Sword Art Online stać na o wiele więcej
Gdybym miał określić swoją relację z grami anime, to najlepszym określeniem byłby syndrom sztokholmski. Pomimo tego, że zdaję sobie sprawę, iż często growe adaptacje popularnych serii to tytuły wątpliwej jakości, to zazwyczaj staram się patrzeć na nie tak, żeby móc znaleźć w nich coś dobrego. Niestety w przypadku Sword Art Online: Alicization Lycoris, to zadanie wydaje się o wiele bardziej skomplikowane.
Sword Art Online: Alicization Lycoris jest już siódmą dużą grą spod znaku SAO. Całość opowieści rozgrywa się w wirtualnym świecie nazywanym Underworld. To właśnie tutaj trafia Kirito, czyli bohater, którego nie trzeba przedstawiać fanom anime oraz poprzednich growych adaptacji. Z początku prezentowana historia dosyć wiernie podąża za animowanym materiałem źródłowym, jednak w pewnym kluczowym momencie gra rozpoczyna nam opowiadać swoją własną niezależną historię.
Ciężko jest opisać słowami to, co człowiek czuje podczas zapoznawania się z fabułą opisywanej gry. Osobiście na każdym kroku widziałem, że opowiadana historia ma potencjał na to, żeby zainteresować nas od samego początku. Niestety, twórcy zamiast skupić się na sukcesywnym zwiększaniu napięcia, postawili na niespieszne prowadzenie historii . Skutkuje to tym, że opowieść porządnie rozkręca się po plus/minus 15 godzinach. Całość jest utrzymana w konwencji, gdzie obok przerywników na silniku gry mamy patenty wyciągnięte wprost z gatunku visual-novel.
Przygotujcie się więc na duże ilości tekstu oraz animowane szablony naszych bohaterów. Teoretycznie na papierze wszystko to brzmi bardzo dobrze, niestety nieudolność z jaką twórcy opowiadają historię znaną z anime sprawia, że człowiek może czuć się znużony ciągłymi dialogami która sporadycznie przerywane są walką. Na szczęście kiedy produkcja zaczyna iść własną drogą, to te problemy zaczynają doskwierać mniej, jednak nim dotrzemy do tych fragmentów, musimy przygotować ogromne pokłady samozaparcia.
Nie samą historią jednak człowiek żyje. Wspomniałem już o walce. Gra z założenia jest klasyczną grą RPG, gdzie eksplorujemy świat, walczymy z różnymi przeciwnościami losu oraz pomagamy słabym i uciśnionym. Początek gry jednak nie wskazuje aż tak mocno, że podczas zabawy zobaczymy dużo tych aktywności. Przez rozwleczone prowadzenie opowieści często jesteśmy świadkami, że pomiędzy kolejnymi linijkami dialogu nasz wkład w bardziej zręcznościowe aspekty produkcji sprowadza się do pójścia w jedno miejsce, ubicie kilku potworów/ludzi oraz powrót do miejsca, z którego rozpoczęliśmy naszą daleką wyprawę.
Na szczęście kiedy przebrniemy przez mityczny rozdział pierwszy (przypomnę, kończy się on po około 15 godzinach), to wtedy naszym oczom ukaże się masa możliwości. Od rozwoju naszych bohaterów, przez uczenie się nowych ciosów bądź zaklęć, aż po pomaganie napotkanym postaciom niezależnym. Niestety tutaj również muszę dodać jedno duże „ale”. Pomimo tego, że możemy rozwijać naszych bohaterów, to połowa ich umiejętności jest praktycznie bezużyteczna. Czary zadają śmiesznie małe obrażenia, a jedynym wartym uwagi zaklęciem jest to, które nas leczy, a na deser warto wspomnieć o tym, że zadania poboczne to chyba najgorsze aktywności z jakimi miałem ostatnio do czynienia. 90% z nich sprowadza się do schematu, gdzie musimy iść w konkretne miejsce, zebrać jakiś przedmiot bądź ubić jednego czy dwa potwory i wrócić do naszego nadawcy. Jeśli więc od gry oczekujecie wciągających i nieszablonowych zadań pobocznych, to trafiliście pod bardzo zły adres.
Sama gra oferuje nam również podróżowanie z towarzyszami bądź samotnie. Moja dobra rada: nieważne, co by się działo, zawsze do eksploracji bierzcie ze sobą towarzyszy. Przeciwnicy to istne gąbki na uderzenia, przez co samotna walka z wrogiem na tym samym poziomie co my może być czasochłonnym i żmudnym zajęciem. Na szczęście radość z gry minimalnie się zwiększa, kiedy zaprzęgniemy naszych towarzyszy do walki. Wtedy całość staje się o wiele bardziej interesująca, a my możemy w o wiele krótszym czasie korzystać z różnych ataków specjalnych. Tutaj, jak przystało na gry na bazie anime, wszystko jest efektowne i za każdym razem kiedy widzimy kolejny widowiskowy atak możemy odczuwać nutkę ekscytacji.
Jeśli chodzi o oprawę audiowizualną, to idealnym określeniem na to co widzimy jest słowo przeciętność. Modele naszych bohaterów są w porządku, a odwiedzając różne miejsca Underworld, należy oddać, że projektanci wykonali kawał porządnej roboty. Niestety poza tym wszystko jest nad wyraz ubogie, a jakość optymalizacji w pewnych miejscach jest karygodna. Przed aktualizacją okraszoną numerem 1.05 grze zdarzało się gubić klatki podczas eksploracji bądź walki. Po łatce całość działa minimalnie lepiej, jednak kosztem tego jest fakt, że często będziemy obserwować jak otoczenie pojawia się dosłownie przed naszymi oczami. Jedynymi momentami, gdzie gra wygląda jak produkt, w który zostały włożone pieniądze, są specjalne przerywniki stylizowane na anime.
Niestety ich mamy jak na lekarstwo, a w większości będziemy musieli się zadowolić scenami na silniku gry. Jeśli liczycie na wierne odtworzenie dobrze znanych scen z serialu, to możecie porzucić wszelką nadzieję, ponieważ momenty, które w anime mają duży ładunek emocjonalny tutaj zostają sprowadzone do czegoś na wzór przedstawienia w przedszkolu. Jednym słowem jest sztucznie, drętwo i bez polotu. Tym co się autentycznie broni, jeśli chodzi o oprawę, to muzyka oraz głosy postaci. Tutaj otrzymujemy bardzo solidne wykonanie, ponieważ ścieżka dźwiękowa towarzysząca nam podczas eksploracji oraz walki to miód na uszy, natomiast aktorzy znani z serialu starają się jak mogą, żeby oddać choć ułamek emocji, które powinny nam towarzyszyć podczas obcowania z historią.
Przez długi czas najgorszą grą na bazie popularnej serii anime w moim rankingu było Jump Force. Premiera Sword Art Online: Alicization Lycoris zrewidowała jednak moje poglądy. Coś co miało szansę być bardzo ciekawą produkcją zostało cieniem swoich pierwotnych konceptów. Osobiście nie wiem dla kogo jest omawiana produkcja. Jeśli jesteś fanem anime, to lepszym pomysłem będzie ponowne obejrzenie telewizyjnych przygód Kirito i spółki. Gdy jednak jesteś fanem gier spod szyldu SAO, to w historii growych adaptacji pojawiły się o wiele ciekawsze pozycje, na które warto rzucić okiem.
Grę do recenzji dostarczyła Cenega
Dodaj komentarz