Niskiej rozdzielczości grafika wita wszystkich śmiałków, którzy zdecydują się zakupić Tales of Symphonia Remastered.
Nie wróży to dobrze na przyszłość Tales of Symphonia Remastered. Szybko okazuje się, że faktycznie później wcale nie jest lepiej. Wszyscy dobrze przecież wiemy, że remaster remasterowi nierówny. Niestety, tym razem nie jest to czysto zagrana symfonia.
A mogło być pięknie…
Na wstępnie zaznaczę, że ocenie poddaję jedynie jakość remastera, nie zaś samej gry. Pod względem fabularnym, kreacji świata czy też rozpisania poszczególnych bohaterów to nadal świetny tytuł. Jeśli więc nie mieliście wcześniej okazji w niego zagrać i nie posiadacie starszych konsol, niewątpliwie będzie to dla was dobra i obecnie w sumie jedyna możliwość, by nadrobić braki. Natomiast jeśli Tales of Symphonia nie jest wam obca, możecie spokojnie sobie odpuścić. W chwili, gdy na rynku jest chociażby przepiękne Arise, nie ma zwyczajnie sensu psuć sobie wspomnień. Ale do rzeczy…
Kawa na ławę
Powiedzmy to sobie otwarcie, by nie tracić czasu. To słaby remaster dobrej gry, która o zgrozo, działała lepiej w dniu swojej premiery. Niestety, wyraźnie widoczny jest tu „skok na kasę”. Jakby bowiem nie patrzeć, przez wielu fanów Tales of Symphonia po dziś dzień uważana jest za jedną z najlepszych odsłon serii. Niestety, na remaster nie da się spoglądać przez różowe okulary nostalgii.
Tales of Symphonia Remastered od strony technicznej
Dziwi już samo techniczne wykonanie tytułu. Rozciągnięte, spikselowane tekstury, klatkowanie, zarówno na mapie świata, jak i w niektórych starciach. Ciągłe, całkiem długie ekrany ładowania to tylko nieliczne bolączki „odświeżonej” wersji. Niestety spadek płynności jest niekiedy tak bardzo odczuwalny, że zwyczajnie psuje radość z gry. Bynajmniej nie ma się co czarować. Jak na remaster tytuł nawet pod względem wizualnym nie wypada jakoś rewelacyjnie. Oczywiście wszystkie modele zostały lekko poprawione, ale… no właśnie. „Lekko” jest tu najlepszym określeniem. Na postaciach czasem rozchodzą się bardzo źle cienie, a większość postaci pobocznych wygląda nawet jakby ich nie ruszono. Nie zrozumcie mnie źle, grafika nadal ma swój urok i przypadnie do gustu koneserom gatunku. Jednak w połączeniu z licznymi błędami i niedociągnięciami trudno nią się zachwycać.
Co nowego?
Jak na zwykły remaster przystało, nie doczekaliśmy się też zmian, o które niestety aż się prosiło już przy premierze. Sterowanie potrafi napsuć krwi, zwłaszcza przy wielu zagadkach logicznych, które wymagają precyzji. Miałem wręcz wrażenie, że postacie szybciej reagowały w oryginale niż remasterze. Tragiczna niekiedy kamera pozostała bez zmian i często przez jej ustawienie nie można dobrze poruszać się w poszczególnych lokacjach. Chciałbym również, by nieco usprawniono zarządzanie ekwipunkiem, czy nawet korzystanie ze sklepów w grze. Ponownie, to tylko remaster i być może ktoś powie, że za dużo od niego oczekiwałem. Ale takie tytuły jak odświeżone Xenoblade Chronicles wybijają od razu tego typu argumenty. Jeśli się chce, to naprawdę można. A śmiem twierdzić, że fani Talesów zasługują na więcej.
Już na samo zakończenie wyliczania minusów, muszę dodać, że niezrozumiały jest dla mnie brak „Dawn of the New World”, które wspaniale rozszerzało historię Symphonii. Szkoda…
Może za kolejne dziesięć lat?
Tyle w kwestii narzekania. Choć o Tales of Symphonia powiedziano już w zasadzie wszystko, warto coś przypomnieć. Pomimo wszystkich wspomnianych wyżej problemów historia Lloyda nadal jest jedną z ciekawszych z serii i naprawdę warto ją poznać. Pomimo nudnego i wręcz sztampowego początku fabuła rozwija się na tyle dynamicznie, że nawet nie zorientujecie się kiedy polubicie bohaterów i wspólnie z nimi będziecie przeżywać przygody. Po prawdzie to bardzo emocjonalna wyprawa, w której poruszane problemy nawet dzisiaj są bardzo aktualne. Jest to także tytuł, który potrafi być miłą odskocznią od bardziej nadmuchanych produkcji.
Tales of Symphonia pierwotnie wyszła na konsolę GameCube, a po dziesięciu latach doczekała się odświeżonej wersji na PlayStation 3. Od tego momentu minęło kolejnych dziesięć lat. Kto wie, być może musimy poczekać kolejne, by w końcu potraktowano fanów tej odsłony poważnie? Na chwilę obecną musicie odpowiedzieć sobie sami, czy sentyment jest faktycznie na tyle wielki, by jeszcze raz sięgać po słaby remaster. Prawdopodobnie fani gatunku i tak będą chcieli go mieć w swojej kolekcji, bo jest to zawsze kolejna odsłona dobrej serii na nowej generacji. Czy jednak tylko dla nich warto było tak po łebkach wydać grę?
Grę do recenzji dostarczyła firma CENEGA
Dodaj komentarz