Zasiadając do TMNT, nie miałem wygórowanych oczekiwań. W zasadzie zaczynałem grę z wolnej stopy – nie miałem pojęcia, z jakiej półki tytułem jest recenzowana produkcja. Czy zostałem fanem żółwi i żadne kanały nie mają przede mną tajemnic? Zapraszam do lektury recenzji, która odpowie na postawione pytanie.
Fabuła w Teenage Mutant Ninja Turtles: Mutants in Manhattan nie jest niczym wybitnym, czego można było się spodziewać. Otóż żółwie odkrywają, że w mieście działa gang Stopy – postanawiają oczywiście go powstrzymać przed ustawicznym łamaniem prawa. Na drodze do tak postawionego celu spotkają szereg znanych przeciwników – nie zdradzając za wiele, napotkacie Shreddera, Kranga, czy Armageddona.
Rozgrywka jest typowa dla staroszkolnych chodzonych bijatyk. Jako jeden z czterech żółwich braci odpieramy ataki fal przeciwników, starając się przetrwać. Co jakiś czas występuje delikatne urozmaicenie w postaci rozbrajania bomb lub na przykład wykradnięcia tajemniczego przedmiotu i dostarczenia go do bezpiecznego punktu, jednakże trzon zabawy zawsze jest taki sam.
Zróżnicowanie występuje głównie dzięki oddaniu nam pełnej swobody wyboru i przełączania się między każdym z 4 czterech żółwi. I tak, przykładowo, specjalną umiejętnością jednego jest chwilowe zatrzymanie czasu, podczas gry drugiego zmasowane miotanie shurikenami. Zdecydowanie warto przełączać się między braćmi i sprawnie wykorzystywać specjalne ataki – gra potrafi niekiedy stanowić wyzwanie (na poziomie trudnym, normalny jest bardzo łatwy) i ślepe wciskanie przycisków nie zawsze się sprawdza. Przydatne jest dostępne niekiedy ciche pozbywanie się przeciwników. Oczywiście Teenage Mutant Ninja Turtles: Mutants in Manhattan nie aspiruje do odebrania korony Samowi Fisherowi, czy Garrettowi, ale (mimo prostej animacji ciosu, nie widać żadnego specjalnego wykończenia) umożliwienie graczom rozwiązania problemu (oczywiście początkowo, walki i tak nie da się całkowicie uniknąć) w inny sposób i ograniczenia posiłków oponenta należy uznać za plus.
Wzorem większości ostatnio wydawanych gier, w recenzowanej produkcji można rozwijać bohaterów i ich zdolności. Z pokonanych przeciwników wypadają przedmioty, które możemy albo spożyć (kawałki pizzy regenerującej zdrowie, napoje gazowane zwiększające prędkość poruszania się), albo wyposażyć w nie żółwie (na przykład uroki), albo wykorzystać w ataku (bronie palne, bomby). Po każdej misji ukazuje się podsumowanie naszych starć, w których dostajemy ocenę i również na jej podstawie przedmioty, o których wspomniałem wyżej. Przed wyruszeniem w miasto można zadecydować, czy rozwijamy któryś z ataków specjalnych, czy może kupujemy nowy i wstawiamy go na miejsce jednego z czterech dostępnych. Elementy RPG są co prawda ubogie, ale wprowadzają pewne urozmaicenie i jestem zadowolony z tego, że zostały zaimplementowane.
Co do warstwy audiowizualnej, jest przyzwoicie. Grafika jest bardzo przyjemna dla oka i dzięki zastosowaniu cell-shadingu bardzo wolno będzie się starzała. Jest to sprytne posunięcie ze strony twórców, ale przypadku TMNT uzasadnione – postaci wywodzą się przecież z komiksów. Udźwiękowienie jest dobre, aczkolwiek mam zastrzeżenia co do muzyki wydobywającej się z głośników podczas starć. Jest ona za mało wyrazista i zwyczajnie ginie w odgłosach walki. Natomiast oryginalny dubbing jest bardzo dobry, wszystkie głosy pasują do postaci – mistrz Splinter, Shredder, każdy z protegowanych – nie ma źle dobranego aktora.
Czy wobec tego polecam tytuł? Niestety nie mogę. Produkcja, mimo krótkiego czasu, jaki zajmuje jej ukończenie (około 5 godzin), nie wciąga, a wręcz szybko zaczyna nużyć monotonią rozgrywki. Jest to tym smutniejsze, że występują w niej w zasadzie wszystkie elementy potrzebne do stworzenia dobrej gry – niestety jednak w połączeniu coś nie gra i zdecydowanie nie jest warto wydać ponad 200 zł na tę produkcję.
Z redaktorskiego obowiązku wspomnę jeszcze, że w produkcji występuje tryb sieciowej współpracy, ale nie ma on żadnego wpływu na rozgrywkę, nie wnosi niczego nowego.
Grę do recenzji dostarczył wydawca: cdp.pl
Dodaj komentarz