Little Nightmares II ukazało się prawie 4 lata po premierze pierwszej części. Czy wizja Tarsier Studio wciąż się broni?
Nie ukrywam, że jestem fanem stylistyki przyjętej w serii Little Nightmares. Jest ona dość oryginalna, ale przez swoją specyfikę bardzo do mnie przemawia. Postaci są przerysowane, groteskowe i kojarzą mi się przez to z filmami Tima Burtona oraz Koraliną. Fabuła nie jest czymś, co przykuwa do ekranu telewizora czy monitora. Nie zachwycała ona w „jedynce” i nie jest wybitna w tegorocznej odsłonie. Nie znaczy to, że jest tym razem słaba. Stanowi zaledwie tło dla wydarzeń i dopiero pod koniec opowieści (której ukończenie zajmuje około 6 – 7 godzin) autentycznie udało się jej mnie zaskoczyć. Nie będę wchodził w szczegóły, żeby nie psuć Wam poznawania jej samemu. Wspomnę jedynie o głównym założeniu fabularnym – śledzimy losy postaci, które chcą się wydostać z opanowanego przez okropnych, okrutnych dorosłych świata. To właściwie wszystko, co jest nam potrzebne do zrozumienia pobudek naszego duetu – Mono i Six. Na pierwszym planie jest tu zawsze rozgrywka oraz klimat.
Zwłaszcza ten drugi element tytułu jest ogromną siłą Little Nightmares II. Udźwiękowienie i gra światłem niesamowicie sugestywnie oddziałują na towarzyszące nam podczas rozgrywki emocje. Nieustannie czujemy niepewność i zdajemy sobie sprawę z wszechobecnej śmierci. Lokacje, które będziemy przemierzać zachwycają mnóstwem detali i są bogate w odwołania do wielu dzieł obecnych w pop-kulturze. Bez problemu znajdziecie między innymi zapożyczenia z filmów takich jak The Ring i Duch, czy nawet gier – ognisko w pewnym miejscu jest wyraźnie inspirowane serią Dark Souls. Miejsca, do których zawędrujemy odznaczają się sporą różnorodnością. Mamy więc zielony las, w którym będziemy unikać myśliwego, szkołę z nauczycielką, której elastyczność i utrzymywany rygor będą się Wam śniły po nocach, szpital, w którym manekiny potrafią nas pochwycić i ukrócić nasz żywot, czy alternatywny świat pełen teleportujących nas przejść i miasto opanowane przez uzależnionych od telewizji obywateli. Każdy nowy rozdział sprawiał, że byłem ciekaw, co tym razem spotka dwójkę dzieci i gdzie tym razem będą musieli uporać się z wieloma niebezpieczeństwami. Na szczęście wszystkie lokacje – oprócz ostatniej – były na tyle interesujące, że nie mogłem się oderwać od pada. Nawet mimo irytujących mankamentów produkcji.
Little Nightmares II jest bowiem tytułem cholernie wymagającym. Niemal każdy chybiony skok z półki na pobliską klapę od szybu wentylacyjnego skutkuje śmiercią Mono. Śmiem twierdzić, że gdyby w recenzowanym tytule był licznik zgonów, z ich ostatecznej liczby byłby dumny George R. R. Martin, a sposoby na zlikwidowanie postaci na pewno zainteresowałyby Shakespeare’a. Mono może zginąć uduszony przez duszącą go dłoń kojarzącą się z grami z serii Half-Life, być zastrzelonym ze strzelby, runąć z ogromnej wysokości prosto na twarz, porazić się prądem, zostać pożartym… Jest tego naprawdę sporo. Jeśli uważacie, że to za dużo dla takich niewinnych dzieci, to zastanówcie się raz jeszcze. Nie są one takie bezbronne – są w stanie na przykład spalić pewnego dorosłego żywcem i spokojnie ogrzewać sobie ręce przy piecu, czy porazić kogoś na śmierć, by pozyskać klucz. Jednak mimo tego podczas gry sądziłem, że mam do czynienia z biednymi dziećmi, na które ktoś się uwziął. Dopiero spojrzenie na wydarzenia z boku pozwoliło mi dojść do zaskakujących wniosków.
Little Nightmares II rozwija rozgrywkę względem pierwszej części, dodając dwa nowe elementy. Pierwszym z nich jest walka. Tak, zgadza się. Tym razem nasza postać jest w stanie atakować oponentów. Co pewien czas znajdziemy ciężki młot lub rurę, której możemy użyć do zabicia pobliskich dzieci lub atakujących nas kończyn. Należy jednocześnie zdawać sobie sprawę, że podnoszone topory i inne bronie są bardzo ciężkie z punktu widzenia naszych postaci – będą je za sobą ciągnęli (czemu towarzyszą bardzo dobrze nagrane dźwięki), a do wykonania ataku wobec drzwi lub nieprzyjacielowi muszą włożyć sporo wysiłku, wykorzystując całą swoją siłę. Z tego powodu musimy uważać, kiedy atakujemy – wystarczy, że chybimy, a oponenci nie będą nam dłużni i z radością pozbawią nas życia. Na szczęście punkty kontrolne są umieszczone na tyle często, że ponowna próba nie stanowi wielkiego problemu. Przeciwnie jak nierzadko wymaganie od nas mistrzowskiego wyczucia elementu z niemal zerowym marginesem błędu. Przez to często będziemy w kółko wykonywać te same sekwencje, mając nadzieję, że tym razem uda się nam zmieścić w progu akceptowalnym przez grę. Little Nightmares II to bardzo frustrująca gra, od której jednak trudno się odwrócić i rzucić w kąt.
Drugim nowym elementem jest dodanie możliwości korzystania z teleportów w postaci telewizorów. W pewnym momencie znajdziemy pilot, za pomocą którego będziemy włączać i wyłączać telewizory. Wystarczy następnie podejść do kineskopu, dotknąć go i przeniesiemy się do znajdującego się w innym miejscu odbiornika. Nierzadko będziemy musieli jednocześnie odpowiednio włączać i wyłączać telewizory, by odciągać od siebie przeciwników i otwierać sobie drogę do celu. Mechanika ta jest prosta, ale skutecznie wpływa na naszą świadomość urozmaicania gry. Oprócz tego mamy do czynienia z tym samym, co występowało w jedynce – będziemy więc przesuwali elementy, po których następnie będziemy skakać, wespniemy się po linie utworzonej z prześcieradeł, skoczymy dalej, chwytając Six za dłoń, czy wybijemy się od niej wyżej i przedostaniemy w niedostępne kiedy indziej miejsca. Niestety, Little Nightmares II nie oferuje możliwości zagrania we dwie osoby przy jednej konsoli, ani nawet przez sieć. To produkcja wyłącznie dla jednego gracza – ruchy Six są obsługiwane przez sztuczną inteligencję. Szkoda – to ogromny niewykorzystany potencjał. Gra jest liniowa, ale nie znaczy to, że nie zachęca do lekkiego zbaczania z właściwej ścieżki w rozdziale. Na zebranie czeka 12 czapek, które możemy zmieniać w niemal dowolnym momencie, jak również pewni specjalni osobnicy, skrywający się na etapach. Do rozdziałów możemy wracać po ich ukończeniu i sprawdzić, ile znajdziek nam brakuje, co uważam za bardzo dobrą opcję dla fanów zbierania znajdziek. Miłośnicy kompletowania trofeów również będą mieli co robić – sporo odznaczeń wymaga od nas określonego zachowania się w konkretnym momencie i na danym poziomie, a opis trofeum jest mało mówiący. Na pewno będzie co robić, przechodząc tę grę raz jeszcze – tym bardziej, że otrzyma w przyszłości darmowe ulepszenie do nowej generacji.
Little Nightmares II to dzieło, które zachwyca animacjami, udźwiękowieniem i rozgrywką. Gra nie jest pozbawiona wad. Największą jest brak trybu współpracy. Szkoda też, że nierzadko twórcy wymagają od nas małpiej zręczności i precyzji ruchów, przez co niektóre sekwencje potrafią frustrować. Mimo tego jednak niesamowicie przyjemnie wspominam moje kilka godzin z tą produkcją. To niemal idealna propozycja dla miłośników twórczości Tima Burtona i polecam tytuł wszystkim osobom lubiącym groteskowy strach. Little Nightmares II to jedna z najlepszych gier łączących horror z platformówką. Zaletą jest też polska wersja językowa – tekstu nie ma wiele i opowieść jest przedstawiana za pomocą wydarzeń, ale mimo tego dobrze, że pokuszono się o przetłumaczenie menu i samouczków. Na pewno wrócę do Little Nightmares II i postaram się zdobyć platynę, ale to już w wersji na nową generację. Jeśli podobała się Wam jedynka, nie ma opcji, abyście nie pokochali dwójki. Ja polecam obie gry z całego serca.
Kod recenzencki zapewnił polski wydawca, Cenega.
Dodaj komentarz