Studio Cococucumber stworzyło i wydało w czerwcu na PS4, XONE i PC Riverbond. Pora sprawdzić, jak sprawuje się wersja na Switcha.
Nie będę kłamał – nie słyszałem o Riverbond zanim Stride PR nie odezwało się do mnie i zaoferowało klucz recenzencki. Na materiałach gra wyglądała dość ciekawie, więc byłem ciekaw jakości produkcji. Przeszedłem tytuł i wiecie co? Jest dobrze. Nawet bardzo dobrze.
Riverbond to tytuł, w którym wcielamy się w postać złożoną z wyraźnie widocznych pikseli i odznaczającą się dość dużą, w porównaniu do reszty ciała, głową. Wygląd bohatera możemy zmieniać, wybierając jedną z ogromnej ilości skórek. Nierzadko aparycja jest inspirowana bohaterami z innych popularnych gier niezależnych. Szkoda jednak, że skórka zmienia jedynie wygląd postaci, a nie jej umiejętności. Wpłynęłoby to z pewnością korzystnie na różnorodność mechanik i pozwoliłoby wybrać odpowiedniego dla siebie bohatera pod kątem stylu rozgrywki.
Ta polega na przedzieraniu się przez zastępy oponentów, stojących nam na drodze do celu. Założenia są bardzo proste, ale działają na korzyść dzieła Cococumber. Bardzo łatwo jest odnaleźć się w Riverbond i natychmiast zrozumieć reguły, jakimi kieruje się przedstawiony świat. Sporo czasu spędzimy na przemierzaniu map, szukając poukrywanych monet i otwierając skrzynie. Te kryją dodatkowe bronie, między którymi swobodnie przełączamy się zaraz po ich zdobyciu. Możemy też znaleźć dodatkowe skórki, o których pisałem wcześniej. Warto wspomnieć, że Riverbond oferuje możliwość grania w trybie współpracy maksymalnie czworgu osób jednocześnie. Istotnym jest fakt, że sterowanie jest na tyle proste, że do pełnej kontroli nad wybraną postacią bezproblemowo wystarcza jeden joy-con.
Bronie mogą służyć tak do walki wręcz (znajdziemy bowiem między innymi topory, miecze, sztylety, czy włócznie) jak również służyć do ataków dystansowych. Odnajdziemy więc kostury, karabiny, czy kusze, dzięki którym zadamy sporo obrażeń oponentom bez konieczności zbliżania się do nich. Czasem możemy też wykonać specjalny atak obszarowy, który będzie przydatny przede wszystkim w starciach z bossami i zastępami jego sługusów. W całej grze znajdziemy 9 bossów, co nie jest imponującą liczbą – tym bardziej, że ukończenie serii poziomów prowadzących do tego przeciwnika nie powinno zająć więcej niż 30 minut. Jak więc łatwo policzyć, Riverbond to produkcja na około 4 – 5 godzin. Nie za dużo jak na 100 złotych, na jakie gra została wyceniona w eShopie.
Grafika w Riverbond jest trudna w ocenie. Z jednej strony mamy masę pikseli, które bez większych trudności można policzyć. Może to się nie podobać niektórym z Was. Jednak z drugiej strony kolorów jest tak wiele, a projekt poziomów został zrealizowany tak umiejętnie, że ogólne wrażenia z grania w ten tytuł i obserwowania go są pozytywne. Bardzo spodobały mi się też animacje i otoczenie, które możemy niszczyć. Nierzadko, aby dostać się dalej, musimy zniszczyć skrzynie zasłaniające nam przejście. Możemy też wycinać drzewa, aby ułatwić sobie i skrócić drogę do celu. Problem dotyczy jednak muzyki – oszczędnej, wręcz nieobecnej. Ogół udźwiękowienia nie zapada w pamięci i na pewno dzieło kanadyjskiego producenta nie jest tytułem przeznaczonym dla audiofilów.
Riverbond to dość udana gra. Skłamałbym, pisząc, że źle bawiłem się, przechodząc misje, które przygotowało Cococumber. Problem polega na tym, że tytuł jest stanowczo za drogi i za krótki. Warto się nim zainteresować jeśli będzie na wyprzedaży. To w moim odczuciu produkcja godna dodania do swojej biblioteki. Dodatkowym plusem jest polska kinowa wersja językowa, w której nie tylko nie stwierdziłem błędów, ale też zauważyłem dobre, a jednocześnie nienachalne, naturalne humorystyczne teksty. Riverbond niewątpliwie nie jest mesjaszem gatunku na Switchu. To dobra produkcja, która ma swoje wady, ale nie przekreślają one całościowego obrazu. A ten jest jasny – Riverbond powinien zainteresować osoby, które lubią styl wizualny Minecrafta i rozgrywkę znaną z hack-n-slashy. Na pewno nie będą one żałowały zakupienia recenzowanej produkcji.
Dziękujemy Stride PR za dostarczenie kodu recenzenckiego.
Dzięki za zauważenie polskiej wersji 🙂