Powieść wizualna? Gra karciana? A może po prostu turowe RPG? Mato Anomalies próbuje być wszystkim naraz. Niestety przez to zatraca swoją tożsamość i staje się niczym. Wielka szkoda, bo „na papierze” wszystko wyglądało intrygująco.
Jak możecie już się domyślić po wstępie, nie polubiłem się z Mato Anomalies. Choć bardzo próbowałem. Mam trochę tak, że słysząc o zupełnie nowym turowym RPG, do tego polanym azjatyckim sosem, moja ciekawość wzrasta – czasem nieproporcjonalnie do danego produktu – ot zwyczajnie lubuję się w dalszym poznawaniu gatunku. Nawet jeśli czasami jest to nauka przez ból.
Pierwszym co rzuca się w oczy, a jakże, jest bardzo średniego poziomu oprawa graficzna tytułu. Choć niektóre miejscówki mają swój urok, to tych jest niewiele w stosunku do podobnych, przewijających się w grze etapów. Użyta paleta barw może się podobać, na początku. Szybko jednak okazuje się, że jej zadaniem jest nie tylko podtrzymanie specyficznej atmosfery. Przede wszystkim chodzi o tuszowanie słabej jakości modeli postaci czy sztywnych animacji, które byłyby do przełknięcia w erze PlayStation 2. To nie przesada. Samo poruszanie się protagonisty niejednokrotnie razi w oczy i tylko zdając sobie sprawę, że jest to tytuł raczej niszowy i, nie bójmy się użyć tego określenia, budżetowy, jakimś cudem brniemy w niego dalej.
Jednocześnie nie ma tutaj niczego, czego wcześniej nie zrobionoby lepiej. Bo i owszem, detektywistyczna intryga wydaje się całkiem zjadliwa, ale samo jej przedstawienie nie zachęca by poznać jej finał. Może natomiast spodobać się samo osadzenie historii, w dziwnej, nieco tradycyjnej, ale równocześnie futurystycznej wersji Szanghaju – tytułowym Mato. Chyba właśnie głównie ten aspekt zachęcił mnie do zgłębienia gry.



Misz masz wszystkiego
Jak już wspomniałem wcześniej, twórcy nie do końca wiedzieli jakie danie chcą nam przygotować. Główny wątek podzielony został na niejako dwie osobne typy gry. Jako prywatny detektyw Doe rozwiązujemy śledztwo w prawdziwym świecie. Wówczas rozgrywka przypomina klasyczną powieść wizualną połączoną z grą przygodową. Gdy jednak wkraczamy do tak zwanej „Rozpadliny”, przejmujemy kontrolę nad egzorcystą Gramem oraz kilkoma zwerbowanymi w czasie zabawy bohaterami. W tym przypadku rozgrywka staje się klasycznym turowym RPG, któremu najbliżej pod względem nastroju do Person czy Soul Hackers. By jeszcze bardziej „urozmaicić” tytuł, twórcy zdecydowali się oddać w nasze dłonie grę karcianą, za pomocą której, jakkolwiek to zabrzmi, hakujemy umysły postaci fabularnych. No i właśnie. Nie brzmi to jakoś przerażająco, prawda? A jednak.
Poruszanie się Doe po mieście i wykonywanie pobocznych zadań jest nużące i powolne. Co więcej, animowane scenki w formie komiksowej powodowały u mnie ziewanie. Co ciekawe, bazują one na modelach z samej gry, a więc nie wyglądają korzystnie. Zwyczajnie można było przygotować dla każdego bohatera ładną grafikę w kilku odsłonach – lub wykorzystać te z dialogów. Może i ten mały zabieg nie odmieniłby całej gry, ale na pewno poprawiłby nieco estetyczne z niej doznania.
Jeśli chodzi o samą walkę, to Gram i jego drużyna nie radzą sobie wcale lepiej. Bo co prawda system odnawiania ataków sprawia, że do walki musimy podchodzić nieco taktycznie, ale nie stanowi ona aż takiego wyzwania, by się tym przejmować. Poza tym postacie nie reprezentują sobą niczego nowego w gatunku i trudno je zapamiętać, a co dopiero polubić. No i w końcu ta nieszczęsna karcianka… Nie zrozumcie mnie źle, lubię gry karciane. Ale w Mato Anomalies system jest wyjątkowo nieprzejrzysty a oprawa hakowania sprawia, że zwyczajnie może rozboleć głowa. Nie czerpałem absolutnie żadnej przyjemności z tych etapów gry i przeżywałem euforię, gdy już się kończyły.



Chociaż słucha się dobrze…
To, na co na pewno warto zwrócić uwagę, to ścieżka dźwiękowa. W wielu miejscach to właśnie ona „robi robotę” i podtrzymuje nastrój świata gry. Niektóre utwory potrafią wywołać miłe dreszcze, jak chociażby Lover of Time. Wiem, że album ukazał się nawet w formie winylowej i jeśli będziecie mieli okazję się z nim zapoznać, szczerze polecam. Jest to chyba najlepsza rzecz, jaką spotkało Mato Anomalies.
Więc, jak widzicie, tak ma się sprawa. Choć gry miło się słucha, to chyba nie do końca o to chodziło. Co prawda Mato Anomalies wyszło w całkiem przyzwoitej cenie, bo w dniu premiery można nabyć tytuł za około 170 zł. Ale… przy takiej jakości to i tak za dużo i przy dużym parciu lepiej poczekać na dużą promocję, która raczej nastąpi dość szybko. Nie jest to najgorsza gra, w jaką grałem. Ba, miejscami ma swój urok i specyficzny styl naprawdę może się podobać. Jednak biorąc pod uwagę fakt, że gatunek ma się obecnie bardzo dobrze, jest znacznie więcej, lepszych, ciekawszych i bardziej wciągających tytułów. Jak chociażby wspomniane już Persony czy wydany niedawno Soul Hackers 2. Po co się sparzyć, lepiej sięgnijcie po te właśnie tytuły.
Kod recenzencki dostarczył Plaion Polska.
Dodaj komentarz