. Teraz pod znanym szyldem dorzucono „Origins” i na miejscu nie poczujecie już woni smażonych kotletów. Co więcej, na wejściu leży kids menu. Czym jest więc Bayonetta Origins?
Początki Bayonetty
Tak jak wspomniałem, Bayonetta Origins: Cereza and the Lost Demon nie smakuje jak poprzednie gry z tej serii. Zanim jednak przejdziemy do samej warstwy rozgrywki, słów kilka o fabule. Jak zapowiada tytuł, poznajemy genezę głównej bohaterki. Cereza była owocem miłości kochanków należących do dwóch różnych magicznych klanów. Pech chciał, że takie związki były surowo karane. W efekcie ojciec Bayonetty został wygnany, matkę zaś — wiedźmę Umbry — wrzucono do lochu. Cereza trafiła do klanu matki i od lat marzy, aby ją uratować. Młoda wiedźma była wytykana palcami przez inne czarodziejki, aż w końcu została oddana na nauki do mieszkającej na uboczu wiedźmy — Morgany. Surowa nauczycielka absolutnie zabrania jej wycieczek do sąsiedniego lasu Avalon. Jest on opanowany przez pozostające w konflikcie z wiedźmami wróżki i stanowi śmiertelne zagrożenie dla wszystkich, którzy tam zabłądzą.




Pewnego dnia podczas snu naszej bohaterce objawia się tajemnicza postać chłopca, który obiecuje dać jej moc niezbędną do uratowania matki. Domyślacie się już, gdzie musi się udać nasza bohaterka, aby posiąść te nowe umiejętności? Tak, zabiera swojego pluszaka i rusza do Avalonu. Wkrótce wpada w tarapaty i dosyć przypadkowo udaje jej się przywołać tajemniczego demona Cheshire… którego fani serii mogą kojarzyć z Bayonetta 3. Zamieszkuje w jej pluszowym kotku i odtąd będzie towarzyszyć w podróży w zamian za obietnicę ponownego wysłania go do piekła. Razem będą nabywać nowe umiejętności ukryte w jądrach elementarnej energii, co jest warunkiem spotkania tajemniczego chłopca…
Prezentacja
Warto wspomnieć o klimacie tego miejsca, który buduje dźwięk i muzyka. Wszystkie kwestie najważniejszych postaci mają podłożone głosy przez dobrych aktorów głosowych. Trzeba się trochę przyzwyczaić, że narratorka całej historii czyta również kwestie Cheshire’a. W tle słychać muzykę klasyczną, która pasuje do baśniowego świata. Choć trzeba przyznać, że z początku historia, jak i wyzwania w połączeniu ze spokojną muzyką potrafią trochę uśpić. Ale spokojnie gra „zaraz się rozkręci”. Szczególnie przy walce z bossami.




To też dobry moment, żeby opisać, jak Bayonetta Origins wygląda na talerzu. A prezentuje się kapitalnie. Jestem fanem „rysowanej” grafiki, która nie obnaża tak niedostatków modeli 3d i pozwala płynniej odtworzyć grę — co szczególnie przydaje się na Switchu. Najnowszej Bayonettcie zdarza się czasem zgubić trochę klatek, ale nie za często. Na ekranie potrafi się dziać przy tym bardzo dużo. Widzimy piękne tła, ładnie wymodelowane postaci bohaterów, kończąc na już mniej szczegółowych wrogach. Nie kłuje to wcale w oko. Nie ma tu pikselozy i przez cały czas wiadomo, kto jest kim. Problemy mogą zacząć się przy intensywniejszej walce, ponieważ na ekranie pojawia się wiele efektów cząsteczkowych. No ale cóż, podkreślają z drugiej strony, jak potężni są nasi bohaterowie, a w zasadzie demon Cheshire.
Smak
Tutaj przejdę gładko do mocy naszych głównych postaci. Cereza w swoim arsenale ma czary pętające wrogów w dzikie pnącza. Są wtedy szczególnie podatni na ataki potężnego kota-demona. Wachlarz mocy Cheshire’a robi się szczególnie interesujący po przejęciu żywiołów ze wspomnianych jąder energii. Może wtedy przyciągać niektóre rośliny i wrogów, przewracać i burzyć ściany, strzelać wodą na odległość i tak dalej. Moce te przydadzą się nie tylko w walce z wróżkami, ale także w eksploracji świata, czyli przemierzaniu Avalonu. Lewą gałką poruszamy Cerezą, a prawą demonem Cheshire, choć możemy go również przywołać do Bayonetty, żeby poruszali się razem. Podczas walki to jednak prosta droga do porażki, ponieważ młoda wiedźma nie posiada żadnych umiejętności ofensywnych. W lesie znajdziemy ponadto różne iluzje zwane Tir na nÓg gdzie poza walką będziemy musieli jednocześnie sterować naszymi bohaterami i rozwiązać zagadki logiczno-zręcznościowe.




W tym miejscu objawia się cała magia, jak i… przekleństwo Bayonetta Origins: Cereza and the Lost Demon. Nie odmawiam tego, że chodzenie (a co więcej czarowanie/atakowanie) dwoma bohaterami naraz jest niemałym, dającym satysfakcję wyzwaniem. Nie potrafię jednak zrozumieć, jak można było nie stworzyć tego tytułu pod dwóch graczy! Aż się o to prosi, ponieważ mamy tu właśnie duet bohaterów. Momentów, kiedy się na dłużej rozdzielają, jest również bardzo, bardzo mało. Tymczasem zwykle potrzebujemy ich ścisłej współpracy, aby przechodzić przez leśny labirynt. Uważam, że to niewykorzystany potencjał produkcji. Gra solo mogłaby wtedy być dalej dodatkową opcją, nie zaś sensem gry.
Rachunek
Bayonetta Origins to świetnie wyglądające danie, które zupełnie nie smakuje jak wcześniej serwowane Bayonetty. Na jej przejście będziemy potrzebować około 15 godzin, a na deser dostaniemy dodatkowy rozdział z Jeanne — przyjaciółką naszej bohaterki. Na duży plus trzeba zapisać świetną grafikę produkcji, która wygląda jak rysunki wyjęte prosto z książki. Nie można odmówić uroku nieszablonowej rozgrywce, gdzie dwoma joystickami sterujemy dwiema różnymi postaciami. Jednocześnie musimy obsługiwać inne przyciski kontrolera, aby atakować, czarować, zmieniać moce Cheshire’a czy pić mikstury Cerezą. Na grę chętnie będą patrzeć dzieci, ale może nie te najmniejsze. Mimo to, o wiele lepiej byłoby, gdyby można było zagrać w tę grę wraz z nimi. Cereza and the Lost Demon miała ogromny potencjał stać się świetnym tytułem kooperacyjnym. Jako gra solo jest dobra, jednak fabuła, szczególnie na początku, nie porywa. Późniejsze walki z bossami pokazują trochę pazura gier z głównego nurtu. To jednak wciąż danie kierowane raczej dla innej grupy graczy niż dotychczasowi fani Bayonetty. Jeśli wahasz się, czy będzie Ci smakować, możesz wypróbować demo!
Kod recenzencki dostarczył ConQuest Entertainment - oficjalny dystrybutor Nintendo w Polsce
Dodaj komentarz