Po ponad dwóch dekadach od pierwszej zapowiedzi zapomniane Ultracore w końcu trafiło w ręce graczy. Czy jest to pozycja na miarę naszych czasów? Zachęcamy do zapoznania się z treścią recenzji.
Historia Ultracore rozpoczęła się w 1994 roku. To właśnie wtedy DICE była na finiszu prac nad grą, która miała pojawić się na Sega Genesis, Sega CD, a w przyszłości nawet na Amidze. Za wydanie gry miało być odpowiedzialne brytyjskie Psygnosis, ale w tym samym czasie firmę przejmowało Sony i sprawa została zepchnięta na dalszy plan. Można powiedzieć, że Ultracore (wtedy jeszcze Megacore) padło ofiarą niefortunnego zbiegu okoliczności. Nie pomógł też fakt, że gra była produkowana pod sam koniec istnienia czwartej generacji konsol. Przez 25 lat utrzymywała status skasowanej, aż do kwietnia 2019 roku, kiedy w końcu ujrzała światło dzienne na konsoli Mega Sg, aby po roku pojawić się na PlayStation 4 oraz Nintendo Switch.
Jeżeli swoją przygodę z grami rozpoczynaliście dopiero w XXI wieku, to przy pierwszym kontakcie z Ultracore możecie poczuć się odrobinę nieswojo. Nie mam na myśli 16-bitowej oprawy, bo ta moda wróciła już jakiś czas temu — mam na myśli kompletny brak jakiejkolwiek instrukcji, tutoriala, czy chociażby słowa wyjaśnienia, o co tak właściwie chodzi w tej grze. Ultracore po prostu wrzuca gracza od razu w sam środek akcji i każe samemu poznawać mechanikę rozgrywki. Bohaterem gry jest cyborg, którego głównym zadaniem jest neutralizacja wrogów napotkacnych w trakcie poszukiwania zakończenia poziomu. Bardzo rzadko zdarzy się, że spotkamy jakąś postać, która zaoferuje drobną podpowiedź. Przez większość czasu nie wiemy jednak, o co tak właściwe w tej grze chodzi. Oldschool pełną gębą.
Co zaś tyczy się samej rozgrywki. Mamy tutaj do czynienia z typową produkcją run-and-gun z elementami platformowymi. Chociaż gra była oryginalnie przeznaczona na Mega Drive, sterowanie zostało zmodyfikowane, aby wykorzystywać możliwości obecnych konsol. Dzięki temu możemy za pomocą prawej gałki kierować ostrzał w dowolnym kierunku. Będąc jednak przyzwyczajonym do starych rozwiązań, tę funkcjonalność odkryłem dopiero po około 40 minutach. Samo strzelanie sprawia sporo frajdy, a typów broni również nie zabraknie. Jednak wszystkie dodatkowe spluwy mają ograniczoną liczbę amunicji i warto zachować je na walki z bossami. Anihilacji wrogich maszyn dokonujemy na pięciu ogromnych poziomach, z dużą ilością różnych tajnych obszarów do odkrycia.
16-bitowa estetyka cyberpunkowa sprawdza się tutaj bardzo dobrze. Chociaż osobiście nie jestem fanem gier z końca czwartej generacji, których twórcy zaczęli rezygnować z szerokiej palety kolorów i zaczęli przechodzić w stronę „realizmu”, serwując graczom bardzo przyciemnioną grafikę. Sprawia to, że prawie każdy poziom w Ultracore wygląda tak samo — można to polubić, ale trudno nie ponarzekać na brak różnorodności. Oprawa dźwiękowa to raj dla fanów synthwave i z pewnością jeden z najmocniejszych punktów tej produkcji.
Do Ultracore należy podchodzić z odrobiną dystansu i potraktować grę bardziej jako ciekawostkę. Mam wrażenie, że nawet gdyby doszło do jej premiery ćwierć wieku temu, to już wtedy zostałaby przyćmiona przez dużo ciekawsze i lepiej wykonane produkcje na konsole z tamtego okresu. Chociaż fajnie było wybrać się w tę podróż wehikułem czasu, to moje wrażenia z ogrywania tego tytułu są najwyżej średnie. Szczególnie że pewne elementy gry, jak skakanie po platformach, nie są wystarczająco dopracowane.
Grę do recenzji dostarczyło Digital Illusions
Dodaj komentarz