Black Legend od studia Warcave ukazało się na niemal wszystkich konsolach. Czy warto przenieść się do świata wykreowanego przez Belgów?
Black Legend wita nas dość ponurym menu głównym. Już od pierwszych chwil widać, że nie ma co liczyć na kolorowe tła i humor. Szary jest kolorom przeważającym w większości miejsc. Wprowadza to dość depresyjną atmosferę. W połączeniu z brakiem zapadającej w pamięci muzyki sprawia to, że trudno jest grać w ten tytuł w dłuższych sesjach. Winna jest też mechanika rozgrywki, aczkolwiek na tym aspekcie skupię się nieco później. Na razie zerknijmy, co możemy wybrać w menu ustawień. Znajdziemy tu miedzy innymi częstotliwość kamer akcji, ale o wiele ciekawsza jest swoboda personalizowania poziomu trudności. Możemy oczywiście zdecydować się na jeden z kilku predefiniowanych, ale bardziej zainteresowała mnie ostatnia opcja. Możemy bowiem ustawić sporo zmiennych, dostosowując grę pod siebie. Wśród dostępnych ustawień znajdziemy między innymi tempo przyrostu punktów doświadczenia, agresywność przeciwników, a nawet permadeath – opcję nieodwołalnej śmierci naszych poległych jednostek. Ja pozostawiłem tę funkcję niewybraną, ale nie muszę przyznać, że personalizowanie poziomów trudności jest bardzo przydatne. Za to studiu Warvcave należą się ogromne wyrazy uznania.
Historia
Niestety podobnie pozytywnego wrażenia nie wywołała u mnie fabuła tej produkcji. Black Legend przedstawia bardzo sztampową historię, która w najmniejszym stopniu nie zdołała mnie wciągnąć. Oto mamy bowiem tajemniczego, złowrogiego Mefisto. Osobnik ten spowił cale miasto mgłą, która zamienia ludzi i zwierzęta w potwory. Władze miasta kierują się w stronę najemników, którym proponują darowanie win w zamian za pozbycie się zagrożenia. Od razu uderzył mnie brak logiki. Skoro mgła zamienia mieszkańców w złe stwory, to dlaczego nie dotknęło to włodarzy? Idąc dalej, co sprawia, że nasi bohaterowi są odporni na działanie mgły? Niestety nie poznamy odpowiedzi na te pytania i będziemy musieli po prostu przyjąć jej okrojone funkcjonowanie. Przez całą rozgrywkę nie zwiększymy swojej wiedzy na temat przedstawionego świata. Możecie zapomnieć o odnajdywaniu tomów wiedzy, czy nagradzaniu zbaczania z głównej ścieżki w inny sposób niż dodatkowymi przedmiotami do wykorzystania w walce. Szkoda – przez to nie mogę stwierdzić, żebym wciągnął się w to dzieło przez jego historię.
Klasy i wyposażenie
Na szczęście rozgrywka jest w stanie obronić tę produkcję. Przejmujemy kontrolę nad czterema postaciami. Decydujemy o ich klasach w miarę postępu fabularnego. Jeśli chcemy, możemy mieć zespół składający się wyłącznie ze zwykłych najemników, ale zdecydowanie lepszą decyzją będzie dbanie o mieszanie klas w ekipie. Strzelec wyborowy, mistrz walki wręcz, truciciel – każdy znajdzie klasę dla siebie. Bardzo dobrym rozwiązaniem jest automatyczne wybieranie najlepszego sprzętu dla każdej postaci. Oczywiście sami możemy też edytować wyposażenie. Wśród dostępnego uzbrojenia znajdziemy różnego rodzaju broń dystansową – na przykład muszkiety i kusze, długą (miecze, rapiery, topory i szable to tylko czubek góry lodowej) i krótkiej – za przykład niech posłużą sztylety i noże do rzucania. Oprócz tego znajdziemy zróżnicowane pancerze i przedmioty użytkowe. Możemy też korzystać z między-klasowych umiejętności aktywnych, pasywnych i perków specyficznych dla określonej klasy postaci. Zdecydowanie warto co jakiś czas odwiedzać menu postaci i dbać o to, by bohaterowie korzystali z takich zdolności i broni, jakie nam odpowiadają. Muszę jednocześnie zauważyć, że wejście do tego menu jest mało wygodne. Nie wykorzystamy w tym celu płytki dotykowej pada. Zamiast tego naciśnięcie kwadratu przeniesienie nas do stosownej zakładki. Nie wiem, co kierowało twórcami przy ustawianiu takiego przypisania, ale na pewno nie jest to najbardziej wygodna opcja.
Miasto z horrorów
Rozgrywka w Black Legend dzieli się na dwa tryby. W pierwszym z nich przemierzamy dzielnice miasta jako nasza główna postać w widoku trzecioosobowym. Do pewnego stopnia możemy przybliżać kamerę i oczywiście poruszać się niezależnie od sterowania widokiem. Bardzo zaskoczyła mnie obecność niewidzialnych ścian – w XXI wieku takie rozwiązanie jest dość archaiczne. Animacje nie są niestety najlepsze i widać, że recenzowana gra jest tytułem budżetowym. Nie znaczy to bynajmniej, że nie można się przy nim dobrze bawić. Eksplorowanie miasta da nam okazje do odnalezienia skrzyń z wyposażeniem, aczkolwiek to nie wszystko. Nie da się uniknąć walk i ostatecznie będziemy musieli zmierzyć się z oponentami. Przyznaję, że zaskoczyła mnie agresywność oponentów i ich dość dobra SI. Nawet na normalnym poziomie trudności odniesienie zwycięstwa w niektórych zmaganiach potrafi stanowić niemałe wyzwanie. Szkoda, że nie możemy w dowolnym momencie wybrać poziomu trudności gry. Polecam więc stoczyć kilka walk i w miarę szybko zacząć ewentualnie nową grę, wybierając takie wyzwanie, jakie nam odpowiada.
Do ataku!
Walki rozgrywamy w systemie turowym. Każde starcie jest aktywowane wejściem w pole widzenia przeciwnika. Szkoda, że nie możemy rozpocząć bitwy, pozostając w ukryciu i samemu decydując o momencie rozpoczęcia ataku. Po przejściu do trybu walki na początku wybieramy, gdzie mają zaczynać nasze jednostki. Jest to bardzo istotna faza, która może nam ułatwić dalsze kierowanie swoim oddziałem. Wiadomo, że lepiej umieścić szermierza bliżej przeciwnika, natomiast strzelec będzie sensowniej ulokowany dalej. Niestety, wysokość nie ma wpływu na szanse na trafienie. Nie znajdziemy tu też procentowej szansy powodzenia ataku. Wyprowadzane ciosy są zero-jedynkowe. Albo jesteśmy w polu rażenia i możemy zaatakować, albo nie. Ogromnie spłyca to rozgrywkę i zabiera jej sporo z taktyki. Co prawda są premie za ataki od tyłu i w oflankowaniu przeciwnika, ale to praktycznie jedyne, na co warto zwracać uwagę. Z tego powodu niezwykle istotne jest ustawienie się w odpowiednią stronę, kończąc swoją turę. Bardzo dobrą decyzję studia Warcave jest swoboda łączenia poruszania się i atakowania. Możemy się przemieszczać i atakować tak długo, jak długo mamy odpowiednią ilość stosownych punktów. W Black Legend atak nie kończy możliwości działania podczas tury, co powitałem z ogromną radością. Oczywiście wśród ataków znajdą się także takie, które zapewniają czasowe efekty. Odpowiednio atakując, możemy wyprowadzić też skoncentrowany atak. Dzięki temu zadamy nieporównywalnie większe obrażenia. Nie mam wielkich zastrzeżeń do systemu starć i uważam go za jeden z największych plusów recenzowanej gry.
Powrót do przeszłości
Nie mogę natomiast pochwalić strony wizualnej i dźwiękowej tytułu. Black Legend wygląda archaicznie. Tekstury są niskiej jakości i często mamy do czynienia z rozmazanymi obiektami. Mało tego, na porządku dziennym jest doczytywanie obiektów przy przechodzeniu do nowej lokacji. Grałem na PlayStation 5, gdzie takie zachowanie nie występowało w zdecydowanie lepiej wyglądających produkcjach takich jak na przykład Spider-Man: Miles Morales, Astro’s Playroom czy Assassin’s Creed: Valhalla. Mając więc przed oczami magicznie klarujące się z sekundy na sekundę obiekty, nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że twórcom nie chciało się posiedzieć nad optymalizacją silnika. Nawet przechodzenie do kart postaci trwa dobre 2-3 sekundy. Nie mogę też pochwalić udźwiękowienia. Postaci niezależne mają co prawda angielski dubbing, ale o wybijającej się z tła muzyce możecie zapomnieć. Ogromnie wpływa to na immersję i ogólną przyjemność z rozgrywki.
Black Legend to produkcja pełna sprzeczności. Z jednej strony mamy miałką fabułę i marną stronę wizualną w połączeniu z kiepskim udźwiękowieniem. Z drugiej jednak rozgrywka wciąga mimo swoich wad i czekamy na kolejne starcia. Bardzo dobrym rozwiązaniem jest także dodanie personalizowanego poziomu trudności. Opisywana gra na pewno nie jest najwybitniejszym reprezentantem turowych RPG-ów, aczkolwiek warto się nią zainteresować, kiedy będzie kosztowała około 80 złotych. Aktualna cena (125 złotych) to za dużo jak na tak wyglądającą i działającą grę.
Kod recenzencki dostarczyło studio Warcave.
Dodaj komentarz