Największa, fotorealistyczna, najbardziej zaawansowana technicznie, najbogatsza w zawartość, a jednocześnie jedyna w swoim rodzaju na rynku, a przez to traktująca graczy pretensjonalnie i w bezczelny sposób atakująca ich portfele z każdej strony. Ponad 20 lat temu amerykańskie studio Visual Concepts stworzyło potwora, który – w tylko znany dla siebie sposób – zmiótł z planszy wirtualnej koszykówki wszelką konkurencję i stał się rynkowym monopolistą.
Jeśli jesteś fanem NBA i grasz w gry, o serii wydawanej przez firmę 2K słyszałeś wielokrotnie. Jeśli nie, to i tak dochodziły do ciebie różne informacje o podejściu wydawcy do swoich klientów. Czy NBA 2K25, czyli najnowsza, recenzowana w tym tekście odsłona wirtualnej koszykówki, mimo wielu swoich wad, będzie najlepsza grą sportową wydaną w 2024 roku? Jestem stanie znaleźć tak samo dużo argumentów “za”, jak i “przeciw”, a ocena gry autorstwa Visual Concepts nie jest taka łatwa, jak na pierwszy rzut oka może się wydawać.
TO TYLKO SPORT?
Z perspektywy polskiego podwórka koszykówka jest sportem zespołowym numer 3 lub 4. Daleko za futbolem, na którym każdy z nas zna się najlepiej i siatkówką, gdzie osiągamy największe sukcesy. Mam jednak nieodparte wrażenie, że z każdym rokiem fanów halowej gry 5 na 5 (lub coraz popularniejszej 3×3) jest w naszym kraju coraz więcej. Wystarczyło 4 miejsce w Eurobaskecie w 2022 roku, czy medale na Mistrzostwach Świata i Europy w wersji 3×3. Do tego o Polakach coraz głośniej robi się za oceanem, bo przecież Jeremy Sochan mocno rozpycha się w NBA pod okiem trenerskiego weterana Gregga Popovicha, a Brandin Podziemski z Golden State Warriors wciąż zastanawia się, dla jakiej drużyny narodowej zagra w przyszłości.
Sochan i Podziemski to tylko niewielkie elementy dużo większej układanki, która do NBA 2K25 może przyciągnąć polskich graczy. Odpalając najnowszą odsłonę, błyskawicznie uruchomiłem pierwszy towarzyski mecz San Antonio Spurs, przekonując się przy okazji jak bardzo zmieniło się postrzeganie w grze Victora Wembanyamy, genialnego Francuza, który w ciągu kilku lat wyrośnie na największą gwiazdę amerykańskiej ligi. W poprzednie odsłony gry od 2K i Visual Concepts grałem z wielką przyjemnością co roku, ale rzadko na premierę. Produkcja była na tyle uniwersalna, że dość szybko trafiała do abonamentów i stawała się przyjemną odskocznią od męczonej z roku na rok Fify/EA FC.
NBA 2k25 to produkt pod wieloma względami lepszy od zeszłorocznego. Jest to koszykówka podkręcona do granic możliwości współczesnych konsol i pisząc szczerze – nie wiem, czy da się ją graficznie, wizualnie i animacyjnie dopracować jeszcze lepiej. Wszystko przez technologię ProPlay, która zaprezentowana została rok temu, ale dopiero dziś pokazuje pełnię swoich możliwości. O tym jak bardzo NBA 2k25 zbliża się do fotorealizmu niech świadczy fakt, że moja żona patrząc na telewizor w pierwszej chwili ze zdumieniem zapytała: “To oni już grają? Mówiłeś, że sezon zaczyna się dopiero w październiku”. Zresztą przyjrzyjcie się screenom, szczególnie tym, gdzie są zbliżenia na twarze skupionych zawodników.
Powiecie, że większość tych zmian przeciętny gracz nigdy nie zauważy. Oczywiście macie rację, ale pamiętajcie, że istotna dla mnie jako recenzenta jest umiejętność spojrzenia na NBA 2K25 z dwóch perspektyw: ortodoksyjnego fana, zarywającego nocki na oglądaniu meczów NBA w trakcie sezonu, który za dnia przełącza się między trybami MyCarrier i MyTeam oraz niedzielnego gracza, który NBA ogląda na żywo tylko w niedzielę o 21:30, a przy okazji raz w miesiącu spotyka się z kumplami na partyjkę przy konsoli. Wiecie co w tym wszystkim jest najpiękniejsze? I jeden i drugi w NBA 2K25 znajdzie coś dla siebie i będzie z tej gry bardzo zadowolony.
PIŁKA JEST OKRĄGŁA, KOSZE SĄ DWA
W ciągu ostatnich lat natknąłem się na wiele zarzutów mówiących o tym, że gry Visual Concepts co roku są takie same i przez to celowo obniżano im ocenę lub stosowano tzw. “review bombing”. Zastanawiam się – po co? Czy serię NBA 2K różni coś od EA FC? Czy to sytuacja inna, niż gdy rekordową sprzedaż z roku na rok osiąga Call of Duty? Piętnowanie ma sens wtedy, gdy jest uzasadnione. Specyfika gier sportowych ma to do siebie, że wychodzą one co roku z poprawionymi składami i kilkoma mniejszymi lub większymi modyfikacjami. Ktoś powie, że to mało i tak naprawdę całość mógł załatwić zwykły patch. Oczywiście, że tak, ale nikt z graczy nie jest niewolnikiem. Nikt z was do kupowania nowej odsłony gry sportowej nie jest zmuszony na siłę (no chyba, że cierpicie na FOMO, ale na to już nic nie poradzę). Każdy głosuje portfelem i – jak się okazuje – najlepiej sprzedają się często te gry, które wychodzą co roku. Przypadek?
Do Visual Concepts mam jednak dużo większy szacunek, bo z perspektywy gracza będącego hybrydą dwóch wskazanych wcześniej potencjalnych użytkowników NBA 2K25, ogromnie doceniam to, w jaki sposób przez ostatnie lata rozbudowali tę markę do granic możliwości. Ta gra posiada zarówno hardkorowe tryby na setki godzin gry, jak i dużo bardziej lajtowe sposoby zabawy, które spodobają się graczom spędzającym przed konsolą kilka godzin w tygodniu.
Flagowy MyCarrier to – jak co roku – potężna kobyła, która na start przytłacza. Nowe, jeszcze większe miasto (gdzie można jeździć metrem!), dziesiątki rzeczy do roboty, menu questów i zadań pobocznych. Wśród nich jeden zupełnie nowy – “Heart of a Dynasty”, czyli retrospekcja i możliwość pojedynkowania się z gwiazdami NBA z dawnych lat. NBA 2K25 sprawia, że gracz może czuć się niczym w produkcji RPG, rozwijając swoją karierę zarówno jako początkujący gracz w lidze NBA, jak i rywalizując z innymi graczami w koszykówce ulicznej. Po mieście pomykamy na deskorolce, a niemal na każdej ulicy znajdziemy sklepy topowych marek, takich jak Puma, Nike, czy NB, w których możemy zaopatrzyć nasze wirtualne alter ego w koszulki, spodenki, bluzy, czy buty. To pochłaniacz czasu, miejsce dla prawdziwych fanów koszykówki, w którym tytułowa “kariera” jest ważna, ale równie ważne jest to, co robi się poza halą. Nie ukrywam też, że w ten tryb dużo lepiej gra się ze znajomymi niż samemu, ale to już urok elementów MMO, które dla niektórych mogą być traktowane, jak wciśnięte na siłę. No bo jak inaczej podejść do znajdującego się w mieście portalu, który przenosi nas w pewne nostalgiczne miejsce z – jak mnie pamięć nie myli – 2014 roku?
Jeśli MyCarrier jest pożeraczem czasu, to tryb MyTeam to coś, co potrafi pochłonąć do reszty. Taka już specyfika zabawy z kartami kolekcjonerskimi, która w NBA 2K25 doczekała się kilku subtelnych zmian. W końcu pojawił się tryb multiplayer, w którym rywalizują najlepsi z najlepszych o wyjątkowe nagrody. King of the Hill, bo o nim mowa wzorowany jest na FUT Champions z Fify/EA FC i jest to coś, czego w poprzednich grach z serii mocno brakowało. Nie po raz pierwszy wspominam o podobieństwach między obiema grami, bo te przecinają się dość mocno na różnych płaszczyznach i wzajemnie podkradają pomysły.
W MyTeam solidnie zabrano się za przebudowę trybów rozgrywki. Pozostał klasyk, czyli Domination, pozwalający mierzyć się z różnymi zespołami NBA, ale w tym roku doczekał się małego twistu w postaci dołożenia do rywalizacji klasycznych drużyn z przeszłości. Showdown, to niejako wstęp do wspomnianego King of the Hill, gdzie mierzymy się z innymi zespołami w trybie multiplayer. Breakout z kolei pozwala na klasyczne, samodzielne granie w różnych trybach (zarówno 3×3 jak i 5×5). Graczy najbardziej ucieszy jednak powrót domu aukcyjnego, który z nieznanych przyczyn zniknął z poprzedniej odsłony. Co istotne – nie jest on dostępny od razu i wymaga nabicia reputacji, czyli tzw. MyTeam REP – nowej funkcji, która analizuje postępy gracza przez cały rok (a nie tylko przez sezon), co w dłuższej perspektywie przekłada się na lepsze nagrody.
Z mojej perspektywy duży plus dla Visual Concepts za decyzję o nie wciskaniu na siłę do MyTeam żeńskich kart. WNBA ma swój oddzielny element w menu i każdy kto chce, może dziewczynami grać do woli. Mam nadzieję, że będzie to rzecz, której Amerykanie nie podkradną od Kanadyjczyków i pozostaną zgodni ze swoimi pomysłami.
MyTeam ma swój urok i potrafi chwycić na długie godziny choćby dlatego, że gracz dość szybko dostaje do swojego klubu przyzwoite karty, które pomagają w początkowej zabawie. Nieprzypadkowo do mojego klubu na 25 meczów trafił Nikola Jokić, Kevin Durant i Allan Iverson (ten ostatni niestety tylko na 10 spotkań). Dość szybko gracze otrzymują też przyzwoitą kartę Jasona Tatuma (gwiazdy tegorocznego mistrza NBA – Boston Celtic i bohatera okładki). W efekcie po kilku godzinach udało mi się skleić niezłą piątkę dzięki trafieniu takich zawodników jak Damian Lillard, czy mojego ulubieńca z zeszłego sezonu – Jalena Brunsona. A w tle na ławce rezerwowych wskoczyli tacy weterani jak Ray Allen, Dennis Rodman, czy Lamar Odom. Nic tylko grać.
Jeśli już za miesiąc zaczniecie przeklinać EA Sports za wrzucenie do EA FC25 dwóch niezależnych od siebie serii nagród za dany sezon, z których jedna jest darmowa, a druga płatna – odpowiadam: wszystko dzięki standardom narzuconym przez Visual Concepts. To klasyczny przykład przenikania obu serii, ale w tę złą stronę, gdzie Kanadyjczycy za chwilę zapożyczą od Amerykanów coś, co nie spodoba się graczom. Z mojej perspektywy, gdy za grę musimy zapłacić jakieś 350 zł, zachęcanie do zakupu sezonowej przepustki za 45 zł (lub super wypasionej za 80 zł) na zaledwie 40 dni grania, to absurd. Z jednej strony powinienem to piętnować, ale z drugiej uczciwie przyznaję, że do tego przywykłem. Przytoczę ponownie to co napisałem wcześniej – grając w NBA 2K25 nie stajemy się niewolnikami 2K. Nie jesteśmy zmuszeni do podpinania swojej karty kredytowej, z której wydawca będzie ściągał dodatkową kasę za granie. Koniec końców mamy wybór i jestem przekonany, że wielu z was mikrotransakcje ominą szerokim łukiem, a i tak znajdzie w MyTeam kawał solidnego grania. Zarówno solo, jak i z innymi graczami.
Warto zaznaczyć, że mam za sobą kilka, a może nawet i kilkanaście meczów online i nie miałem żadnych problemów z połączeniem internetowym. Na PlayStation 5 nie spotkałem się z lagami, opóźnieniem i innymi tego typu problemami. Mało tego – nikt z meczu nie wyszedł przed jego zakończeniem (jakiś ewenement lub szczęście przeciętniaka). Podkreślam ten element w NBA 2K25, bo w poprzednich latach nie był wcale taki oczywisty.
BRONIĆ SZCZELNIE, RZUCAĆ CELNIE
O technologii ProPLAY wspominałem już wcześniej i nie da się ukryć, działa ona perfekcyjnie. Opisywanie jej jako systemu, który wychwyca, czy też wykorzystuje rzeczywiste nagrania z meczów NBA i przenosi je jeden do jednego wirtualny silnik nie jest tylko chwytem marketingowym. Nikola Jokić zachowuje się dokładnie tak, jak na prawdziwych parkietach, lekko wyskakując do góry i rzucając do kosza z jednej ręki. Victor Wembanyama jest absolutnym kozakiem w blokowaniu, Kevin Durant w swoim dla siebie stylu robi potężne kroki, kozłując piłkę daleko od siebie. W edycji 2025 technologia ta robi dodatkowe wrażenie głównie dlatego, że twórcy nieco mocniej skoncentrowali się na najważniejszych aspektach koszykarskiej gry – rzucaniu i kozłowaniu.
Rzucanie w NBA 2k25 przeszło kolejną ewolucję (bo o rewolucji nie może tu być mowy) i każdy gracz będzie musiał się do niej na nowo przystosować. Dumnie nazwane “Pro Stick Rythm Shooting” oraz “Shot Timing Profiles” w praktyce sprawiają, że rzuca się trudniej, bo gra w bardziej pieczołowity sposób analizuje sposób wychylenia i puszczenia prawej gałki analoga w odpowiednim momencie. W przypadku “Pro Stick Rythm Shooting” gracz w pierwszej kolejności wychyla gałkę w dół, a w momencie gdy piłka opuszcza ręce zawodnika, wychyla gałkę w górę. Idealny timing pozwala na perfekcyjny i celny rzut. Dodatkowo najlepsi zawodnicy mają przypisane do siebie specyficzne ruchy dryblingowe poprzedzające rzut (wychylenie analoga do przodu). W efekcie łatwiej jest w ten sposób tuż przed rzutem z dystansu wymanewrować przeciwnika i przygotować sobie czystą sytuację. Zmienił się też graficzny element odpowiedzialny za idealny timing rzutowy, który jest teraz przesuwającą się w górę strzałką i jest to coś, do czego należy się przyzwyczaić.
Mimo szumnych zapowiedzi, niespecjalnie odczułem jakiekolwiek różnice w bronieniu. Może poza tym, że faktycznie nieodstępowanie przeciwnika na krok i utrudnianie mu rzutu do samego końca sprawia, że trafić do kosza jest trudniej. Działa to jednak w dwie strony, bo i rywal skutecznie utrudnia dojście do pozycji rzutowej, bez względu na to, czy mówimy o AI, czy o żywym przeciwniku. Twórcy jak co roku chwalą się tysiącami nowych animacji i wypada im wierzyć, choć wielu z nich pewnie nie dostrzeżecie gołym okiem.
NBA 2k25 to gra dla hardkorowców i to co napisałem powyżej dobitnie o tym świadczy. Dla wielu z was jednak liczy się klasyczne granie i doskonale to rozumiem. Abstrahując już od klasycznego meczu towarzyskiego, NBA 2k25 nadal posiada ogrom opcji na tzw. “niedzielne granie”. Jeden z moich ulubionych – NBA Today – ruszy za nieco ponad miesiąc. Przełomem jednak było dla mnie wprowadzenie trybu MyNBA Eras, przy którym w zeszłym roku spędziłem ogrom czasu. W NBA 2k25 został on uzupełniony o kolejną erę, w której rozgrywać możemy pełne sezony NBA o nazwie “The Steph Era”. Mowa oczywiście o Stephenie Currym i jego wybitnej karierze, która z kopyta ruszyła w sezonie 2016/17, gdzie razem z Kevinem Durantem zdominowali całą ligę w barwach Golden State Warriors. W efekcie do wyboru mamy 6 kompletnie różnych momentów, w których możemy rozpocząć karierę dowolnym zespołem: erę współczesną (sezon 24/25), erę Curry’ego, a także ery znane z poprzednich odsłon: LeBrona, Kobego, Jordana i Magic vs Bird.
Co ciekawe, rozpoczynając sezon MyNBA w erze Modern, gra na start zapyta Was, co zrobić z LeBronem Jamesem. Weteran NBA niebawem zakończy karierę i to od nas zależy, czy mu na to pozwolimy i zdecydujemy, że sezon 2024/25 będzie jego ostatnim (co ma przełożenie na scenki w trakcie sezonu), a może wprost przeciwnie – zmusimy do dalszej gry. Niby mała rzecz, a jak cieszy!
Wraca też tryb MyGM, który pozwala nam się zabawić w General Managera, tym razem z RPG-owymi twistami we współczesnej erze, a także MyNBA Lite dla niedzielnych graczy, którzy nie lubią bawić się w skomplikowane systemy podatkowe, wymiany zawodników itp. Doceniam też odrębną rubrykę Learn 2K, gdzie w bardzo drobiazgowy sposób twórcy uczą grania zarówno początkujących, jak i bardziej zaawansowanych fanów koszykówki. Warto podkreślić, że po tegorocznym menu poruszanie się jest dużo przyjemniejsze i sprawniejsze, niż w poprzednich latach. Tryby gry zostały pogrupowane w mądry i przystępny sposób. Szkoda tylko, że za każdym razem, gdy do menu wchodzimy lub do niego wracamy, atakuje nas podwójna przypominajka o mikropłatnościach.
Jako, że jesteśmy miesiąc po Igrzyskach Olimpijskich, z przyjemnością grało mi się też teamem USA, czyli jedynym zespołem narodowym, dostępnym w NBA 2k25. Ogromna szkoda, że 2K nie chce pokusić się na licencję drużyn narodowych, bo choćby Igrzyska pokazały, jak duży jest potencjał nie tylko w zespole amerykańskim, ale też we Francuzach, Niemcach, czy Hiszpanach. A i Polakami z Sochanem (i możliwością powołania Podziemskiego i ściągnięcia z emerytury Gortata) chętnie bym pograł. Może za rok?
NBA 2k25 być może będzie sportową grą roku, a może ktoś okaże się lepszy. Tego na dziś nie wiem. Wiem za to, że nie ma drugiej takiej gry, która w tak drobiazgowy sposób jest w stanie oddać atmosferę sportowego święta, jakim jest mecz koszykówki, a przy okazji zachwyca oprawą transmisji telewizyjnej. Visual Concepts to absolutni mistrzowie w budowaniu atmosfery meczu NBA, a w najnowszej odsłonie poszli krok dalej, pokazując np. bawiących i tańczących na trybunach kibiców na zbliżeniach. Oprawa dźwiękowa to również klasa światowa, gdzie ciężko z roku na rok poprawiać coś, co i tak działa wybitnie. Jestem fanem tego, w jaki sposób kibice reagują, gdy ich ukochany zespół przegrywa, ale podnosi się, wyrównuje i ostatecznie wygrywa.
DREAM TEAM
Dobrze jest być fanem koszykówki i graczem. NBA 2K25 to produkcja niemal kompletna, która zadowoli każdego. Z pozoru to tylko koszykówka, ale różnorodność trybów gry i możliwości jest kolosalna. Za przykład niech posłuży moja skromna osoba. W trybie MyCareer mój zawodnik jest wybrany w drafcie przez Los Angeles Lakers. W MyNBA Eras z przyjemnością kończę sezon ekipą Phoenix Suns, a w MyTeam najbliżej mi do Denver Nuggers. Z kolei w meczach towarzyskich najczęściej wybieram Spurs. Nie jestem zagorzałym fanem żadnego z tych zespołów, ale jako miłośnik najlepszej koszykarskiej ligi świata czerpię ogromną przyjemność z szans i perspektyw, jakie daje mi NBA 2K25.
Dlatego też najnowszą odsłonę serii oceniam wysoko, ale jednocześnie tekst kończę ważnym komunikatem. Jeśli jesteście niedzielnymi graczami i kupiliście NBA 2K24, tę odsłonę lepiej sobie odpuśccie. Zmiany zaproponowane przez Visual Concepts zauważone zostaną tylko przez tych graczy, którzy poświęcają jej najwięcej czasu. Dla zwykłego, kanapowego grania wystarczy wam zeszłoroczna odsłona i w efekcie ocena z waszej perspektywy powinna być o 2-3 oczka niższa. Zwracam uwagę też na tych, którzy nie znoszą mikrotransakcji i czują się przymuszani przez wydawcę do korzystania z nich. Jeśli w taki sposób podchodzicie do gier, również odpuśćcie sobie tę odsłonę. Szkoda waszej energii, nerwów i kasy w portfelu, która znikać będzie nadzwyczaj szybko..
Jeśli jednak, tak jak ja, lubicie NBA, fascynuje was ten sport, być może sami rekreacyjnie go uprawiacie, do tego macie kumpli o podobnej zajawce i jednocześnie wiecie, czym są tryby MyCareer i MyTeam, sięgnijcie po NBA 2k25, bo zwyczajnie będziecie zadowoleni. W tej grze jeśli coś się zmieniło, to na lepsze, a ekipa Visual Concepts w końcu obrała obiecujący kierunek rozwoju. Oby z jeszcze większymi konkretami wrócili do nas za rok, czego sobie i wam życzę.
Autorem recenzji jest Marcin Rączka
Gre do recenzji dostrczyło wydawnictwo CENEGA.
Dodaj komentarz