Inscryption znajdował się na moim radarze od chwili, kiedy polecił mi je nie kto inny tylko Ignacy Trzewiczek. Czy warto było czekać, aż ten tytuł pojawi się na konsole?
Kiedy Ignacy Trzewiczek poleca cyfrową karciankę, to wiadomo, że tej gry nie można po prostu przegapić. Temat padł podczas naszego wywiadu podczas PortalCon22, który możecie odsłuchać w tym miejscu. Dlatego też uważnie śledziłem datę, kiedy to gra miała ukazać się na Switchu. Wreszcie nadszedł wyczekiwany przeze mnie 1 grudnia (choć Inscryption pojawiło się też w sierpniu na konsolach PlayStation). Miałem szanse sprawdzić na własnej skórze, o co w tej grze chodzi. Tradycyjnie, postaram się nie zdradzić zbyt wiele z fabuły, ale jednocześnie opowiedzieć Wam o grze tyle, abyście byli w stanie ocenić, czy to właśnie pozycja dla Was.
Uwięzieni w grze, a co jest grą, a co jawą?
W Inscryption z początku wybija się na pierwszy plan dojmujący klimat osaczenia. Nie wiemy, kim jesteśmy, jednak widzimy jedno, że demon Leszy zmusza nas do gry karcianej. Ma ona również bardzo klimatyczną mechanikę poświęcania leśnych stworzeń, aby na stole pojawiły się potężniejsze karty z naszej talii. Jednak nie miejcie złudzeń, karą za przegraną w Inscryption jest… śmierć. I to nie byle jaka, naszej postaci zrobione zostanie zdjęcie i dostanie „pośmiertną kartę”, którą będziemy mogli spotkać podczas kolejnej próby.
Mamy tu więc rogue-like’owy charakter gry i wrażenie dosyć wyśrubowanego poziomu trudności. Nie martwcie się jednak. W Inscryption trzeba po prostu parę razy umrzeć. Zaznajomimy się wtedy z mechanikami, w tym z nowymi, dodawanymi właśnie podczas kolejnych prób. Dzięki nim będziemy w stanie stworzyć w naszym decku naprawdę potężne karty i synergie między nimi. Po pewnym czasie tak naprawdę sami będziemy mieli wrażenie, że tym razem to my oszukujemy z początku niesprawiedliwą dla nas grę.
Inscryption to nie tylko to, co dzieje się na stole. Demon w końcu zezwoli nam na wstawanie od gry i przemierzanie jego leśnej chatki, w której znajdziemy liczne zagadki rodem z escape roomów. Nie muszę chyba dodawać, że do rozwiązania niektórych z nich należy połączyć wydarzenia z karcianki z układem przedmiotów w pokoju. Wszystko to tworzy już wspomniany niesamowity, mroczny klimat, szczególnie gdy zdobędziemy dostęp do nagrań z kamery głównego bohatera. Wtedy zaczniemy bardziej poznawać naszą postać i czym jest Inscryption…
Bardzo dobra mechanika, fajny escape room… i koniec?
W cyfrowej karciance twórcy pozwolili sobie na mechaniki, o których marzyli miłośnicy tego typu gier od dawna, jednak trudno byłoby je zastosować w „realnym świecie”. Mamy możliwość zmiany siły kart, ich nazw. Możemy nawet poświęcać je na ołtarzu, żeby przekazać ich umiejętności innym kartom. Dzięki temu tworzymy prawdziwe karciane Frankensteiny. Warto też wspomnieć, że z tak licznie wprowadzonymi mechanikami rozgrywki, dróg do optymalizacji swojej talii i zwycięstwa jest bardzo wiele. W końcu pokonamy Leszego, rozwiążemy najważniejszą zagadkę z zegarem z kukułką i… trafimy do ciemnego pokoju. W tym miejscu chciałem napisać o pewnym możliwym minusie produkcji, chociaż zależącym od preferencji graczy. Zagadki skłaniają nas do myślenia „outside the box„, jednak w opisanym przeze mnie momencie sam nie wiedziałem, czy przeszedłem już całą grę. Cieszę się, że to sprawdziłem, ponieważ po zrobieniu jeszcze jednego, dosyć nieoczywistego kroku, przeszedłem do… kolejnego aktu gry.
I warto było to sprawdzić. Nie można jednak pominąć tego, że gra ma chwilami poziom trudności vintage’owych produkcji, gdzie gracze często spędzali wiele godzin, aby rozgryźć przedziwne zagadki albo posiłkowali się solucjami w gazetach. Dlaczego warto grać dalej? Kolejny akt zupełnie zmienia to, jak wygląda Inscryption. I to nie tylko pod względem graficznym, ale również mechanik gry!
Dalsze dwa akty
Akt drugi
Z mrocznej grafiki 3d przenosimy się w świat pixelartu, gdzie poznamy 4 głównych władców świata Inscryption. Każdy z nich reprezentuje inną „szkołę”. Do jednego z nich zalicza się poznany wcześniej Leszy i leśne bestie. Jego mechanikę poświęcania kart już znamy. Znajoma z pierwszego aktu będzie również mechanika zbierania kości za utracone jednostki szkoły nieumarłych. Teraz do zabawy dołączy też szkoła technologii. Co turę zwiększa się poziom energii, za którą to wykładamy karty tej talii. Ostatnią ze szkół jest magia. Karty aktywują się, jeśli posiadamy odpowiednie kule mocy w zagranych już kartach na stole.
Co najciekawsze, wszystkie mechaniki występują jednocześnie. Możemy więc dowolnie budować naszą talię, używając kart ze wszystkich szkół w tym samym czasie! W drugim akcie odpoczniemy od zagadek poza stołem, choć nie zabraknie klimatu wylewającego się z tego, co przeczytamy na ekranie. Coraz lepiej zrozumiemy, czym jest Inscryption i jak znalazł się w niej nasz bohater.
Akt trzeci i endgame
W ostatniej części znowu wrócimy do grafiki 3d oraz zagadek w stylu escape room. Zgadliście, w kolejnym akcie znowu zmieni się mechanika gry. Zobaczymy nowe umiejętności oraz nowe możliwości dołączania ich do kart. Nowy akt oznacza nową talię do stworzenia. Zabawa zaczyna się więc od nowa. Komuś może się to nie spodobać, ale właśnie ta zmienność oraz za każdym razem ciekawa mechanika czynią z tej gry niemal święty graal miłośników karcianek! W akcie trzecim dojdzie do wielkiego finału i wyjaśnienia historii. Po jej zakończeniu możemy wrócić się do dowolnego rozdziału gry albo wejść w odblokowany po przejściu tryb rogue-like o nazwie Kaycee’s Mode. Można tu na przykład samemu wybrać, jakie wyzwania chcemy włączyć do danego przejścia, a z czasem odblokują się kolejne opcjonalne wyzwania, co zwiększy różnorodność rozgrywki.
Werdykt
Jeśli tak jak ja kochacie karcianki, Inscryption musi znaleźć się w Waszej kolekcji. Oprócz świetnych mechanik, o których możemy tylko pomarzyć w drukowanych grach, dostajemy tu również bardzo dużo zagadek rodem z escape roomów, poprzeplatanych grami logicznymi. W tym miejscu mam już dylemat, jak ocenić ich trudność, co może być już kwestią indywidualną, jak do tego podchodzicie. Uważam jednak, że szczególnie w jednym miejscu zagadka mogła popsuć zabawę niektórym graczom. Mam tu na myśli moment, w którym sam myślałem, że ukończyłem już to, co gra miała mi do zaoferowania.
Jednak przede wszystkim, w Inscryption nie tylko dobrze ze sobą grają karty i escape roomowe łamigłówki, ale przede wszystkim klimat. Jest to tytuł, który potrafi przyprawić o ciarki i robi to pomimo mocno uproszczonej grafiki. Nie żałuję, że uważnie śledziłem Inscryption i mam nadzieję na więcej takich perełek w przyszłości!
Kod recenzencki dostarczył Devolver Digital
Dodaj komentarz