John Wick 4 trafił przedwczoraj do kin. Czy warto zobaczyć, co tym razem spotka Babę Jagę? Dowiecie się tego z niniejszej recenzji.
John Wick pojawił się po raz pierwszy niemal 10 lat temu. Pierwszy film poświęcony tym przygodom profesjonalnego zabójcy spotkał się z bardzo dobrymi opiniami. W związku z tym powstały kolejne dwie odsłony, prezentujące starania Wicka o przejście na emeryturę. Premiera „trójki” odbyła się w 2019 roku, natomiast wczoraj do kin trafił najnowszy rozdział. Nie ukrywam, że jestem fanem tej serii, wobec czego z niemałą przyjemnością i nadzieją udałem się na seans. Czy warto było spędzić z Johnem niemal 3 godziny? Zdecydowanie tak!
Fabuła i związek z poprzednimi filmami
Nie jest tajemnicą moją niechęć do psucia komukolwiek odkrywania wydarzeń na własną rękę. Z tego powodu w niniejszej recenzji nie znajdziecie spoilerów z „czwórki”. Jednak – że artykuł dotyczy czwartej odsłony – będę odwoływał się do historii przedstawionej w poprzednich trzech częściach. Warto mieć to na uwadze i nie radzę czytać tej recenzji dalej bez obejrzenia wcześniej poprzednich Wicków. Przejdźmy więc teraz do lekkiego wprowadzenia w tegoroczną odsłonę. Wykorzystam do tego oficjalny opis filmu. Oto on:
Ceny idą w górę, więc także stawka za głowę legendarnego zabójcy, Johna Wicka przebiła już sufit. Stając do ostatecznego pojedynku, który może dać mu upragnioną wolność i zasłużoną emeryturę, John wie, że może liczyć tylko na siebie. Dla niego, to nic nowego. To co zmieniło się tym razem, to fakt, że przeciwko sobie ma całą międzynarodową organizację najlepszych płatnych zabójców, a jej nowy szef Markiz de Gramond jest równie wyrafinowany, co bezlitosny. Zanim John stanie z nim oko w oko, będzie musiał odwiedzić kilka kontynentów mierząc się z całą plejadą twardzieli, którzy wiedzą wszystko o zabijaniu. Tuż przed wielkim finałem tej morderczej symfonii, John Wick trafi na trop swojej dalekiej rodziny, której członkowie mogą mieć decydujący wpływ na wynik całej rozgrywki.
Źródło: Monolith
Bardzo spodobało mi się to, że twórcy sensownie korzystają z charakterystyki postaci, którą przedstawili nam na przestrzeni ostatniej niemal dekady. John nie zmienił swojego podejścia do psów, co świetnie pokazuje nawet kilka sekund jednej ze scen. Przeszłość Wicka powoduje też, że musi on przejść w pewien sposób inicjację, chcąc skorzystać ze wsparcia jednej z organizacji. Nie zapomniano bynajmniej o pozbawieniu bohatera części palca, co było bardzo istotnym punktem „trójki”.
John Wick: Chapter 4 – mistrzostwo pracy kamery
Tym, co najbardziej zachwyciło mnie podczas seansu była fantastyczna praca kamery. Moim absolutnym faworytem jest sekwencja, w której twórcy postanowili przedstawić taniec śmierci od góry. John Wick przywodzi wtedy na myśl poziom z cyklu gier Hotline Miami, a my możemy podziwiać świetną choreografię. Widać też, jaką świadomość otoczenia ma tytułowy zabójca. Bardzo dobrze prezentują się także sceny pościgów, nierzadko wzbogacone wymianą ognia (nawet na rondzie). Spodobało mi się również osłanianie twarzy marynarką Johna (co ma oczywiście sens w ramach tego filmu) czy wykorzystywanie wyczulonych zmysłów przez jednego z przeciwników Wicka.
Główny bohater nie waha się też brać ze sobą broni do walki wręcz na zapas, nawet mając kilka pocisków w pistolecie. Wiele kadrów nadaje się na zrzuty ekranu, co można zawdzięczać sporej części krajów, do jakich zawita Baba Jaga. Pojawi się on więc na pustyni (zresztą jedna z początkowych scen filmu jest jedną z lepszych w serii), ale odwiedzi też Japonię czy Francję. Sporo ujęć na pewno spodoba się miłośnikom kina noir. Nierzadko kadry są uzupełniane przez bardzo dobrze dobraną muzykę. Moim faworytem jest tu cover Paint it black. John Wick: Chapter 4 ogląda się niesamowicie przyjemnie. Niemal 3 godziny z tym filmem upływają niezwykle szybko, wręcz momentalnie. Jeśli lubiliście poprzednie części, z pewnością pokochacie tę.
Idealny finał?
John Wick: Chapter 4 bynajmniej nie wymyśla koła na nowo. W tym filmie nie znajdą dla siebie niczego osoby, którym nie zależy na świetnie zrealizowanych scenach akcji. Fabuła nadal jest nieco naciągana, ale stanowi dobre uzasadnienie dla odwiedzania ukazanych miejsc. Umiejętnie korzysta także z konsekwencji działania w poprzednich filmach i jest z nimi spójna, co zawsze jest plusem. Keanu Reevesowi partnerują tu między innymi nieżyjący już Lance Reddick, czy Laurence Fishburne i rewelacyjny Ian McShane. W żadnym razie nie kradną oni filmu – ten nadal należy do świetnego w swojej roli Reevesa – ale ich kreacje sprawiają, że „czwórka” jest bardzo wiarygodnie odegraną odsłoną.
Oczywiście nie brakuje absurdalnej wytrzymałości Wicka na odnoszone rany. Mam wrażenie, że mógłby po nim przejechać czołg, a on wyszedłby z tego zaledwie ze skręconą kostką. Taki jednak urok tej serii i idąc na czwartą część, trzeba mieć tego świadomość. Mnie John Wick: Chapter 4 zachwycił i nie obraziłbym się nawet, gdyby był ostatnim głównym filmem z tego cyklu. Wiadomo, że powstają jeszcze spin-off i serial oraz gra AAA. Na pewno będziemy wobec tego jeszcze nieraz wracali do Wicka. Polecam czwórkę każdemu miłośnikowi tej serii oraz dobrze zrealizowanego, nieco nawet artystycznego, kina akcji. Ja bez wątpienia będę do niego często wracał.
Dodaj komentarz