W ostatnich latach zdecydowanie brakowało mi horrorów w klimatach science-fiction. Co prawda otrzymaliśmy bardzo dobre Alien: Isolation, ale to jedynie zaostrzyło apetyt na więcej. Od czasów Dead Space 3 tego typu tytułów pojawiło się jak na lekarstwo, a zdecydowana większość grywalnych horrorów przedstawiała akcję dziejącą się w obrębie atmosfery naszej planety. Moons of Madness łamie ten schemat i przenosi akcję na tajemniczą powierzchnię Marsa, gdzie w bazie badawczej pojawił się problem z… mackami.
Głównym bohaterem Moons of Madness jest Shane Newehart, inżynier stacjonujący w stacji badawczej Invictus. Życie zawodowe Shane’a w przewidywalny sposób zmienia się na gorsze, gdy wspomniane macki wprost z Lovecraftowskiej prozy najpierw nawiedzają jego sny, a następnie jego rzeczywistość. Do tej pory, jego codzienne życie na Marsie ograniczało się do naprawy paneli słonecznych, podróżowania w kosmicznym łazikiem i bardzo rzadkiego kontaktu z resztą mieszkańców stacji.
Moons of Madness jest grą opartą na eksploracji i rozwiązywaniu niezbyt skomplikowanych łamigłówek. Częściej będziemy też sprawdzać różne terminale i komputery w poszukiwaniu wskazówek niż brać udział w sekwencjach akcji. Większość czasu spędza się tutaj na czytaniu e-maili, znajdowaniu nowych kart dostępu i używaniu podręcznego skanera do analizy otoczenia. Skaner służy także jako użyteczne narzędzie do łączenia się z różnymi urządzeniami.
Nie oznacza to jednak, że w Moons of Madness brakuje elementów grozy. Tych jest całkiem sporo i potrafią być wyjątkowo niepokojące. Zaczynając od dziwnych wiadomości, pisanych na ścianach przez innych członków załogi, aż po oznaki obłędu głównego bohatera manifestujące się różnymi halucynacjami. Przez większą część przygody będziecie stale czuć się, jakbyście znajdowali się w sytuacji wielkiego zagrożenia. Na waszej drodze staną też różne obce istoty. Bez możliwości walki, ucieczka będzie jedyną opcją na przeżycie.
Czerwona planeta stanowi niesamowite tło dla tej kosmicznej przygody, a segmenty gry, w których przemieszczamy się po powierzchni Marsa, robią niesamowite wrażenie. Na wyjątkowe pochwały zasługuje jednak wnętrze stacji Invictus, które sprawia wrażenie bardzo realistycznie zaplanowanego i jest bardzo szczegółowo wykonane. Deweloper wykonał niezwykłą pracę, wypełniając je drobnymi szczegółami, które sprawiają, że chcemy zbadać każdy element otoczenia. Do tego dochodzą pewne czynności, o których wykonaniu musimy pamiętać. Sprawiają one, że całe doświadczenie staje się bardziej realistyczne. Należy do nich pilnowanie poziom tlenu, zakładanie i zdejmowanie hełmu, lub zamykanie drzwi po wejściu z zewnątrz.
Moons of Madness nie jest grą wybitną, ale wypełnia pewną pustkę w gatunku horroru psychologicznego, przenosząc swoją akcję na powierzchnię Marsa i zanurzając ją w mitologii H.P. Lovecrafta. Grafika i udźwiękowienie prezentują równy, wysoki poziom przez cały czas trwania rozgrywki. Podczas trzech wieczorów, które spędziłem z grą, byłem pod wrażeniem otoczki fabularnej gry. Tę niestety trzeba poznawać głównie przez czytanie wszystkiego, co znajdziemy na swojej drodze, ale nie jest to coś, do czego nie przyzwyczaiły nas inne gry tego gatunku. Jeżeli szukacie horroru w nieco odmiennej scenerii, a nawet jeżeli po prostu lubicie gry trzymające w napięciu, to z pełnym przekonaniem zachęcam do wizyty w stacji badawczej Invictus. Przeżycie, jakich mało, gwarantowane.
Grę do recenzji otrzymaliśmy od Funcom
Dodaj komentarz