Volition od lat dostarczało nam lżejszych, bardziej szalonych gier z otwartym światem niż konkurencja z Rockstara. Tak się to wszystko zaczęło, kiedy z parodii nie mogącej konkurować z kolosem jakim jest GTA Volition ze swoim Saint’s Row znalazło sobie niszę i oddanych fanów. Volition po latach zdecydowało zrobić przerwę od swojej wiodącej marki i dostarczyć nam coś nowego – Agents of Mayhem.
Na początku warto sobie uświadomić, że to nadal ten sam świat, w którym żyją Święci z poprzedniej serii. Dzieją się rzeczy nadprzyrodzone, a ludzie mają supermoce. Ziemia przechodziła wiele perturbacji, kiedy Święci walczyli ze złem, a fabuła nowej gry dzieje się po wszystkich przygodach starego gangu. Pojawia się nowe zagrożenie – organizacja LEGION, na której czele stoi Doktor Babilon. Do walki z nimi została powołana specjalna agencja – MAYHEM – złożona z szaleńców i profesjonalistów. Przewodzi nimi Persefona, tajemnicza, elegancka i stanowcza jednocześnie szefowa organizacji, która jeszcze niedawno była po drugiej stronie prawa. Akcja gry dzieje się w Seulu w Południowej Korei, a naszą siedzibą jest wisząca w powietrzu nad miastem wielka baza zwana ARK. Wszystko na swoim miejscu, ale zawsze coś wpadnie w wiatrak. Takim dniem była Noc Diabła, po której Legion zaczął się panoszyć i wprowadzać w czyn swoje niecne plany na masową skalę. Nie wdając się w szczegóły, oni chcą opanować świat, my musimy im w tym przeszkodzić.
Właśnie to, kim będziemy to robić jest bardzo istotne. Tytułowi agenci to dwunastka bardzo różnych postaci, każda bardzo stereotypowa, ale na swój sposób dobrze wpisująca się w klimat gry. Wszyscy są przerysowani, co jeszcze bardziej potęguje popkulturowy sos, jaki nam twórcy zaserwowali. Klimat starego kina akcji i niepokonanych drużyn jest tu wręcz namacalny. Nawiązań i smaczków swoją drogą jest masa, ale do tego Volition nas już przyzwyczaiło. Ekipę, którą aktualnie sterujemy zawsze stanowią (poza misjami konkretnych agentów) trzy osoby. Wachlarz agentów jest szeroki; mamy wielkiego bosmana Amerykańskiej Marynarki Wojennej władającego strzelbą, prezesa wytwórni płytowej, a jednocześnie szefa gangu strzelającego poręcznym automatem, jest też opanowany członek Yakuzy zabijający pistoletem z tłumikiem. Z pań mamy m.in. indyjską immunolog strzelającą z łuku, potężną wrotkarkę z podwieszanym minigunem, czy Kolumbijską podniebną pirat korzystającą z dwóch pistoletów i mającą wiernego drona. Ekipa jest podzielona płciami pół na pół, żeby bojowników równości nie drażnić. Są też wątki homoseksualne i większość ras powinna być zadowolona.
Oczywiście najważniejsza jest rozgrywka i tu jest się z czego cieszyć. Volition nie przeprowadzało rewolucji, część znanych rozwiązań poszło pod nóż, ale dostaliśmy nowe. Najważniejszą nowością jest sposób zmiany postaci. Zawsze wybieramy trójkę agentów i możemy ich zmieniać strzałkami na boki. Tak w locie, twórcy określili to, że zmiana postaci wygląda tu tak jak w innych grach zmiana broni. Po mieście możemy poruszać się swobodnie, mamy potrójny skok, a część postaci może się jeszcze na końcu wspinać. Możemy też poruszać się pojazdami czy zawsze teleportować się do naszej podniebnej bazy. Każda z postaci ma własną broń działającą na odmiennych zasadach, atak specjalny i tryb Mayhemu, na który musimy zapracować, wypełniając odpowiedni pasek. Trudno tu opisać z jaką rozpiętością umiejętności mamy do czynienia – jedni tworzą pole siłowe, inni stawiają boomboxa na polu walki, a jeszcze inni strzelają różnymi pociskami czy stawiają wieżyczki. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze technologia Legionu, z której możemy korzystać i gremlinowe gadżety. Te drugie to specjalne bronie jednorazowego użytku, które kupujemy za zbierany złom i materiały. Wszystko wywołuje konkretne efekty i jest zawsze dobrze opisane.
Dużą rolę w grze odgrywa też rozwój postaci, mamy go na kilku etapach. Każda postać ma poziom doświadczenia, który zwiększamy, wykonując różne czynności, głównie wykonując zadania i zabijając. Co ciekawe, nawet jeśli gramy głównie jedną postacią, awansują wszystkie trzy aktualnie w oddziale. W statystykach postaci mieszają gadżety. Każdy agent może używać trzech specjalnych modyfikatorów – zmieniają one zachowanie broni specjalnej i standardowej. Jest także gadżet pasywny, mający wpływ nie na oręż, a na bohatera. Każdy z nich wpływa konkretnie na postać, jej zdrowie, możliwości czy działanie ataków, dużo procentowych zależności i cech danego gadżetu, jak w grach RPG. Następnie mamy ulepszenia. Każda postać ma 3 dotyczące tego konkretnego agenta i jedno mające wpływ na cały oddział. Są jeszcze kryształy – rdzenie, które stale mogą ulepszyć konkretne możliwości każdej postaci.
Zadania dzielą się na kilka rodzajów. Mamy takie, w których poznajemy historię poszczególnych agentów, główny wątek fabularny i oczywiście masę pomniejszych aktywności w mieście. Swoją drogą plac naszych działań jest niewielki jak na otwarty świat, nie czujemy rozległości dużego miasta. Bardzo często będziemy też wrzucani do kolejnych praktycznie identycznych baz Legionu, gdzie będziemy na zmianę hakować terminale, niszczyć wyposażenie i zagłuszacze, czy wybijać wszystkich wrogów. Niestety ten aspekt potrafi być monotonny, ale gra nadrabia świetnym systemem strzelania i umiejętnościami, co tuszuje powtarzalność. Nieco lepiej jest z zadaniami w mieści. Te są różnorodne; pokonujemy patrole, przejmujemy placówki Legionu, ratujemy zakładników, przewozimy konkretne pojazdy, dostarczamy paczki, mamy parkour na czas czy niszczenie różnych maszyn bojowych Legionu. Wiele z nich zajmuje dosłownie chwilę lub jest bardzo podobna do innych, ale zawsze coś odciąga naszą uwagę i jest się czym zająć dla doświadczenia. W naszej bazie też możemy pobawić się w przejmowanie rejonów świata na mapie, wysyłając tam zdalnie agentów. Jak więc widać, jest co robić.
Wrogowie w większości to zgraja techno-ninjo-żołnierzy Legionu. Zastępy mięsa armatniego występują w różnych wielkościach i prędkościach. Mamy takich z mieczami i karabinami, są też panie snajperki i jakieś małe denerwujące drony a’la odkurzacze automatyczne czy więksi przeciwnicy jak Golemy. Różne zestawy i warianty przeciwników dodatkowo zachęcają nas do testowania kolejnych umiejętności i uzbrojenia zależnie od warunków. Inna parą kaloszy są bossowie. Przyboczni Babilona mają zawszę ciekawą historię i walki z nimi są interesująco zorganizowane.
Graficznie od początku miałem mieszane uczucia. Wszystko jest ciekawie zaprojektowane, ma swój spójny styl, ale nie byłem przekonany do tego cel-shadingu. Po kilku godzinach grania przyzwyczaiłem się do tego stylu. Intensywną rozgrywkę i specyficzny projekt wszystkiego w świecie można szybko polubić. Miasto wygląda ładnie, jest dobrze zaprojektowane, ma kilka charakterystycznych miejsc, ale nie mogłem odnieść wrażenia, że ciągle kręcę się w kółko. Efekty cząsteczkowe i wszelkie rozbłyski światła cieszą oczy, ale zdarza się, że gra chrupnie. Audio w grze jest przyzwoite, wszystkie odgłosy miasta, broni czy dialogi są dobrze zrealizowane i nie przeszkadzają. Na pochwałę zasługują aktorzy podkładający głosy dla postaci. Są one totalnie sztampowe, ale podbiją klimat i świetnie się ich słucha. Muzyka jest, bo jest, po poprzednich grach od Volition spodziewałem się więcej, a i same zwiastuny sugerowały, że będzie lepiej.
Pozostając przy kwestiach technicznych, należy wspomnieć o – nierzadko występujących – problemach. Dawno, ogrywając coś do recenzji, trafiałem na tyle bugów. Część pewnie można zwalić na niezaktualizowaną wersję, bo grałem przed premierą. Udało mi się wpaść pod mapę, zablokować pod schodami, wpaść do przypadkowego samochodu z kierowcą NPC i nie móc z niego wyskoczyć. Przez pewien czas nie mogłem otwierać skrzynek i wykonywać innych interakcji, pomagało wrócenie do bazy. Innym razem nie mogłem zbierać pieniędzy i gratów wypadających z wrogów. Czy – moje ulubione – znalazłem w grze niewidzialną długą ścianę, oczywiście przezroczystą. To jawny błąd, który nie wiem jakim cudem można było przeoczyć. Może się wydawać, że jest tego dużo, ale wszystkie te problemy nie sprawiły mi większych przeszkód, wręcz rozbawiły efektami. Jak już się znęcam nad wadami, to dodam jeszcze brak trybu kooperacji. Choć, jeśli to zapewniło mi tę solidną dawkę rozgrywki dla pojedynczego gracza, to ja się zgadzam na takie ustępstwa.
Podsumowując, Agents of Mayhem to bardzo udany tytuł – pozornie prosty, ale mający bardzo dużo ukrytych złożonych mechanizmów. Coś dla fanów rozwałki i cyferek. Specyficzny klimat nie każdemu przypadnie do gustu, ale jeśli kogoś to nie odstrasza, może się wybornie bawić. Zaliczenie wszystkich zadań na 100% zajęło mi lekko ponad 20 godzin. Nie jest to imponujący czas jak na otwarty świat, ale też nie miałem gry dość i nie czekałem na koniec z utęsknieniem. Świetny rozwój postaci, dobrze napisany wątek główny i klimat dawnych lat zachęcają mnie nawet do powrotu do Seulu i użycia opcji „powtórz misję”. Jeśli szukasz czegoś lżejszego, z luźną atmosferą i pastelowymi kolorami, trafiłeś doskonale – witamy w Mayhem.
Ocena portalu: 7,5
Za udostępnienie gry dziękujemy Wydawnictwu Techland

Dodaj komentarz