Krzyk VI trafił w tym tygodniu do kin. Czy Ghostface pozostaje w dobrej formie? Dowiecie się tego z niniejszej recenzji.
Krzyk to dla mnie jedna z najważniejszych serii filmowych. Ten cykl, zapoczątkowany w 1996 roku przez Wesa Cravena, momentalnie mnie zainteresował. Przez niemal 30 lat perypetie Sidney Prescott przyciągały do kin rzeszę fanów. W „piątce” można było zauważyć, że to nie córka Maureen Prescott jest najważniejszą postacią. Podejście to utrzymuje się również w tegorocznej odsłonie, ale po kolei. Przyjrzyjmy się składowym najnowszego Krzyku, oczywiście bez spoilerów, i zastanówmy się, czy warto udać się do kina. Na koniec tego wstępu zaznaczę jeszcze jedną ważną kwestię. W moim artykule nie znajdziecie spoilerów dotyczących szóstej części. Wspominam jednocześnie o wydarzeniach, które miały miejsce w poprzednich filmach. Miejcie więc tego świadomość. Nie pozostaje mi teraz nic innego jak tylko zaprosić Was do lektury recenzji szóstego Krzyku.
Wstęp fabularny
Akcja tegorocznego filmu rozgrywa się rok po wydarzeniach przedstawionych w „piątce”. Nadal jednymi z głównych postaci są siostry Carpenter, Samantha i Tara. Starają się one jakoś odnaleźć i normalnie żyć po wydarzeniach z poprzedniej części. Każda z sióstr radzi sobie na inny sposób. Samantha jest (pozornie) nieco zamknięta i ma problem z ufaniem ludziom – co jest oczywiście sensowne. Natomiast Tara (w tej roli Jenna Ortega) usiłuje zostawić przeszłość za sobą, żyjąc jak typowa przedstawicielka jej pokolenia. Nie stroni od imprez i stara się – nawet wbrew sobie – być na luzie. Oprócz tych dziewczyn powracają Mindy i Chad Meeks, siostrzeńcy znanego z pierwszych trzech części Randy’ego Meeksa. Oczywiście Mindy wciąż prezentuje zasady, jakich trzeba przestrzegać, starając się przetrwać w slasherze i franczyzie. Zobaczymy również Kirby Reed (bohaterkę z „czwórki”) oraz Gale Weathers, weterankę Krzyków. Nie będę wchodził w spoilery, natomiast posłużę się oficjalnym opisem „szóstki”. Oto on:
Nowy Jork. Nowe zasady.
W wielomilionowym mieście nikt nie usłyszy twojego krzyku… Po brutalnych zabójstwach, które po raz kolejny wstrząsnęły ich rodzinnym miasteczkiem, czwórka ocalałych bohaterów opuszcza legendarne Woodsboro. Pragną rozpocząć nowy rozdział życia. Przeprowadzają się do Nowego Jorku, dynamicznego, wielkiego miasta pełnego ludzi, które ma im pomóc zapomnieć o mrocznej przeszłości. Jednak Ghostface sprawi, że Nowy Jork mieć będzie jeszcze jeden powód, aby nigdy nie zasypiać.
Źródło: Forum Film Poland
Krzyk VI – Ghostface jak żaden wcześniejszy
Już od pierwszych zwiastunów można było odnieść wrażenie, że nowy Ghosftace będzie się różnił od swoich poprzedników. Wydawał się on bardziej dynamicznym i brutalnym mordercą niż Billy Loomis, Stu Macher i ich następcy razem wzięci. Oczywiście już w „piątce” sceny zabójstw nie stroniły od ukazywania wnętrzności i krwi. Jednak tym razem twórcy jeszcze bardziej podwyższyli poprzeczkę. „Szóstka” nie przebija otwierającej sceny zabójstwa z 1996 roku (zawieszenia Casey Becker na drzewie za jelita). Zobaczymy jednakże dźganie jednej postaci w jednym ataku nawet ponad dwadzieścia (!) razy, czy zabijanie postronnych osób. Wszystko to przy ogromnej zauważalnej sile Ghostface’a i jego imponującej zwinności fizycznej (na szczęście bynajmniej nie zahaczającej o groteskę). O ile w poprzednich filmach Ghostface nierzadko się przewracał, czy dawał oszukać, o tyle w tej odsłonie wyprowadzenie mordercy w pole jest niezwykle trudne. Nie ukrywam, że bardzo mi się to spodobało. Jako fan Ghostface’a doceniam także świetne zrealizowanie scen z jego udziałem. Każdej z nich towarzyszy poczucie niepokoju i pewnego rodzaju respekt. Właśnie takiego przedstawienia postaci oczekuję po kolejnych filmach.
Odwołania do poprzednich filmów
Krzyk VI nie zapomina o wcześniejszych tytułach z tego cyklu. Bynajmniej, śmiało korzysta z informacji i ruchów, które mogliśmy zobaczyć w tych filmach. Nie będę oczywiście przedstawiał konkretnych przykładów. Mogę natomiast wspomnieć, że Gale nauczyła się czegoś z jego spotkania z Sidney w jedynce. Spodobało mi się również umiejętne wykorzystanie Dewey’s Theme podczas wspominania o tej postaci. Oczywiście można oglądać ten film, nie znając poprzednich i raczej wiele nie stracicie. Nadal chodzi przecież przede wszystkim o klimat i zabójstwa. Pewne jest również to, że to fani serii najwięcej wyciągną z „szóstki”. W jednym z miejsc ukazanych w zwiastunach znajdziemy na przykład szlafrok Stu z jedynki czy kurtkę kamerzysty. Nie brakuje też odwołań do następnych części oraz serii Stab – niestety, znów tłumaczonej na Nóż. Ponownie uważam, że zdecydowanie lepszym słowem byłby tutaj po prostu Cios. Niemniej jednak podoba mi się osadzenie tegorocznej odsłony w całej serii i świadomość pewnych banałów. Krzyk zawsze był filmem, który nieco wyśmiewa swój gatunek i nie inaczej jest w tym przypadku. Na pewno będę do niego wracał wielokrotnie – chociażby właśnie ze względu na odwołania do poprzednich Krzyków.
Krzyk VI – poziom aktorstwa i motyw zabójców (bez spoilerów)
W tegorocznej części Krzyku ponownie aktorzy dobrze odegrali swoje role. Najbardziej przypadła mi do gustu kreacja Melissy Barrera, wcielającej się w Sam Carpenter. Raz jeszcze trapiona jest ona przez wizje swojego ojca, aczkolwiek nie tak bardzo, jak w poprzedniej odsłonie. Przez to mam lekki niedosyt obecności Billy’ego Loomisa na ekranie. Skutecznie nadrobiła to jednak jedna z końcowych scen z udziałem Samanthy. Otrzymałem wtedy w pewien sposób dwa w jednym, aczkolwiek nie będę zdradzał szczegółów. Kirby w nowej roli wypada przekonująco i nie mam do niej żadnych zastrzeżeń. Natomiast Gale mogłaby być grana lepiej – wydaje mi się, że odgrywająca ją Courtney Cox była nieco zmęczona swoją postacią.
Nie mogę też przejść obojętnie obok wyjawienia tożsamości Ghostface’a. Jest ono moim zdaniem najsłabsze z całej serii. O ile argumentacja mogłaby jeszcze przejść – nie takie motywy przechodziły w cyklu – o tyle gra zdemaskowanego Ghostface’a pozostawia nieco do życzenia. Mam nadzieję, że w siódmej odsłonie będzie lepiej pod tym względem.
Czy na Krzyk VI warto wybrać się do kina?
Krzyk VI to dla mnie, mimo rozczarowującego finału, bardzo dobry film. Nie zauważyłem, kiedy upłynęły mi 2 godziny z „szóstką”. Nie definiuje on na nowo gatunku, ale i nie taki jest jego cel. To ma być po prostu przyjemne kino rozrywkowe, nierzadko podszyte grozą. W tej roli najnowszy Krzyk sprawdza się wyśmienicie i stawiam go na drugim miejscu w moim prywatnym rankingu odsłon z tego cyklu. Zaraz za oryginałem z 1996 roku i tuż przed „piątką”. Bardzo cieszę się z tego, że perypetie Ghostface’a przeżywają renesans. Oby jak najdłużej utrzymywały poziom. Wiem jedno – już czekam na „siódemkę”, a otwierające zabójstwa są jednymi z najlepszych w tej niemal 30-letniej serii. Pierwsze z nich jest też dość zaskakujące ze względu perspektywy. Jednak tego, o co mi chodzi dowiedzcie się najlepiej, samemu wybierając się do kina – warto!

Dodaj komentarz