Miesiąc z Borderlands 4 to wciąż za mało, by dobrze poznać tę grę. Tyle powiem na samym wstępie.
Szczerze przyznam, że nawet nie wiem kiedy i gdzie zleciał ten prawie miesiąc od premiery Borderlands 4. Chociaż pierwsze dni były ciężkie, a ogromny hype przepłacony został wydajnościowym rozczarowaniem, teraz z przyjemnością wracam na Kairos by wykonywać kolejne misje, szukać kolejnych broni i siać chaos gdzie popadnie. Czy to gra dla Was i Borderlandsy godne uwagi? Sprawdźmy.
Gotowi?
Na starcie gry dostępnych mamy czterech Vault Hunterów. Harlowe, Amon, Rafa i Vex oferują różne (ciekawe) umiejętności i zapewnią zupełnie inne wrażenia. Co ciekawe, każda z postaci ma ładnie wypisane żywiołowe powiązania, które powinny trochę jeszcze pomóc w wyborze odpowiedniego kompana.
Na swoją pierwszą przeprawę w Borderlands 4 wybrałam Harlowe jako towarzyszkę, wahając się do ostatnich momentów między nią, a Rafem. Następnym razem!


Drzewka umiejętności postaci są koncepcyjnie takie same, jak w poprzednich odsłonach Borderlands, a o każdej z postaci więcej dowiecie się z przedpremierowych materiałów twórców.
Po wyborze postaci zobaczymy intro mocno przywodzące na myśl poprzednie gry, więc jeśli nostalgia włączona, to nie ma co zwlekać i czas usiaść wygodnie z kontrolerem w dłoniach.
Kairos
Przed nami nowa planeta, Kairos, znajdująca się pod wodzami Timekeepera, tyrana, który kontrolować może trochę zbyt wiele. I niestety przekonujemy się o tym już na samym starcie gry. Przed nami więc bardzo wiele kroków i wiele eksploracji, zanim dotrzemy do samego szczytu „zła” rządzącego planetą.
Sama planeta… wygląda w porządku i mamy na niej kilka różnych, znajomowo wyglądających biomów. Trochę zielonej trawy, trochę skał, sporo piachu i sterty zdezelowanych budynków, przeplatające się z imponującą (wielkością) architekturą fabryk i siedzib złoczyńców.




W eksploracji bardzo pomoże nam dostępny na żądanie pojazd, aktywowany na d-padzie. Oczywiście sterować się nim będzie tak samo, jak w każdej poprzedniej odsłownie Borderlands. Czyli… dziwnie.
Jest on jednak wyposażony w dwa różne działka, a w zakładce personalizacji będziemy mogli wybrać własną skórkę na niego. I tak oczywiście największym atutem będzie jego wszechobecność. Uff. Nogi nam w tej części na pewno odpoczną!
Przygody!
Od zadania do zadania, przemierzać będziemy nowy dla nas świat, czasem w pojedynkę (jeśli zdecydujemy się grać bez znajomych), a czasem z podesłanym przez grę NPC. Choć był to mechanizm już w Borderlands 3, to i tak miło mnie zaskoczył, gdy podczas szturmu siedziby pewnego złoczyńcy, jeden z członków frakcji, z której kilka osób wysłano ze mną na misję, reanimował mnie podczas bardziej intensywnej potyczki z przeciwnikami. Dzięki! Chociaż nie będziemy mieli kompanów przez znaczną część gry, będzie parę momentów, gdzie ich obecność ocali nam skórę. I przy okazji też oszczędzi trochę pieniędzy i czasu.

Eksplorując główny wątek natkniemy się po chwili na znane postacie, czyli Moxxi i Zane’a. Szczególnie ten drugi swoimi szalonymi pomysłami pomoże nam w rozwiązywaniu… problemów, przy okazji dodając trochę humorystycznych wstawek i komentując nowy i ulepszony system wprowadzony zamiast Catch-a-ride. Bo czy uwierzysz, nowy Vault Hunterze, że my musieliśmy chodzić, żeby dostać pojazd? No właśnie.
Przyznam, że trochę mnie to rozbawiło.
Wracając jednak do przygód i ogólnej rozgrywki.
Jak zwykle w Borderlands, tak i w „czwórce” mamy główny wątek, często rozwidlający się, oraz misje poboczne. Tu gdzieś pojechać, z kimś porozmawiać, coś odkryć, kogoś wyeliminować. Znaleźć jakieś części, uruchomić jakiś mechanizm, kogoś gdzieś zwabić, czy zabić, a potem coś kliknąć, okręcić zawór czy przesunąć dźwignię. Typowo i znajomo. Przez pierwsze kilka godzin w grze trochę mnie to nudziło, później jednak… przywołało znajomy komfort. Bo może cały urok tej serii to nie wymyślanie koła na nowo, ale ulepszanie już istniejących rozwiązań? I czy nie tego właśnie powinniśmy chcieć od serii gier?
Misje główne i poboczne
„A gdyby tak przejść Borderlands 4 na szybko, skupiając się tylko na głównym wątku?” Nie da się. To znaczy, no może i się da, ale będzie to drogą przez mękę, bo dotrzemy do miejsc, gdzie przeciwnicy są wyraźnie silniejsi. W większej grupie może przez chwilę jeszcze przynosiłoby to jakąś frajdę i było „wyzwaniem”, ale na dłuższą metę to strata czasu i pieniędzy.
Misji pobocznych oczywiście będzie jednak sporo i będą one świetną okazją na zdobycie dodatkowych punktów doświadczenia i poziomów. Przeglądając listę dostępnych aktywności znajdziemy teraz odległość od niej, która pomoże w podjęciu decyzji, za co się teraz wziąć. Chcemy coś niedaleko? A może właśnie wykorzystamy to do dalszej eksploracji mapy?
Borderlands 4 – nowa era poruszania się
Szerokopojęte poruszanie się zostało w tej odsłonie wyniesione na następny poziom. Zarówno z pojazdem dostępnym na żądanie i momentalnie (z lekkim czasem oczekiwania gdy go zniszczymy), jak i z samą swobodą ruchu postacią. Bieganie, jasne, ślizganie? To już było. Wśród dostępnego arsenału „ruchów” mamy także uniki (dashe), możliwość przyciągnięcia się do specjalnych miejsc, a także coś na kształt jetpacka, pozwalającego nam na wyższe skakanie, oraz pokonywanie większych odległości w poziomie. Dzięki temu tylko nieliczne miejsca na mapie są dla nas niedostępne, a wskoczyć może praktycznie wszędzie. Nie, żeby miało to sens i gra to w jakikolwiek sposób nagradzała, ale można. Z dobrą snajperką na pewno będzie to bardzo przydatne.
Do tego wszystkiego dochodzi możliwość szybkiej podróży, dostępna z dowolnego miejsca na mapie. Choć realnie przydatna ona będzie na samym początku i w drugiej połowie gry – „środek” to jednak sporo odkrywania nowych miejsc. Za pierwszym razem jednak, gdy zobaczymy czterocyfrową liczbę przy naszym celu, trochę zastanowimy się, ile to wszystko zajmie. I w sumie ciekawe, czy ktoś takie odległości przechodzi w Borderlands na piechotę, starając się odkryć wszystko, co gra ma dla nas w zanadrzu.
Walki i bronie
Dobra dobra, zadania zadaniami i eksploracja swoją drogą, ale serię Borderlands tak naprawdę tworzy walka. Bronie z ich żywiołowymi właściwościami, intrygujące granaty, a także sami przeciwnicy. I powiem Wam, że w tej odsłonie znajdziemy jeszcze jeden „specjalny składnik” dłuższych starć – muzykę. Wprawi nas ona w odpowiedni klimat, robiąc z tych potyczek filmowe sceny, zamiast intensywnych bitew. Bardzo mi się to podobało już w Borderlands 3 i cieszę się, że Gearbox jeszcze bardziej się na tym skupił w najnowszej grze.
Z samymi brońmi wciąż mam problem, bo nie znalazłam jeszcze idealnego ekwipunku. Mam kilka fajnych SMG, sensowny karabin, ale wciąż mam problem z odpowiednią snajperką, już nie mówiąc o „cięższej” broni, czyli wyrzutni rakiet. Może kiedyś! Na razie wciąż gram na broniach o niższym poziomie niż mój, ale na szczęście wciąż dają radę. Z niektórymi wiem, że ciężko mi się będzie rozstać, choć na ten moment ledwo mam cokolwiek w fiolecie, nie mówiąc o złocie czy nowym statusie unikalności.
Trzeba jednak przyznać, że samych broni jest faktycznie miliard, a modyfikatorów na nich pełno. Można oczywiście trafić na snajperkę bez lunety i shotgun z lunetą 4x, więc nie każdy zestaw wart będzie chociaż rozważenia, ale są. Coś trzeba też sprzedać, prawda?
Kupowanie broni u mnie niestety rzadko kończyło się sukcesem — znalezienie faktycznie rzadkich okazów nawet pośród codziennych okazji jest dość trudne!
Zarządzanie ekwipunkiem
Powiem Wam, że jestem wielką fanką granatów w grach tego typu i bardzo ucieszyło mnie nowe podejście do nich. Zamiast konkretnych zasobów, każdy znaleziony granat będzie miał maksymalną ilość, którą będziemy mogli mieć ze sobą. Po wykorzystaniu ich musimy chwilę odczekać, a nowe granaty pojawią się w naszych zasobach. Podobnie działać będą także medykamenty, znacznie ograniczając nasze wizyty w automatach sprzedażowych. Przyspiesza to eksplorację i pozwala zapomnieć o chociaż tym aspekcie.
Nasz plecak też został znacznie zwiększony, a ulepszenia możemy kupić w interfejsie gry w dowolnym momencie. O ile mamy oczywiście wystarczająco dużo punktów.
Obok tarczy i broni, w ekwipunktu postaci znajdziemy także Repkity, które wspomogą nasze leczenie a także Enhancements, działające z określonymi brońmi, trochę nakierowując nas na gear, z którym powinniśmy biegać po Kairos.
Bardzo ciężka broń, jak wyrzutnie rakiet, dostępne będą zamiennie z granatami, zajmując ten sam slot. Działać też będą podobnie, czyli z odnawianiem się rakiet, zamiast szukania ich w skrzynkach z amunicją. Miejcie jednak na uwadze, że przełączenie się między granatem, a wyrzutnią w aktywnym ekwipunku da nam całkiem długi cooldown. Planujcie więc walki uważniej, nie licząc na możliwość szybkiego przełączania się.
Endgame
Nawet po skończeniu głównego wątku fabularnego, gra nie wygania nas, a wręcz prezentuje nowe atrakcje. Oprócz tego znajdziemy także możliwość rozpoczęcia wtedy gry nowym bohaterem, przeskakując początkowy grind. Miejcie jednak na uwadze, że pozbawicie się w ten sposób wielu okazji do lootowania i co z tego, że macie prawie gotową postać, jak zaczyna z pustym plecakiem…
Przez mocno zróżnicowanych (i kuszących) Vault Hunterów, gra mocno zachęca do ponownej eksploracji, a zapowiedzi nowych treści będą tylko dodatkową motywacją, by nie odłożyć gry na dłużej.
Złapałam się na tym już, że włączałam Borderlands 4 nawet na chwilkę, by wpaść w kilka napakowanych muzyką bitw i spróbować znaleźć kolejną ciekawą broń, jednocześnie eksplorując tajemnicę złotych automatów z brońmi.
Wrażenia
Przyznam szczerze, że pierwsze dni z Borderlands 4 były ciężkie. Wydajność gry spadała na łeb na szyję, a całość nie wyglądała nawet tak imponująco. Jasne, że Borderlandsy zawsze miały swój unikatowy komiksowy styl graficzny, ale tu miałam wrażenie, że mocno on niedomaga. Czy Borderlands 3 nie wyglądało przypadkiem lepiej? Przyznam, że wciąż wydaje mi się, że tak.












Przychodzi jednak taki moment, kiedy wsiąkamy w fabułę i oprawa wizualna przestaje mieć znaczenie. A aktualizacja, która pojawiła się po premierze, poradziła sobie ze spadkami w wydajności. Uff. Można więc wracać na Kairos z faktyczną przyjemnością.
Im dłużej grałam, tym ciężej było mnie odciągnąć. Tym bardziej cieszyły kolejne walki i poszukiwania dobrych broni. I choć nie obyło się bez frustracji (gdy dosłownie przypadkiem opuściłam „bąbelek” z mini-bossem, który ledwo żywy po prostu nagle zniknął), było znacznie lepiej niż przez pierwsze dni. Bo pierwsze spotkania z grą były naprawdę straszne.
Swoboda to chyba słowo, którym opisałabym Borderlands 4, gdyby ktoś dałby mi za zadanie opisać je jak najkrócej.
Ciekawostki
Na Xbox Series, jak pewnie wiecie, mamy funkcję Quick Resume. Dzięki niej, przełączając się na inną grę, konsola pauzuje nam poprzedni tytuł w danym momencie i pozwala później do niego wrócić. Działa to świetnie w grach dla pojedynczego gracza, „krzaczy się” w grach wymagających wiecznego połączenia z siecią. Z radością donoszę, że nawet gdy graliśmy wcześniej z kimś, gra pozwoli nam momentalnie wskoczyć w wir akcji dzięki Quick Resume. Chociaż będziemy „offline” w grze, możemy grać. Przełączenie się w tryb dostępności dla przyjaciół działa w tle i nie zaburzy nam rozgrywki.
Może mała rzecz, ale naprawdę mnie ucieszyła.
Czy warto?
Chociaż przez pierwsze dni podchodziłam do Borderlands 4 jak pies do jeża, mocno rozczarowana, tak każda kolejna sesja gry ocieplała moje odczucia. Najwięcej pomogły w tym oczywiście poprawki wydajności, chociaż humor gry i powrót znanych postaci też zasługują na wzmianki.
To dobre Borderlandsy, prawdopodobnie takie, do których długo będziemy wracać. Nie tylko przez multum treści, które pojawiać się będą przez najbliższe miesiące, ale też przez najlepsze do tej pory rozwiązanie endgame’u. I te świetne walki pełne elektryzującej muzyki.
Widać, że twórcy skupili się tutaj na ulepszeniach rozgrywki. Na przyspieszeniu tych nudniejszych części gry, pozwalając nam spędzać czas tam, gdzie jest to najfajniejsze.
Grę do recenzji udostępnił wydawca – CENEGA.


Dodaj komentarz