CROSSBOW: Bloodnight jest idealnym dowodem na to, że nie ocenia się książki po okładce. Dlaczego? Na to pytanie odpowiada niniejsza recenzja.
Moje pierwsze wrażenie po uruchomieniu CROSSBOW: Bloodnight nie było pozytywne. Sprawdziłem dostępne opcje i nie zauważyłem obecności języka polskiego. Na pewno nie jest on najważniejszy przy recenzowanej właśnie grze, ale jednak pewien niesmak pozostaje. Gra jest bowiem stworzona i wydana przez polskie studio HYPERSTRANGE, a więc spodziewałem się choć kinowej lokalizacji. Okazało się, że tytuł jest dostępny wyłącznie po angielsku. Może chociaż historia nadrabia? Cóż… Niestety nie. Oto, jak opowieść jest opisywana przez twórców:
W roku 1139, Drugi Sobór laterański zwołany przez papieża Innocentego II obłożył kuszę anatemą i zakazał używania jej w walce. Duchowni dostrzegli w tej broni nienaturalną, wręcz piekielną moc. Nie byli całkowicie w błędzie.
Kowen Kuszy, starożytne bractwo Łowców – zaprzysiężonych strażników równowagi między siłami nieba i piekła, przetrwał na przekór wszelkim przeciwnościom. W roku 1666, podczas gdy wielki pożar i plaga trawią Londyn, Kowen stawia czoła swemu największemu wyzwaniu. Przedwieczny Horror spoza Wszechświata przedziera się do naszej rzeczywistości. Jego bliskość sprowadza z ciemności legiony koszmarów. Przed nami Noc Krwi, niech rozpoczną się łowy!
Brzmi sztampowo, prawda? Niestety, nie dowiecie się niczego więcej, grając w CROSSBOW: Bloodnight. Fabuła jest tu kompletnie zbędna i w najmniejszym stopniu nie wciąga. Pomyślałem więc, że może chociaż rozgrywka będzie się broniła. Tytuł zawiera tylko jeden poziom, czy też arenę, która będzie stanowiła teren naszych zmagań. Jedynym celem gracza jest przeżycie jak najdłużej. Do osiągnięcia 8 miejsca w tablicy rankingowej wystarczyło przetrwanie przez około 100 sekund. Może się Wam wydawać, że to niewiele, ale prawda jest taka, że starcia są niesamowicie wymagające. Oczywiście im dalej po premierze, tym więcej osób sięgnęło po tytuł. Tym samym musiałem bardziej się wysilić, aby osiągać dobre pozycje w rankingu. I to właśnie ta motywacja do zdobywania coraz lepszych wyników jest jedną z najsilniejszych stron produkcji.
Nasza kusza – jedyna broń, z której będziemy korzystać – dysponuje dwoma trybami strzału. Pierwszy, aktywowany przez naciskanie ZR, działa właściwie jak karabin maszynowy. Możemy co prawda strzelać pojedynczymi bełtami, ale przytrzymanie spustu jest nieporównywalnie bardziej efektywne i zapewniam Was, że to właśnie tak będziecie na ogół prowadzili ostrzał do słabszych przeciwników. Po kilkunastu sekundach na arenie pojawi się oponent przypominający bulwę i wypuszczający z siebie stada nietoperzy. Tego potwora możemy się pozbyć również zwykłym ostrzałem, ale silniejszy atak będzie tu bardziej przydatny. Przytrzymanie ZL sprawi, że wejdziemy w tryb celowania (jednocześnie jedynie tutaj będziemy widzieć celownik). Teraz oddanie strzału wypuści jeden silny pocisk. Sterowanie przewiduje jeszcze wykonywanie uników – L – które ułatwia ominięcie mknących w naszym kierunku oponentów, natomiast dzięki R wykonamy atak o nazwie Rite of Cleansing. To obszarowy manewr, który natychmiast zabija przeciwników znajdujących się w polu rażenia. Atak ten ma okres ładowania i na pewno będziecie chcieli lawirować między przeciwnikami, czekając aż cios ten znów będzie dostępny. Możemy też włączyć i wyłączyć pokazywanie naszego czasu na arenie po naciśnięciu X, a – odpowiada za szybkie zresetowanie naszej próby.
Niby wszystko byłoby dobre, gdyby nie to, że CROSSBOW: Bloodnight jest strasznie monotonną grą. Wystarczy zaledwie kilka minut, by zobaczyć wszystko, co ma ona do zaoferowania. Oczywiście im dłużej przeżyjemy, tym więcej zróżnicowanych przeciwników będzie na ekranie i tym trudniej będzie ujść z życiem, ale sama rozgrywka jest niezmienna. Tańczymy na arenie, co jakiś czas strzelając do potworów i używając specjalnego ataku. Gra obsługuje też manewr bunny hop i na dobrą sprawę nie musimy nawet likwidować przeciwników. Liczy się wyłącznie czas przeżycia. Po naszym zgonie, a zginiecie często, wyświetla się plansza z podsumowaniem celności, liczbą zabitych oponentów i nazwą przeciwnika, który nas załatwił. Nie ma to jednak wielkiego sensu i szybko możemy wrócić do kolejnej próby. Najciekawsze jest to, że mimo dość wysokiego stopnia trudności gra wciąga. Ciągle chcemy pobić swoje rekordy i piąć się w górę rankingu.
Nie mogę niestety pozytywnie ocenić grafiki. CROSSBOW: Bloodnight wygląda słabo. Tekstury są rozmazane – czy to w odniesieniu do elementów otoczenia, czy przeciwników, a nawet do samej kuszy – a więc tego, co widzimy przed samymi oczami. Gra działa w 60 klatkach na sekundę, co jest sporym plusem, ale prawdę mówiąc nie oczekiwałbym niczego innego w zestawieniu z taką stroną wizualną. Udźwiękowienie zdaje się w ogóle nie istnieć i musiałem zwiększyć głośność muzyki prawie na maksa, żeby cokolwiek docierało do moich uszu. Nawet wtedy jakość dźwięku nie powalała i zapominałem o niej momentalnie po odłożeniu Switcha.
Mimo powyższych minusów nie mogę stwierdzić, żebym źle się bawił, grając w CROSSBOW: Bloodnight. To bardzo wciągająca produkcja, której zakup zdecydowanie warto rozważyć. 20 złotych to bardzo niska cena jak na tytuł, który jest idealny na krótkie sesje. Jeśli często podróżujecie, to nie wahajcie się i dajcie szansę polskiej grze.
Kod do recenzji dostarczyło HYPERSTRANGE.
Dodaj komentarz