Pora wyruszyć na poszukiwanie Smoczych Kul jeszcze raz
Uniwersum Smoczych Kul zna prawie każdy fan anime. Każdy oglądał, bądź słyszał o przygodach Goku i spółki. W Polsce produkcja również otoczona jest niemałym kultem, a wielu obecnych fanów japońskich animacji, miało w swoim życiu styczność z historią o poszukiwaniu tytułowych Kul. Jak to przy popularnych markach bywa, poza komiksem i serialem, na przestrzeni lat otrzymaliśmy od groma growych adaptacji. Jedne były lepsze, drugie gorsze, a każdy fan ma swoją osobistą listę najlepszych produkcji z Dragon Ball w tytule. Czas zobaczyć jak na tle swoich poprzedników wypada Dragon Ball Z: Kakarot.
Wszyscy wiemy, że przygody Goku należą do całkiem obszernych. W końcu oryginalna manga liczy sobie ponad 42 tomy, o Dragon Ball Super nawet nie wspominając. Tegoroczna adaptacja bierze na warsztat całą historię, którą możemy znać z kultowej „Zetki”. Oznacza to, że w nasze ręce zostają oddane przygody rozpoczynające się w Sadze Saiyan, a mające zwieńczenie w Sadze Buu. Oznacza to, że będziemy świadkami takich kultowych wydarzeń jak przybycie Vegety i Nappy na Ziemię, poszukiwanie Smoczych Kul przez Frizera czy narodziny Cella.
Tak jak zazwyczaj jestem negatywnie nastawiony do adaptacji gdzie mamy przedstawioną historię znaną z kart komiksu czy anime, tak tutaj twórcy włożyli dużo pracy by znane i lubiane sceny świetnie wyglądały na ekranie monitora bądź telewizora. Twórcy poszli jednak na pewne ustępstwa, przez co wydarzenia, mniej ważne dla rozwoju bohaterów są przedstawiane w postaci tekstu, a wspomnienia z pierwszej serii są nam ukazywane w postaci zdjęć upiększonych kadrem z kultowego anime. Osobiście uważam, że pomysł ten działa, ponieważ gdybyśmy mieli otrzymać historię przeniesioną jeden do jednego, to przy konsoli spędzilibyśmy dodatkowe kilkanaście godzin.
Podczas gry będzie mogli sobie przypomnieć również niektóre wydarzenia z oryginalnej serii
Oczywiście każdy sięgając po przygody Goku spodziewa się dobrego systemu walki. W opisywanym przypadku mamy do czynienia ze szkołą, którą doskonale mogą znać fani komputerowych przygód Naruto, a to wszystko przez udział CyberConnect2 w tworzeniu Kakarota. Tym samym w nasze ręce zostaje oddany bardzo prosty system walki, gdzie wszystkie podstawowe ataki, są wykonywane przy pomocy jednego przycisku. Natomiast kultowe zagrania takie jak Kamehame-Ha, czy transformacja w Super Saiyana, kryją się pod kombinacją dwóch, bądź trzech kliknięć.
Tym samym nie musimy się martwić o to, że próg wejścia będzie dla nas zbyt wygórowany, żeby w pełni cieszyć się zabawą. Niestety takie podejście to broń obosieczna. Z jednej strony bowiem, otrzymujemy przyjemną nieskomplikowaną rozgrywkę, gdzie każdy odnajdzie się w przeciągu kilku minut, niestety po przegraniu kilkunastu godzin, wszystkie walki, pomimo efektywności wyglądają tak samo i większość czynności związanych z aktywnościami w świecie gry robimy na przysłowiowym autopilocie.
Produkcja już od pierwszych zapowiedzi była zapowiadana jako projekt RPG. Widać, że twórcy chcieli oddać w nasze ręce spory świat, gdzie będziemy mieli masę rzeczy do roboty. Niestety cały koncept udał się połowicznie. Z jednej strony otrzymujemy duże tereny do zwiedzenia, ale są one podzielone na konkretne poziomy. Przez ten zabieg, przy próbie zmiany naszego miejsca pobytu, jesteśmy raczeni kilkusekundowym ekranem ładowania. Sam schemat zabawy natomiast, wygląda tak: udajemy się do konkretnej lokacji, zbieramy przedmioty, wykonujemy zadania poboczne i walczymy z przeciwnikami.
Zazwyczaj punkt czwarty kończy się tym, że musimy udać się do kolejnego znacznika na mapie, więc jesteśmy witani przez wspominane wyżej ekran ładowania. Tym samym, kiedy misja wymaga od nas wizyty w kilku różnych miejscach, to możemy szykować się na to, że informacje z plansz pomocniczych podczas czekania wypalą się nam bardzo wyraźnie na matrycy monitora bądź telewizora. Nie pomaga również to, że większość zadań prędzej czy później sprowadza się do walki, a aktywności takie jak jazda poduszkowcem, są tak mało znaczące, że zapominamy o ich istnieniu.
Jednym słowem otrzymujemy otwarty, ale pustawy świat, gdzie większość zadań pobocznych to typowe zadania z cyklu przynieś, zanieś, pozamiataj. Na szczęście systemy znane z gier RPG, takie jak zwiększanie siły naszej postaci, przez zdobywanie wyższych poziomów udało się całkiem nieźle, a coraz silniejsze ataki, są miłą nagrodą, za trud jaki włożymy w zdobywanie doświadczenia.
Najciekawszym motywem całej produkcji są jednak Tablice Społeczności. Dzięki nim możemy zwiększać nasze statystyki, poprzez rozważne umieszczanie konkretnych znaków dusz (przedstawiają one głównych bohaterów), gdzie za pomocą odpowiednich zależności między postaciami, może skutecznie zwiększać wartości, które wpłyną na naszą siłę czy zwiększą wypadanie rzadkich przedmiotów po pokonaniu przeciwników. Dzięki temu, że cały system tablic, jest intuicyjny, można z nim spędzić kilkanaście dobrych minut, co może zaowocować o wiele przyjemniejszą rozgrywką, podczas eksploracji świata.
W kwestii oprawy, można natomiast mówić głównie dobrze. Grafika została utrzymana w stylu, który do złudzenia przypomina nam stylistykę anime, natomiast modele głównych bohaterów, to bardzo wysoki poziom. Przyzwoicie wypadają również lokacje, po których się poruszamy, chociaż co jakiś czas może zobaczyć tekstury, których jakość przypomina bardziej czasy wczesnego PlayStation 3, niż PlayStation 4. Tym co jednak boli jeśli chodzi o grafikę jest fakt, że wszystkie postaci tła, takie jak mieszkańcy, roboty bądź żołnierze armii Friezera, wyglądają tak jakby uciekły z fabryki klonów.
Co do muzyki to jest ona utrzymana na poziomie, którego nie mogłaby się powstydzić żadna gra na bazie anime. Wszystkie główne walki, są podkręcone przez odpowiedni dobór utworów, natomiast dźwięki, które znane są fanom serialu, na pewno pomogą podczas tej nostalgicznej podróży do przeszłości. Na osobne słowa uznania zasługuje sekwencja otwierająca tytuł, która utrzymana jest w stylu klasycznego openingu, gdzie możemy usłyszeć nieśmiertelne Cha-la Head Cha-la. Dla mnie jako fana uniwersum było to coś co od razu chwyciło mnie za serce.
Z racji tego, że tytuł ogrywałem z japońskim dubbingiem, to miałem okazję usłyszeć prawie wszystkich oryginalnych aktorów, którzy są znani z animowanego oryginału. Tutaj pojawia się jednak rysa na diamencie jakim jest udźwiękowienie, ponieważ nie wszystkie kwestie doczekały się pełnego dubbingu. Jednym słowem otrzymujemy standardowe rozwiązanie, znane z wielu japońskich gier, gdzie główna oś fabularna posiada pełne udźwiękowienie w zakresie dialogów, natomiast zadania poboczne uraczą nas suchym tekstem, ze sporadycznymi chrząknięciami. Muszę również uczulić na polską (kinową) wersję językową. Tłumaczenie jest jak najbardziej poprawne, należy jednak pamiętać o tym, że kilka nazw własnych zostało zaczerpniętych z polskiego wydania mangi, co fanom oryginalnych angielskich nazw może czasami przeszkadzać.
Podsumowując Dragon Ball Z: Kakarot, to delikatny krok w stronę zmian jeśli chodzi o growe adaptacje gier. Otrzymujemy bowiem całkiem rozbudowany tytuł, który hołduje kultowym wydarzeniom znanym z anime. Widać, że twórcy mieli pomysł, jednak nie wywiązali się ze wszystkich ambitnych założeń. Jeśli więc w twoim sercu bije miłość do przygód Goku i spółki, to warto mieć w swojej kolekcji omawiany tytuł. Produkcja może być również idealnym wprowadzeniem dla nowych graczy, którzy chcieliby poznać, dlaczego uniwersum Smoczych Kul jest tak bardzo znane.
Tytuł do recenzji dostarczyła Cenega
No to trzeba zagrać jak stanieje