Czas na nową przygodę Aloy, która zabierze graczy na tytułowy Płonący Brzeg. Zapraszamy na recenzję dodatku Horizon Forbidden West: Burning Shores.
Horizon Forbidden West to bez dwóch zdań najbardziej niedoceniona gra ubiegłego roku. Gracze oraz media zachwycały się „dwójką” dopóki na rynek nie trafiło God of War Ragnarok. Kratos wraz z synem pozamiatali nagrody z niemal wszystkich growych plebiscytów. Do tego Ragnarok został najchętniej kupowana grą w historii marki PlayStation. Ale wróćmy do Aloy, która wcale nie zawiesiła łuku na kołku. Wręcz przeciwnie, otrzymuje od Sylensea nową misję. Udajemy się na Płonący Brzeg, aby wytropić i stawić czoła nowemu niebezpiecznemu wrogowi. Jest nim zbiegły Zenita, którego nie było w bazie, gdy robiliśmy na nią szturm pod koniec kampanii Horizon Forbidden West.

Miejsce akcji
Płonący Brzeg to niebezpieczne ruiny dzisiejszego Los Angeles. Po wylądowaniu w nowej lokacji (która jest absolutnie przepiękna od strony graficznej) poznajemy Seyke. To utalentowana żołnierka z plemienia Quen, która szuka zaginionej siostry. Szybko okazuje się, że Aloy i Seyka mają wspólny cen, stąd też dziewczyny decydują się razem podróżować. O ile dialogi z Seyką umilają nam wędrowanie, tak w walce nowa towarzyska niespecjalnie się przydaje. Maszyny bardzo często ją ignorują i skupiają się na Aloy. Natomiast w walce z ludźmi Seyka bardzo szybko ginie. Oczywiście możemy podbiec i ją reanimować, jednak trwa to tak długo, że tylko wystawiamy się na niebezpieczeństwo. Seyka po pewnym czasie sama się podniesie, jednak po otrzymaniu kilku ciosów znowu leży. Niestety Seyka niepotrzebnie też wtrąca się w nasze ciche eliminacje. Czasami za szybko atakuje cel, na którym wykonujemy cichą eliminację, co tylko prowadzi do wykrycia Aloy. Niestety Si naszej towarzyszki wymaga szybkiej poprawy.

Dobre złego początki?
Wspomniałem, ze Płonący Brzeg to przepiękna lokacja i tu tak naprawdę kończą się moje pozytywne wrażenia. Oczywiście animacja wody, chmur, czy cykl dnia i nocy zapierają dech w piersiach. Jednak sama nazwa „płonący” nie jest do końca adekwatna. Owszem, trafimy tutaj na kilka miejsc, gdzie spływa lawa, ale nie znajdziemy tu żadnych zniszczeń przez nią wyrządzonych. Płonący Brzeg to tak naprawdę piękny archipelag, który mocno przypomina zachodnie lokacje z Horizon Forbidden West. Niestety, w Burning Shores znajdziemy sporo niewykorzystanej przestrzeni.
Szybki finał
Misje poboczne są zaledwie dwie, natomiast po ukończeniu wątku głównego, który zajmuje 6-7 godzin nie ma co tu już robić. Nowych maszyn także nie ma za wiele, a najbardziej charakterystycznym przeciwnikiem jest Żabik. Tak, to duża mechaniczna ropucha, która atakuje nas kwasem i co chwilę skacze nam nad głową. Natomiast miłym zaskoczeniem był dla mnie Nuroptak, czyli nowy wierzchowiec, którego możemy zdominować. Największą jego zaletą jest to, że może nie tylko latać, ale także nurkować. W końcu otrzymaliśmy maszynę, dzięki której możemy szybciej zwiedzać ten przepiękny podwodny świat.

Nowa broń
Ostatnią nowością, która bardzo przypadła mi do gustu w Horizon Forbidden West: Burning Shores jest rękawica widma. To nowa broń, którą zdobędziemy za pokonanie jednego z przedstawicieli Zenitów. Swoją drogą, walka z tym człowiekiem była niezwykle irytująca. Musiałem w niego wsadzić znacznie więcej amunicji niż w niejedną maszynę. Rękawica Widma z miejsca stała się moją ulubioną bronią. Dzięki niej pokonywanie potężnych maszyn zrobiło się teraz znacznie łatwiejsze. Rękawica wystrzeliwuje salwę okruchów, które naprowadzamy na konkretną część maszyny. Mając aktywne wzmocnienie broni, za pomocą R1 oznaczamy wybraną część, a następnie za pomocą R2 wystrzeliwujemy okruchy. Te automatycznie są naprowadzane na wybrany element przeciwnika.
Korzyści w podstawce
Muszę przyznać, że po ukończeniu DLC Burning Shores zamiast zabrać się od razu za pisanie recenzji wróciłem do Horizon Forbidden West, aby wykonać pominięte zadania. Z Rękawicą Widma przechodzenie kotłów, wykonywanie zleceń na maszyny czy ulepszanie ubioru oraz broni stało się absurdalnie łatwe. Ta broń jest naprawdę potężna!

Podsumowanie
Horizon Forbidden West: Burning Shores to dodatek, który tak naprawdę broni się przepiękną oprawą audiowizualną i niską ceną. Za 89 zł otrzymujecie jedną z najładniejszych gier na PS5, jednak należy tu zaznaczyć, że musicie posiadać podstawową wersję Horizon Forbidden West wraz z ukończoną ostatnią misją fabularną. Niestety pod względem fabularnym Burning Shores wypada bardzo blado i w pewnym sensie tylko przygotowuje nas na ostateczne starcie z wrogim SI w trzeciej części. Nowa lokacja jest przepiękna, choć mocno niewykorzystana. Za mało tu nowych maszyn, czy misji pobocznych. Brakuje mi także zniszczeń wyrządzonych przez lawę. Dla fanów jest to pozycja mimo wszystko obowiązkowa, ale pozostali mogą kupić kompletne wydanie na najbliższej promocji.

Grę do recenzji dostarczyło PlayStation Polska
Dodaj komentarz