Po sześciu latach od premiery, Dying Light przebił się na Nintendo Switch i to w najbogatszej edycji. Jak gra działa na konsoli przenośnej?
Są gry, w których pomyślny port na Switcha ciężko uwierzyć. Wiedźmin od CD Projekt dał nadzieję, że na japońskiej kompaktowej konsoli można będzie uruchomić prawie wszystko. Czy Techland również podołał wyzwaniu? O tym dowiecie się w mojej recenzji. Skupię się w niej głównie na tym co gra zawiera i jak działa. To właśnie to, a być może nawet głównie stabilność i grafika są głównymi pytaniami stawianymi przed portem. Sama produkcja już dawno się obroniła na innych platformach za sprawą milionów zadowolonych graczy. Jeżeli nikt wcześniej o Techlandzie nie słyszał, to za sprawą Dying Light musiał już to zrobić. Studio dbało o fanów ciągłymi dodatkami i ulepszeniami, których końcowy stan możemy sprawdzić od 19 października na telewizorze i małym ekranie konsoli Nintendo.
Dying Light
Najpierw parę słów o samej grze. Jeżeli jakimś cudem jeszcze nie wiecie o co w niej chodzi, jeżeli tak, możecie spokojnie przeskoczyć do kolejnego akapitu. Tak więc… W pewnym mieście o nazwie Harran wybucha epidemia (sic!). Tym razem ludzkości udaje się jednak nałożyć solidną kwarantannę i odciąć miasto. Przypomina ono trochę południowo-amerykańskie metropolie składające się z dużej ilości slumsów, ale również dzielnic mieszkalnych z blokami czy domkami. Ciekawsze są jednak skutki tej tajemniczej choroby. Zarażeni przemieniają się bowiem w zombie. Spytacie czy takie z The Walking Dead – powolnych ale nieustępliwych szwędaczy, czy raczej podobnych do tych z 28 dni później – szybkich i zwinnych? Ucieszę Was, jest trochę takich i takich… oraz jeszcze parę innych typów, między innymi takie, które polują nocą.
W Dying Light wcielimy się w postać Kyla Crane’a, który trafia do miasta z ramienia Globalnego Resortu Epidemiologicznego (GRE) w celu odnalezienia zaginionego dokumentu, który może zawierać antidotum na plagę Zombie. Podczas naszej przygody nie tylko odkryjemy frakcje walczące o Harran, ale również będziemy wykonywać dla nich przeróżne zadania, co nie zawsze będzie oznaczało podejmowanie moralnych decyzji. W Dying Light znajdziemy rozwój postaci, wytwarzanie broni i przedmiotów, zarządzanie ekwipunkiem, czy w końcu parkour. Tak, musimy się go nauczyć, aby sprawnie poruszać się po mieście. Czy gra wciąga? Jak wiecie, chciałem skupić się na kwestiach graficznych i tego jak stabilnie Dying Light przeniesiono na Switcha. Tymczasem podczas gry mówiłem sobie „jeszcze tylko: jedno zadanie, zabezpieczenie kolejnej strefy, przecież tylko znajdę części na ten przedmiot”… Tak, tego wieczoru zapomniałem zjeść kolację.
Edycja Platynowa
Co dostajemy w edycji Platynowej? Oczywiście podstawową grę Dying Light. Przejście głównych misji powinno zająć około 18 godzin. Wraz z misjami pobocznymi mówimy o 35 godzinach. Jeżeli jednak lubicie przewrócić każdy kamień i zebrać wszystkie znajdźki, gra zajmie około 55 godzin.
Oprócz tego dostajemy w swoje ręce duży dodatek The Following, który przeniesie nas na rozległe tereny wiejskie, z wyczynową jazdą szybkimi łazikami włącznie. Sama główna linia fabularna tego dodatku to 10 godzin, do których należałoby doliczyć jakieś kolejne 3 godziny na misje poboczne.
Oprócz tego dostajemy wiele mniejszych dodatków. Są to dwie dodatkowe lokacje do eksploracji i plądrowania które ukazały się w dodatku Cuisine & Cargo. Jedną z nich jest ekskluzywna, niegdyś bardzo znana restauracja w Harran. Drugą lokacją jest opuszczona stacja kolejowa. Techland wypuścił również materiał ze swojej niedokończonej gry Hellraid, będącej slasherem fantasy i umieścił portal do niej w niepozornym automacie do gry właśnie w Dying Light. Na tym nie koniec dodatków, gdyż w tej edycji gry znajdziemy jeszcze The Bozak Horde dodający do miasta liczne wyzwania tytułowego szaleńca – Bozaka.
Esteci i miłośnicy wytwarzania przedmiotów dostali jeszcze 17 (tak siedemnaście!) mniejszych dodatków, których listę znajdziecie poniżej:
- Ultimate Survivor
- Crash Test
- 5th Anniversary
- Harran Ranger
- Gun Psycho
- Volatile Hunter
- White Death
- Vintage Gunslinger
- Rais Elite
- Godfather
- Harran Inmate
- Retrowave
- SHU Warrior
- Volkan Combat Armor
- Classified Operation
- Viking: Raiders of Harran
- Harran Tactical Unit
Jak widzicie, jest to wydanie kompletne i co najmniej można o nim powiedzieć, że jest „przebogate”. Techland zapewnia, że z Dying Light Platinum Edition można spędzić przeszło 100 godzin. Myślę, że jest to jak najbardziej możliwe.
Platyna w pudełku
Jak wiecie jestem miłośnikiem wydań fizycznych gier na Switch. Tym bardziej, gdy wydawca daje coś więcej od siebie niż tylko plastikowe pudełko, okładkę i kartridż. Nie inaczej jest w tym wypadku, ponieważ Techland poszedł krok dalej. Co prawda nie mogę zrobić dla Was zdjęć tego wydania, ponieważ otrzymaliśmy kod na grę do eShopu, to jednak nie mogę pominąć rzeczy, które możecie znaleźć w pudełkach ze sklepowych pułek. Oprócz wspomnianego standardu, będzie tam dwustronna mapa Slumsów i Starego miasta, Poradnik przetrwania oraz Naklejki. Zestaw powinien się prezentować jak poniżej:
Tryby gry i sterowanie
Powiedzmy sobie wreszcie jak to wszystko na przenośnej konsoli wygląda. Jeszcze przed rozpoczęciem rozgrywki będziemy mogli wybrać jej tryb. Można to również zmienić po przejściu wprowadzenia już w trakcie kampanii. Możemy grać lokalnie bądź też online z czterema innymi graczami (sesje mogą być zamknięte, albo tylko dla przyjaciół). Dying Light będzie więc bardzo wdzięczną grą do przejścia w trybie kooperacji.
Słów kilka o klawiszologii na razie na samym kontrolerze. która działa w Dying Light bardzo miodnie. Dosyć często wciskać będziemy R, aby wykonywać skoki i uprawiać to wspomniane parkour pomiędzy umarlakami. Tuż poniżej tego przycisku znajdziemy atak (ZR). Analogicznie, po drugiej stronie znajdą się kopnięcie (L) i użycie ekwipunku (ZL). Do poruszania się służy lewa gałka, gdy ją wciśniemy Crane zacznie biec. Prawą gałką będziemy się rozglądać, a kiedy ją wciśniemy przycelujemy broń.
Wtedy też możemy pobawić się celowaniem przy pomocy żyroskopu… która akurat w trybie przenośnym czasem działała, a czasem nie. Nie liczyłem za bardzo na tą funkcjonalność, jednak skoro była reklamowana powinna doczekać się usprawniającej łatki. Skoro jesteśmy już przy żyroskopach, to możemy zaatakować bronią białą, jeżeli machniemy odłączonym od konsoli Joy-Conem – fajny bajer, ale nie spodziewaliście się chyba kontroli uderzenia jak chociażby w Skyward Sword. Traktuję te kwestie trzeciorzędnie w grze typu Dying Light, ale jest w nich potencjał.
Kończąc już kwestie sterowania, to pod klawiszami kierunkowymi (lewy Joy-Con) znajdziemy zmianę ekwipunku, broni, latarkę i leczenie. Po prawej zaś stronie użyjemy zmysłu przetrwania (przeszukanie najbliższej okolicy i wskazanie rzeczy godnych uwagi), kucniemy, naprawimy przedmiot bądź go użyjemy. Wisienką na torcie jest sterowanie dotykowe w trybie przenośnym, gdy przeglądamy nasz ekwipunek bądź mapę. Ten element działa akurat bez zarzutu – mogę śmiało powiedzieć, że potencjał Switcha został w tym aspekcie wykorzystany.
Konieczne poświęcenia?
Dobra, kawa na ławę! Przecież Dying Light to gra z otwartym światem, gdzie na ołtarzu wydajności trzeba niemało poświęcić, żeby choćby uruchomiła się na Nintendo Switch, prawda? Ile więc poświęcono? Czy gra zachowała swoją duszę? Muszę Was uspokoić. Pierwsze jak i kolejne wrażenia z gry były bardzo dobre. Dying Light wygląda kapitalnie na konsoli Nintendo! Nie znaczy to oczywiście, że będzie wyglądać jak na PlayStation 4 czy komputerze, jednak w moim odczuciu nie poświęcono zbyt wiele, a przede wszystkim nie zatracono ducha gry. Ale po kolei.
Czasy ładowania
Co pierwsze rzuci się w oczy to czasy ładowania. Generalnie, jestem zdania, że wszystko co ładuje się 30 sekund jest już dobrym wynikiem dla Switcha. Co powiecie jednak na 10, 15 czy 25 sekund? To niektóre z pomiarów, nie wiem czemu są aż tak od siebie rozstrzelone. Nie spędziłem jednak dłużej niż 30 sekund przy ładowaniu gry. Nie ma dodatkowych przeładowań również podczas rozgrywki w mieście. Naprawdę mamy wrażenie obcowania z otwartym światem!
Dynamiczne oświetlenie
Kolejną rzeczą, która rzuci się w oczy, są już pewne kompromisy. Szczególnie widoczne dla mnie przy przechodzeniu przez pomieszczenia w bazach. Niektóre efekty dynamicznego oświetlenia załadują się dopiero gdy podejdziemy do ich źródła. Możecie przy tym zwrócić uwagę, że w trakcie podchodzenia do cieni zwiększy się również ich szczegółowość. Przygotowałem dla Was małe porównanie poniżej:
Powyższe efekty rzucają się w oczy głównie w statycznych, chodzonych sekcjach. Kiedy biegniemy przez miasto nie przeszkadzało mi to w całkowitej immersji w świat gry. W ruchu też nie za bardzo zwrócimy uwagę na kolejny trick zastosowany w celu zoptymalizowania gry pod Switcha. Mianowicie dalsze obiekty mają już mniej szczegółowe animacje. Innymi słowy, zanim się zbliżymy będą bardziej po-klatkowo przeskakiwać przy poruszaniu się. Znowu, w ruchu nie macie szans tego zauważyć, jednak przy postoju może taki szczegół wpaść w oko. Przy ogólnym wyglądzie gry nie uważam żeby była to zła decyzja twórców i zbyt wielkie poświęcenie.
Tekstury
Ważnym elementem, jest również jakość tekstur. Przeważnie nie straszą oczu. Jednak przy bliższych spotkaniach ze ścianami (co przy parkour przecież się zdarza), czy innymi obiektami (jak poniżej) możemy zwrócić uwagę na niektóre z nich. Przy czytelności obrazu wspomnę, że przyjemnym elementem byłaby możliwość wybrania wielkości napisów, choć do widoku ekwipunku nie mam zastrzeżeń. Chodzi bardziej o napisy przy przerywnikach i dialogach.
Płynność
To co obok czasów ładowania i grafiki przy każdym porcie trzeba ocenić to właśnie płynność rozgrywki. Widziałem już grę pod tym kątem bliską ideału. Mowa tu o konwersji Crash Bandicoot 4 właśnie na przenośną konsolę. W Crashu liczyły się ułamki sekund, dlatego twórcy postanowili zablokować tam FPSy na 30 klatkach i swego dopięli. Dying Light, pomimo otwartego świata, ogromnej ilości stworów i modeli tła nie zdecydowano się na zablokowanych klatek. W drobnym stopniu da się to odczuć podczas gry. Nie chcę napisać, że gra haczy, ponieważ tak nie jest! Po prostu wydaje mi się, że na zdrowie wyszłoby jej ustabilizowanie klatek.
Werdykt
Dying Light to świetna gra, która doczekała się bardzo dobrego portu na Nintendo Switch. Moja główna ocena, dotyczyć będzie samej konwersji, która robi jak już wspomniałem bardzo dobre wrażenie. Pomimo tego, uważam, że można ją jeszcze wygładzić na brzegach. Mówię tu o poprawieniu zapowiadanego celowania żyroskopowego i dodania możliwości zablokowania FPS, pomimo przeważnie płynnego działania produkcji. Trzeba przy tym zrozumieć, że zauważalne podczas gry zmiany w dynamicznym oświetleniu i płynności animacji oddalonych obiektów są koniecznością, aby cieszyć się tą kapitalną grą na przenośnej konsoli.
Nie sposób przy tym pominąć ilości godzin rozgrywki, którą dostajemy w nasze ręce za sprawą wszystkich dotychczasowych rozszerzeń. Mało tego, za nieco ponad 200zł czeka nas bardzo przyjemne wydanie w pudełku z dodatkowymi fizycznymi elementami jak mapa czy podręcznik. Jak już wspomniałem, samą konwersję oceniam na 8,5/10, gdzie czuję że nie jest to ostatnie słowo od deweloperów. Gdybym miał jednak ocenić całokształt, to na tą chwilę Dying Light w tak bogatej wersji to dla mnie solidne oczko wyżej.
Kod recenzencki dostarczył Techland
Dodaj komentarz