Czy słyszeliście o Jakubie Wędrowyczu? Jeśli tak, to z pewnością ucieszyliście się na wieść o nowej grze karcianej.
Jakub Wędrowycz nie jest może najbardziej znaną „marką” na polskim rynku, jednak z pewnością darzę go dużym sentymentem. Podczas gimnazjalnych lat (a wydaje się, że minęły od tego czasu całe wieki) uwielbiałem czytać opowieści Andrzeja Pilipiuka z tytułowym Jakubem w roli głównej. Co można powiedzieć o tym fikcyjnym bimbrowniku? Według mnie był taką mieszanką Wiedźmina oraz Ricka z serialu Rick and Morty. Może nie był genialnym naukowcem, ale wiedział, jak pozbyć się potworów ze swojej okolicy. Nie stronił przy tym od alkoholu, a same opowiadania miały również mocno satyryczny charakter. Niezwykle ucieszyłem się na wieść o tym, że Jakub Wędrowycz trafi na nasze stoły w postaci gry. Przekonajmy się, czy karcianka z jego udziałem zagości na nich na dłużej.
Komponenty
Dziki Samogon nie jest bardzo rozbudowaną grą, dlatego też zajmuje małe pudełko o wymiarach 20 × 20 × 5,5 cm. W środku znajdziemy 110 kart, 94 żetony oraz licznik pancerza i życia głównego przeciwnika. Musimy ten licznik samemu skonstruować, co nie jest oczywiście dużym wyzwaniem. Oprócz tego w pudełku znajduje się 8 stronicowa instrukcja, którą napisano w przystępny sposób. Więcej o zasadach przeczytacie w kolejnym akapicie, wracając jednak do komponentów, to w środku pudełka nie ma wypraski. Są za to kartonowe elementy, które ograniczają miejsce — ich zadaniem jest zapobiec obijaniu się komponentów, kiedy transportujemy grę. Muszę powiedzieć, że wyglądają bardzo dobrze, ponieważ znajdują się na nich świetnie narysowani Jakub i Semen, spełniają też swoje zadanie. Do pełni szczęścia zabrakło jakiś średniej wielkości woreczków strunowych (jednego na karty, drugiego na żetony), jednak szybko zorganizowałem je sobie samemu.
Złego słowa nie można powiedzieć też o grubości i trwałości kart czy żetonów. Nieraz pakowałem karty w protektory już na samym początku grania, tymczasem karty w Dzikim Samogonie prezentują nadzwyczajną trwałość.
Jak można ocenić komponenty pod względem wizualnym? Od początku byłem pod ogromnym wrażeniem rysunków, Jakub wyglądał bowiem zupełnie tak, jak zapamiętałem go z okładek czytanych wcześniej opowiadań. Czy to przypadek? Portal Games odrobił pracę domową i zatrudnił oryginalnego rysownika znanego z okładek książek Pilipiuka w osobie Andrzeja Łaskiego. Obrazy na kartach, żetonach, a nawet wspomnianym pudełku cieszą oko i są bardzo dużym plusem gry. Przynajmniej na pierwszy rzut oka… wrócę do tego przy ocenie wrażeń z rozgrywki.
Zasady
Jak się okazuje, Jakub Wędrowycz nie działa solo, w Dziki Samogon zagra bowiem od 2 do 4 graczy. Brak trybu dla jednego gracza w kooperacyjnej karciance jest trochę niefortunny, choć da się to obejść. Wystarczy przecież zagrać na tzw. dwie ręce, jednak szkoda, że twórca gry — Joanna Kijanka — nie przewidziała pełnoprawnego trybu dla jednego gracza. No dobrze, o co jednak chodzi w samej grze?
Po pierwsze wybieramy spośród znanych bohaterów: Jakuba Wędrowycza, Semena Korczaszki, Tomasza Cieśluka, księdza Markowskiego i Józefa Paczenki. Każdy z nich dysponuje inną talią kart, z której w zależności od grających postaci utworzymy stos kart przedmiotów. Musimy również wybrać wroga, z którym się rozprawimy, a w podstawowej grze są to Diabeł bądź Drakula. Każdy z nich dysponuje oddzielnym zestawem kart ataku, a także określonymi klasami popleczników, którzy będą im pomagać. Spośród popleczników tworzymy osobny stos oraz dobieramy wrogów będących w zwarciu z naszymi bohaterami od początku gry. Na koniec możemy wybrać czy lokacje Lasu Krzyży i Remizy ustawimy na „łatwej” czy „trudnej” stronie. Las Krzyży determinuje, ile żetonów opętania zawita pod koniec każdej tury na kartach. Im jest ich więcej, tym większa szansa, że przy naszych bohaterach pojawią się kolejni poplecznicy. Remiza z kolei mówi, o ile obniży się pancerz Przywódcy za każdego zabitego pomagiera.
W swoich turach gracze będą mogli zagrywać karty, na których znajdują się akcje. Mogą więc przeprowadzać egzorcyzmy, aby zmniejszać opętanie. Dostępna jest również akcja leczenia. Można też niszczyć pancerz popleczników lub zadawać im obrażenia. Innym sposobem jest ogłuszanie ich, aby nie aktywowali swoich ataków. Oczywiście koniec końców trzeba będzie również skierować swoją uwagę na Przywódcę. Co ważne gracze mogą wspomagać swoje akcje, ale ryzykują wtedy atak popleczników, z którymi są w zwarciu.
Wrażenia z rozgrywki
Pierwszy kontakt z Dzikim Samogonem był niezwykle pozytywny. Proste zasady, gra poza tym zajmuje mało miejsca na stole. Karty są dowcipnie namalowane, czego chcieć więcej? No właśnie dochodzimy do rozgrywki, gdzie nie wszystko jest tak do końca zbalansowane. Zanim zaatakujemy na dobre Przywódcę, musimy zniszczyć jego popleczników, ponieważ tylko tak obniżymy jego pancerz. Problem zaczyna się, kiedy gramy… za dobrze. Żetony opętania są wtedy szybko usuwane przez czynione przez graczy egzorcyzmy. W końcu dochodzimy do momentu, kiedy nie pojawią się przez to nowi pomagierzy Przywódcy i on sam jest nietykalny. Jednak goni nas czas, jeśli Przywódca wykorzysta wszystkie swoje karty, gra kończy się przegraną drużyny graczy.
Sytuacji nie ułatwia fakt, że szybko odkrywamy strategię, aby „lokować” popleczników przy jednym graczu, ponieważ inni będą mogli się wtedy swobodnie wspomagać. Również bardzo ładne karty popleczników i przedmiotów mają drugą stronę medalu… a właściwie rewers, który jest w tej samej białej kolorystyce. Można było z tego wybrnąć choćby poprzez obramowania, które jednak na wszystkich kartach są również białe. Podczas gry nieraz myliliśmy się, z której talii dociągnąć kartę… i to nie przez nadmierną ilość samogonu. Nie jestem też fanem tego, że karty o tych samych nazwach i rysunkach mają różne akcje i moc, ale może to być już bardzo subiektywne upodobanie.
Wnioski końcowe
Jakub Wędrowycz — Dziki Samogon wygląda świetnie, choć parę gier pokazało, że design kart powinien bardziej rozróżnić talie popleczników i przedmiotów. Ujawniły się jednak o wiele większe problemy związane z balansem gry, kiedy główny zły może pozostać nietykalny, przez to, że świetnie rozprawiliśmy się z pierwszymi poplecznikami, a kolejni nie mieli szans pojawić się na stole. Pod tym względem, mam wrażenie, że Dzikiemu Samogonowi zabrakło ostatniego szlifu albo kierowany jest dla mniej doświadczonych graczy. Niemniej jest to tytuł, który pozwolił cofnąć mi się do dawnych lat spędzonych na czytaniu o polowaniach na siły nieczyste, które jako swoje siedlisko upodobały sobie właśnie okolice Wojsławic, skąd pochodzi bohater. Gra dostępna jest w świetnej cenie około 50 zł, jeśli macie więc wśród znajomych fana Jakuba Wędrowycza, być może warto będzie spróbować z nim Dzikiego Samogonu.
Grę do recenzji dostarczył Portal Games
Dodaj komentarz