Crytek to firma, która znana jest z wyciskania maksimum z sprzętu. Ich gry z serii Crysis do dziś stanowią wyzwanie nawet dla najmocniejszych sprzętów na rynku. Teraz firma postanowiła wziąć na celownik wirtualna rzeczywistość.
Muszę wam się przyznać, że uwielbiam dinozaury. Jako dziecko fascynowały mnie te zwierzęta i z wypiekami na twarzy do dziś oglądam filmy fabularne i dokumentalne o nich. Kiedy więc spróbowałem Robinson The Journey poczułem się doskonale. Oto bowiem moja miłość z dzieciństwa – dinozaury, spotkała się z moją najnowszą miłością – wirtualną rzeczywistością. W ten sposób kupili mnie od samego początku. Całe szczęście okazało się, że gra ma do zaoferowania dużo więcej. Jest to bez cienia wątpliwości czołówka gier na VR.
W grze wcielamy się w postać młodego chłopca, który jest jedynym ocalałym z katastrofy statku kosmicznego. Wylądował on na obcej planecie pełnej dinozaurów i prehistorycznej roślinności. Musi teraz przeżyć w nowym środowisku zbierając z porozrzucanych części wraku statku kolejne moduły. Skojarzenie z Robinsonem Crusoe jest jak najbardziej na miejscu. Przez całą przygodę towarzyszy nam latający robot oraz mały T-Rex o imieniu Laika, którego poznaliśmy tuż po wykluciu. Zwierze jest tresowane i możemy wchodzić z nim w interakcje. Bawić się z nim w chowanego, podawać jedzenie czy nakazać mu warczeć na inne zwierzęta. Laika nauczy się kilku sztuczek, które mogą okazać się pomocne w pokonywaniu przeszkód, jakie nas czekają. Nasz mały T-rex to prawie jak Tamagotchi w VR.
W czasie naszej przygody odwiedzimy kilka różnorodnych lokacji. Od lasów, dźungli przez torfowiska pełne długoszyich zauropodów. W każdym miejscu czeka na nas kilka zadań. Poszukiwanie sprzętu z statku kosmicznego jest naszym głównym zadaniem, ale jak znajdziemy czas to uda nam się też pomóc kilku mieszkańcom planety.
Wyposażeni w najnowszą technologię spróbujemy mierzyć się z zagorżeniami prehistorycznego świata. Dzięki naszym narzędziom przeniesiemy przedmioty z miejsca na miejsce czy poskanujemy napotkaną faunę. Później poczytamy o nich w encyklopedii.
Sterowanie w grze odbywa się za pomocą pada. Trochę szkoda, że twórcy nie zdecydowali się na implementację kontrolerów Move, bo wisząca w powietrzu ręka wygląda dość komicznie. Kamerą sterujemy za pomocą gałki, a dokładniejsze celowanie uskuteczniamy ruchami głowy.
Lokacje są bardzo ładne. W ogóle od strony graficznej jest to zdecydowanie najładniejszy tytuł na VR. Gra wygląda niesamowicie, ale tego spodziewać się można po CryEngine. Gra otrzymała też wsparcie dla konsoli PlayStation 4 Pro. Nagrania rozgrywki pochodzą z obu konsol i jeśli jesteście ciekawi różnicy to zapraszam do filmu na końcu recenzji.
Przejście całej gry zajmie nam kilka godzin. Po skończeniu głównego wątku możemy wrócić do wcześniejszych lokacji i dokończyć poboczne zadania. Zwiedzanie świata po zakończeniu gry jest nawet jeszcze bardziej przystępne dzięki serii punktów szybkiej podróży.
Jak w innych tytułach, tak i tutaj znajdziemy możliwość dostosowania sterowania do własnych potrzeb. Obrót kamerą może być płynny albo skokowy. Ja, jak zwykle, nie miałem żadnych problemów z grą, ale muszę przyznać, że jest to pierwsza produkcja, przy której mojej narzeczonej zrobiło się niedobrze. Nie wiem z czego to wynika, w bo dużo szybszych grach wypełnionych akcją nie miała tego typu problemów. Nasza postać porusza się po świecie bardzo wolno. Zdaję sobie sprawę, że to po to aby uniknąć wymiotów i zawrotów głowy, niemniej jednak było to momentami irytujące, szczególnie gdy musiałem pokonać dłuższą trasę.
Nie obyło się niestety bez wad. Największą bolączką tytułu są elementy wspinaczkowe. Czasem trzeba będzie wejść na jakąś skałę bądź drzewo. Czytałem nie jedną opinię, że momenty te są bardzo wymiotogenne, ale ja mam z nimi inny problem – są po prostu niedokładne. Poruszając głową sterujamy ręką aby ta złapała się wystających fragmentów skał. Niestety czasem detekcja tych elementów mocno szwankuje. Nie raz musiałem długo machać głową zanim moja postać załapała, że tam jest coś co można złapać.
Kolejną wadą jest mała intuicyjność całego doświadczenia. Irytujące jest to, że praktycznie w żaden sposób ze środowiska nie odznaczają się przedmioty, które możemy manipulować. Nie raz musiałem przeglądać się każdemu centymetrowi kwadratowemu jakiejść miejscówki tylko po to by odkryć, że gdzieś leży kawałek, który mogę przenieść. Wszystko niestety zlewa się ze sobą i czasami naprawdę ciężko coś znaleść. W dodatku w grze nie ma prawie w ogóle podpowiedzi. Towarzyszący nam robot mówi coś do nas, ale rzadko kiedy jest to pomocne. Nie mamy żadnych wskaźników czy strzałek sugerujących gdzie mamy pójść. Dla jednych może będzie to zaleta, ale według mnie niepotrzebni odcina to masę graczy mniejdoświadczonych, którzy jak tylko nie będą w stanie pchnąć fabuły dalej odłożną gogle do szafy i skończą swoją przygodę z Robinsonem.
A to byłaby szkoda, bo oglądanie takiego świata, pełnego żywych stworzeń to sama przyjemność. Zdaję sobię sprawę z tego, że tytuł ma wady, ale kiedy zobaczycie latające wam nad głowami pterozaury to zapomnicie o wszystkim.
Robinson The Journey jest jedną z najlepszych gier na VR. Pomimo kilku wad na koncie jest to tytuł, który każdy posiadacz PlayStation VR powinien spróbować. To piękna gra, która cierpi niestety na błędy w projektowaniu rozgrywki. Jeśli tak wyglądają pierwsze gry na wirtualną rzeczywistość to nie mogę doczekać się tego co zobaczymy w przyszłości.
Ocena portalu: 9
Dziękujemy firmie Crytek za dostarczenie gry do recenzji.
Gameplay:
Dodaj komentarz