Zobaczmy jak remake strzelanki z 1997 roku radzi sobie na konsoli nowej generacji.
Za wspomniany remake odpowiada polskie studio Flying Wild Hog. Jeśli mówią Wam coś tytuły takie jak: Hard Reset, Painkiller czy Bulletstorm, to właśnie Ci sami ludzie, wchodzący w skład wspomnianego studia pracowali przy tych projektach. Akcja gry rozgrywa się gdzieś na Dalekim Wschodzie, w każdym bądź razie chodzi tutaj na pewno o klimat rodem z Kraju Kwitnącej Wiśni. Już na samym początku, spoglądając na pierwsze wyświetlające się otoczenie zdecydowanie poczujemy tę japońską atmosferę. Wcielamy się tutaj w rolę mistrza sztuk walki Lo Wanga, któremu niejaki Zilla Enterprises zlecił pewne zadanie. Chodzi tutaj o odnalezienie mistycznego ostrza zwanego Nobitsura Kage. Ot, na pozór nie ma w tym nic nadzwyczajnego.
Nasz bohater z walizką pełną pieniędzy udaje się do właściciela ostrza – oczywiście w wiadomym celu. Pewny jest, że za pokaźną sumę pieniędzy uda mu się wykupić przedmiot dla swojego zleceniodawcy. Jak się jednak okazuje, ostrze nie jest na sprzedaż. W tym momencie dochodzi do brutalnej walki między Lo Wangiem a ochroniarzami. Wkrótce nasz bohater uświadamia sobie, że Nobitsura Kage ma związek z – najogólniej rzecz ujmując – siłami zła. Celem Wanga staje się już teraz nie tylko odnalezienie legendarnej broni, ale także zesłanie wrogich istot do świata, z którego przybyły. Podczas wędrówki po różnych ciekawych miejscach, nie tylko realnego świata, towarzyszy mu Hoji – banita wygnany z Krainy starożytnych. Tak wygląda krótki zarys fabularny produkcji.
Cała nasza fabularna wędrówka składa się z 17 rozdziałów – misji. Dodam w tym momencie, że przejście każdej z nich zajmuje średnio od 30 minut do nawet jednej godziny czasu, co po przeliczeniu daje nam kilkanaście godzin zabawy. A jeśli mowa już o zabawie. W Shadow Warrior ma miejsce dość ciekawa koncepcja. Z jednej strony hektolitry krwi, lejącej się naprawdę na masową skalę, a z drugiej dość zabawne, śmieszne dialogi naszych kompanów. Poczucie humoru jest naprawdę mocną stroną recenzowanej produkcji. I nie mam tu absolutnie na myśli jakiś durnych tekstów, bowiem wszystko tworzy naprawdę jedną, spójną całość.
Wracając jednak do samej rozgrywki. Głównym przedmiotem, którym to będziemy pokonywać hordy umarlaków, demonów i innych dziwnych istot jest katana i to ona daje największą frajdę podczas zabawy. Sama dziwię się w tym momencie, co wypływa spod moich dłoni na klawiaturze. Naprawdę bawiłam się przednio odcinając wrogim kreaturom nogi, ręce czy głowy, ćwiartując je i rozczłonkowując. Jako, że grę zaliczyć możemy do FPSów, czyli potocznie mówiąc strzelanek, to nie mogło tu zabraknąć także innych broni. W nasze ręce dostaną się chociażby karabin maszynowy, obrzyn, rewolwer czy nawet kusza. Oprócz tego z zabitych przez nas istot wypadają niekiedy serca demonów. Po magicznym wciśnięciu przycisku R2, zgniatamy trzymane w dłoni serce, a znajdujące się w pobliżu demony zostają rozerwane na strzępy. Wygląda to naprawdę efektownie.
Podczas przemierzania kolejnych lokalizacji, w zakamarkach poukrywane są sekrety, dzięki którym otrzymujemy punkty karmy. Oprócz sekretów będziemy mogli odnaleźć kryształy ki, a także zwykłą gotówkę. Ponadto w różnych miejscach rozmieszczone są różnego rodzaju skrzynki, skrytki, szafki, w których odnajdziemy apteczki czy zbierzemy amunicję do naszych broni. Czy ja już wspomniałam, że wszystkie zarekwirowane przez nas bronie cały czas są w naszym posiadaniu? Powróćmy jednak do wymienionych przeze mnie chwilę wcześniej znalezisk. Punkty karmy oraz kryształy ki pozwalają nam na rozwijanie zdolności (umysł, regeneracja, mistrzostwo katany, wiedza, poruszanie się, szczęście) i mocy (uzdrawianie, ochrona, fala uderzeniowa, przepływ) naszej postaci, natomiast za gotówkę możemy kupić amunicję lub też zmodyfikować nasze oręże. Dodam jeszcze, że całe menu pozwalające rozwinąć naszą postać jest zrobione w ciekawy sposób, co też możecie zobaczyć na załączonych zrzutach ekranu.
Słów kilka na temat demonów, umarlaków i pozostałych istot. Oczywiście jest ich niesamowita ilość, jednak po krótkim czasie zauważamy, że ich różnorodność jest niewielka, ale chyba w moim przypadku wystarczająca. Ważne dla mnie było to, że boss na końcu każdego rozdziału jest inny. Nie zmienia to jednak faktu, że walka z nimi ogranicza się do jednego schematu. Mianowicie musimy strzelać w słabe punkty bossa unikając przy tym jego ataków, które bez problemu możemy przewidzieć.
Zazwyczaj w grach dość wysoko cenię sobie grafikę, a dopiero później sam gameplay. Innymi słowy, po prostu nie lubię, gdy potencjał konsoli nowej generacji nie jest w pełni wykorzystywany. Może nie jest to teraz często spotykany pogląd, ale jak wiadomo każdy lubi coś innego. Jednak w przypadku Shadow Warrior mój zamysł o stawianiu grafiki ponad gameplay zostaje całkowicie zburzony. Oczywiście – żeby była kompletna jasność – grafika nie jest tutaj jakaś tragiczna, ale też nie jest wysokich lotów. Na pochwałę zasługuje na pewno odwzorowanie całego otoczenia, co jednak nie zmienia faktu, że nie jest to nic na miarę nowych technologii. Warto także wspomnieć, że gra śmiga w 1080p i stara się trzymać 60 klatek na sekundę. Dlaczego stara się? Zdarzają się niekiedy drobne spadki animacji chociażby w momencie, gdy nacierają na nas dziesiątki wrogów. W przeciwieństwie do lekkich niedociągnięć w oprawie graficznej, dźwięk stoi na całkiem przyzwoitym poziomie.
Podsumowując Shadow Warrior to naprawdę bardzo ciekawa produkcja, którą polecam każdemu bez żadnych wyjątków. Jest produkcją, w którą po prostu warto zagrać, a biada temu, kto machnie ręką po obejrzeniu kilku filmików z fragmentami rozgrywki. Niezbyt górnolotna grafika, w połączeniu z bardzo dobrą oprawą dźwiękową i jeszcze lepszym gameplayem tworzą naprawdę ciekawą konwencję. Cenę jaka widnieje w sklepiku Sony (145 zł) uważam za adekwatną do tego co otrzymujemy, a w przypadku jakiejś najbliższej promocji, grzechem będzie jej nie wziąć i nie zasmakować tego, co było kwintesencją lat 90.
Specjalne podziękowania dla firmy Cenega za dostarczenie gry do recenzji.
Dodaj komentarz