Ys Origin ukazało się pierwszy raz w 2006 roku na PC. Do dziś zostało przeniesione na różne konsole i pozwala nowym rzeszom graczy zapoznać się z uniwersum serii. Jak ten tytuł sprawdza się w wersji na Nintendo Switch?
W Ys Origin mogliście zagrać już praktycznie na wszystkim. Ukazały się wersje na PC, PS4, a nawet na PS Vita! Port przeznaczony na Nintendo Switch nie różni się niczym od innych wersji. Gra nie została technicznie podrasowana w jakikolwiek sposób, ale nie traci też w żadnym aspekcie ze względu na ograniczenia sprzętu.
Tytuł otwiera animacja, która w momencie debiutu na pewno robiła wrażenie. Na tę chwilę niestety jest elementem, który najbardziej pokazuje ile lat minęło od pierwszego wydania. Grając na telewizorze, widać, że wideo jest rozciągnięte i było przygotowane z myślą o ekranach o mniejszych rozdzielczościach. Zaraz po tej scence czeka nas wybór postaci, którą będziemy kierować. Yunica i Hugo to nie tylko odmienne style walki, ale tez zupełnie inne spojrzenie na fabułę. Nie ma jednak rekomendowanego bohatera na pierwsze przejście, możecie spokojnie kierować się preferencjami względem walki. Ja wolę starcia na krótki dystans, dlatego pierwszą przygodę zaczęłam z żeńską postacią, która włada toporem. Kilka przerywników filmowych później mogłam już zacząć przygodę.
Ale o co właściwie tutaj chodzi?
Przyjrzyjmy się fabule. Nasi bohaterowie należą do elitarnych jednostek, które odpowiadają za bezpieczeństwo dwóch bogiń wielbionych na Ys. Niestety nadchodzi dzień, gdy sielanka zostanie przerwana, a na świat napadają hordy demonów. Mieszkańcy, nie wiedząc, uporać się z napastnikami, skrywają się w sanktuarium i postanawiają dzięki mocy magii przenieść swój byt w niebo. Diabelne stworzenia jednak nie odpuściły i wybudowały ogromną wieżę, która sięga aż do stóp nowej bazy Ys. Na domiar złego bronie, w których wszyscy pokładają nadzieje zniknęły. Tak, dobrze myślicie – to właśnie twoim zadaniem, graczu, jest ich odnalezienie. W związku z tym odwiedzasz niesławną wieżę i szybko uświadamiasz sobie, że czeka cię długa i pełna wyzwań przeprawa.
Ok, ale jak?
W zależności od tego, czy wybraliście Yunicę, czy Hugo będziecie walczyć toporem lub korzystać z magii. Poza bazowym zwykłym atakiem są również specjalne umiejętności, które zabierają Wam MP. Nie martwcie się, w przeciwieństwie do niektórych gier z gatunku jRPG tutaj mana odnawia się sama i to w dodatku dość szybko. W miarę, jak będziecie zwiedzać wieżę odnajdziecie różne elementy ekwipunku, które ulepszą waszą wytrzymałość i zdolności w walce. Dodatkowo zdobędziecie też artefakty, które odblokują możliwości 3 żywiołów. Każdy z nich niesie ze sobą nie tylko specyficzny dla siebie atak specjalny – użyjecie ich też do przemieszczania się głębiej w zakątki budowli. W Ys Origins należy postawić na eksplorację, szczególnie gdy gracie na wyższym poziomie trudności. Niekiedy przedmioty są poukrywane w ślepych uliczkach, a bez nowych znalezisk gra może sprawiać trochę trudności. W moim odczuciu tytuł nie ma odpowiednio wyważonego poziomu trudności. Uważam, że w drugiej połowie wątku fabularnego zaciekłość przeciwników i trud, jaki trzeba włożyć w ich pokonanie szybuje zbyt nagle do góry.
Tym, co bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło w grze są na pewno wrogowie i projekt całej wieży. Nie dość, że dostajemy co kilka pięter bardzo zróżnicowane lokacje, to jeszcze każda z nich ma charakterystycznych oponentów. W wielu japońskich produkcjach spotkałam się z zasadą, że nowy świat dawał mi to samo mięso armatnie, ale w zmienionych kolorach. Tutaj nie uświadczycie czegoś takiego. Na waszej drodze często staną przeciwności, których musicie się nauczyć, zaobserwować, jakie mają schematy ataków i wyrobić sobie na nich taktykę. Mimo zamknięcia się na jedną lokację, którą jest wieża o bardzo, bardzo wielu piętrach ani razu nie czułam nudy w trakcie eksploracji czy starć z wrogami. Inną kwestią są niestety potyczki z bossami. Na początku robią bardzo pozytywne wrażenie, ale z każdym kolejnym spotkaniem coraz mniej zaskakują. Nie zmienia to faktu, że ci przeciwnicy nie są łatwi do pokonania. To jedyne momenty gry, kiedy nie można zrobić pauzy, a co za tym idzie – zmienić ekwipunku, albo aktywowanego żywiołu. Jako, że jest to wierny oryginałowi port, to nie uświadczymy tutaj też automatycznego zapisu. Jeśli nasza postać umrze, to wrócimy się do ostatniego spotkania ze statuą bogini – miejscem, gdzie dokonujemy zapisu rozgrywki lub kupujemy ulepszenia postaci za walutę wypadającą z wrogów.
Czy warto?
Ys Origin mimo swoich lat wciąż potrafi wciągnąć i zachwycić. Jeśli nie przeszkadza nam retro stylistyka, to bez problemu będziecie pokonywać korytarze tajemniczej wieży. W kwestii rozgrywki to dalej bardzo satysfakcjonujący hack’n’slash podobny do takich zachodnich tytułów, jak seria Diablo. Dodatkowym smakiem jest początkowy wybór postaci, który zachęca do zmierzenia się z tytułem minimum dwa razy. Specjalnie napisałam „minimum”, bo po pierwszym zapoznaniu się z napisami końcowymi odblokujemy jeszcze jedną postać, a zarazem 3 ścieżkę fabularną.
W kwestii samej historii pamiętajcie, że jest to japońska gra – nie tylko ze względu na specyficzny styl wizualny, ale też to, jak napisane są postaci i dialogi. Czasem przyjdzie wam złapać się za głowę, czytając wypowiedzi Yunici, albo obserwując nadęty dialog prowadzony przez wielkookie, dziecinnie wyglądające sylwetki. Nie mniej jednak jest to dużo bliższe zachodnim standardom i mniej fandomowe, niż to co np. w ostatnich latach serwują nam produkcje z Compile Hearts.
Po tytule widać, że nie wyszedł wczoraj, ale moim zdaniem bardzo godnie się starzeje i nawet dziś może przynieść ogrom frajdy. Jest to na pewno świetna pozycja dla każdego, kto nie zna jeszcze uniwersum Ys – szczególnie, że najnowsza część zmierza powoli do Europy.
Za udostępnienie kopii gry do recenzji dziękujemy agencji PR – Cosmocover.
Dodaj komentarz