Po nieco ponad roku od premiery na komputery osobiste Ion Fury pojawia się na konsolach. Gra to prequel niezbyt udanej i słabo przyjętej przez recenzentów Bombshell i jest pierwszoosobą strzelanką stworzoną na archaicznym silniku 3D Realms Build. Tak! Tym samym, który napędzał Duke Nukem 3D, Shadow Warrior oraz Blood i wiele innych tego typu produkcji znanych z lat 90. Jak prezentuje się na Nintendo Switch? Tego dowiecie się z naszej recenzji.
W Ion Fury po raz kolejny wcielamy się w rolę Shelly „Bombshell” Harrison, która jest ekspertem od materiałów wybuchowych — a konkretniej, od ich usuwania. Pół roku po ostatnim awansie Shelly, miasto Neo, D.C. zostaje zaatakowane przez doktora Heskela i jego cybernetyczną armię. Po nieudanej próbie pozybycia się naszej bohaterki nadchodzi pora na rewanż. To w sumie wszystko, co można powiedzieć na temat historii w Ion Fury. Podobnie, jak w przypadku wszystkich wymienionych wcześniej pierwowzorów, fabuła jest tutaj znikoma, ale wystarczająca, aby nadać jakikolwiek kontekst temu, co dzieje się na ekranie.

Podczas gdy jest to w zasadzie ten sam silnik Build, którym był napędzany Duke Nukem 3D, to deweloperzy z Voidpoint dodali w nim kilka usprawnień, które znacznie wpłynęły na jego możliwości. Oprócz oczywistej możliwości skalowania w dużo wyższej rozdzielczości udało się stworzyć bardziej rozbudowane poziomy. Dotyczy to zarówno ich rozległości, jak i wysokości. Również dźwięk jest o wiele lepszy od tego, który można było uzyskać wcześniej. Efekty są wyraziste, a muzyka nie brzmi jak skomponowana w samplerze MIDI, zachowując przy tym ten sam staroszkolny klimat. Głosy postaci są wyraźne, a fani gier 3D Realms docenią to, że Shelly ma spory wachlarz jednolinijkowych powiedzonek.

A jak się w to gra? Wybornie! Akcja jest bardzo szybka, a tym samym wymagająca pełnego skupienia i uwagi. Przeciwnicy nie należą do najbystrzejszych, ale jeżeli będziemy bezmyślnie biegać po całym poziomie, to w pewnym momencie znajdziemy się pod silnym ostrzałem i dokonamy żywota. Ion Fury wynagradza za spokojną eksplorację różnymi tajnymi przejściami oraz ukrytymi przedmiotami, dodatkową amunicją, pancerzem czy apteczkami. Zdrowie się nie regeneruje automatycznie, więc musimy trzymać cały czas rękę na pulsie i korzystać z funkcji ręcznego zapisywania gry. Auto zapis oczywiście jest, ale występuje tak rzadko, że lepiej zapisać po każdym oczyszczeniu fragmentu mapy z przeciwników, bo nigdy nie wiemy, co może się na nas czaić tuż za rogiem. A jeżeli zginiemy… cóż… pocieszmy się tym, że respawn w ostatnim miejscu zapisu jest błyskawiczny.

Z wyjątkiem manualnego przeładowania broni wszystkie elementy rozgrywki są staroszkolne. Jeżeli podniesiemy broń, to zostaje już ona w naszym ekwipunku i możemy z niej korzystać, kiedy chcemy. Zakładając oczywiście, że mamy dostępną amunicję. Bronie mają dużą siłę nawet na sporą odległość. Starszych graczy na pewno nie zdziwią celne strzały ze strzelby na kilkanaście metrów. Przyjemną odmianą jest jednak to, że strzały w głowę mają w końcu znaczenie i dzięki nim możemy szybciej pozbyć się niektórych przeciwników.

Ion Fury prezentuje się świetnie na Switchu, ale nie oszukujmy się — silnik Build nie wymaga zbyt wiele od sprzętu. Rozgrywka jest bardzo płynna, ale sterowanie momentami doskwiera. Przynajmniej w trybie handheld, bo w trybie stacjonarnym oraz przy użyciu Pro Controller gra się po prostu idealnie. To, co jeszcze odróżnia Ion Fury od współczesnych strzelanek, to długość gry. Kampanię można ukończyć w osiem godzin, ale jest to czas wypełniony czystą rozgrywką. W grze nie ma żadnych przydługich przerywników, czy oskryptowanych momentów, przez co nasza przygoda wydaje się trwać o wiele dłużej. Gorąco zachęcam do zapoznania się z tym tyułem wszystkich wielbicieli retro strzelania i klimatów cyberpunk.
Egzemplarz recenzencki otrzymaliśmy od firmy Cenega
Dodaj komentarz