Darmowa, sieciowa strzelanka od twórców SMITE.
Mamy na rynku kilka strzelanek kooperacyjnych, które zdołały zgarnąć większość graczy do swojego obozu, jednak co jakiś czas pojawia się kolejny „godny rywal ABC”, czy „pogromca XYZ”, który próbuje przyciągnąć graczy do siebie. Tym razem Hi-Rez Studio podjęło rękawice i wprowadza na rynek Rogue Company – trzecioosobową, kooperacyjną strzelankę w trybie 4 na 4. Tytuł na pewno czerpie z innych, obecnych już na rynku gier, jednocześnie pozostając grą lekką i mam wrażenie bardziej skierowaną do tzw. każuali.
Gra daje nam możliwość wyboru jednego z trzynastu agentów, którzy obdarzeni są specjalnymi umiejętnościami specjalnymi, a także różnym wyposażeniem na start. Do wyboru mamy dość standardowy zestaw postaci: tanka, tworzącego osłony, hakera przejmującego kontrolę nad innymi postaciami, medyka leczącego na odległość i tak dalej. Część umiejętności specjalnych jest dość przydatna w czasie rozgrywki, inne natomiast zupełnie się nie przydają – zwłaszcza jeśli nie gracie ze swoimi znajomymi według konkretnej taktyki ustalonej dla całego zespołu. Widać to także w czasie samych meczów – przez cały czas przewija się miks 5/6 postaci. Pozostałe praktycznie są niespotykane.
Każda z postaci posiada własny ekwipunek, przypisany i (przynajmniej na razie) nie ulegający zmianie. Nie jesteśmy w stanie modyfikować wyposażenia według własnego uznania. Mamy do wyboru 2 bronie główne, broń boczną, 2 rodzaje granatów i określony z góry zestaw umiejętności. Trochę szkoda, że nie postawiono na dowolność, tak aby przygotować sobie zestaw z którym najlepiej czujemy się na polu walki. Jasne – pokonani przeciwnicy upuszczają sprzęt i można sobie podmienić broń, jednak to nie to samo.

Do wyboru mamy jeden z dwóch trybów rozgrywki: Demolition i Strikeout. Pierwszy z nich to nic innego jak CS:GO w pigułce. Dwa zespoły – jeden zespół atakuje, podkładając bombę, drugi broni stref przed podłożeniem ładunku. Strikeout jest klasycznym trybem „zajmij i utrzymaj przez jakiś czas strefę, albo zabij wszystkich przeciwników”. W trybie Demolition każdy ma tylko 1 życie. Po zjechaniu paska do zera, jeden z naszych partnerów może nas uleczyć, lub giniemy i obserwujemy poczynania pozostałych. W Strikeout po śmierci odradzamy się, do momentu aż cała drużyna nie wykorzysta puli odrodzeń. Kiedy tak się stanie kolejna śmierć jest już ostateczna.
W obu trybach zanim wyskoczymy z samolotu aby rozpocząć mecz, w sklepie kupujemy broń, granaty i umiejętności, lub rozwinięcia dla naszego uzbrojenia. Po każdej rundzie otrzymujemy nową pulę pieniędzy (wzbogaconą o dodatkowe fundusze, jeśli zaliczymy headshota, czy asystę) do wydania w sklepie. W ten sposób w czasie ostatniej rundy wszyscy członkowie zespołu mają maksymalnie rozwinięte wyposażenie.

To co może odróżniać Rogue Company to widok trzecioosobowy. Daje to dodatkowe możliwości, jeśli chodzi o pole widzenia i ogólny ogląd sytuacji na polu walki. Dodatkowo możemy także „pingować” miejsca ważne innym członkom zespołu, lub oznaczać przeciwników. Taki tryb rozgrywki wymusza od nas nieco inne podejście do samej walki i kontrolowania otoczenia, szukania i korzystania z osłon. No właśnie – skoro mówimy o osłonach, to przejdźmy do map. Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że te są dość zróżnicowane, ale koniec końców to po prostu różne lokacje złożone z tych samych elementów, przez co do długich sesji z tym tytułem może wkraść się monotonia. Na plus na pewno można zaznaczyć, że mapy nie są duże, więc potyczki nie mają dłużyzn w postaci monotonnych poszukiwań przeciwników. Dzięki temu szybko wskakujemy w sam środek akcji i nie nudzimy się, co jest zdecydowaną zaletą.

Tytuł pozwala na cross-play i cross-save, a także dostępna będzie za darmo (z opcją wykupienia Battle Passa), a większość elementów zablokowanych na starcie (część postaci chociażby) będzie można zakupić dzięki walucie dostępnej w grze. Graczy przyciągnąć może też fakt, że gra będzie darmowa. Całość jest poprawna, jednak nic ponad to. Daje sporo zabawy i przyjemności, bo to jest solidny tytuł. Wydaje mi się jednak, że Rogue Company jest skierowana bardziej do każualowego gracza, a nie hardkorowych wyjadaczy. Nie oznacza to oczywiście, że wielbiciele gatunku nie będą się dobrze przy tym tytule bawić. Po prostu nie znajdą tutaj – przynajmniej na razie – zbyt wielu elementów, które będą w stanie przyciągnąć ich na dłużej. Jeśli jednak jesteście nałogowymi graczami, to Rogue Company jest po prostu kolejnym tytułem na rynku. Nic ponad to.
Grę do recenzji dostarczył Kartridge.

Dodaj komentarz