Konsole Nintendo Switch dostały jedną z najlepszych gier, jakie kiedykolwiek wyprodukowano. Sprawdźcie, jak bardzo podoba się nam polskie Liberated.
Nie ma co owijać w bawełnę – Liberated to jedna z najlepszych produkcji, jakie ukończyłem przez kilkadziesiąt lat mojej kariery jako gracz. Polskie dzieło pokazuje, jak idealnie połączyć intrygującą wizję z bardzo dobrym wykonaniem i oszczędnym udźwiękowienie, aby otrzymać niemal perfekcyjny produkt. Jeśli nie interesowaliście się jeszcze tą grą, koniecznie sprawdźcie ją przy najbliższej możliwej okazji. Czeka Was podróż pełna wrażeń i przygoda, do której chce się wracać.
Nie ukrywam, że na Liberated wyczekiwałem już od pierwszych zapowiedzi. Wizja dystopijnego świata zaprezentowana przez Polaków wydawała mi się bardzo interesująca, a forma jej przedstawienia była jak najbardziej w moim guście. Nie mogłem oczywiście przejść obojętnie obok dema, które pojawiło się na Steamie. Po jego ograniu utwierdziłem się w przekonaniu, że na tę grę warto było czekać, a nawet pokusiłem się o napisanie recenzji samego dema w serwisie Valve. Na mało którą produkcję niezależną czekałem tak bardzo jak właśnie na Liberated, więc bardzo ucieszyłem się, kiedy pod koniec minionego miesiąca otrzymałem kod recenzencki na ten tytuł. Uruchomiłem go pełen nadziei, ale i obaw. Ze wstępu jasno wynika chyba, które emocje przeważyły.
Liberated dzieje się w dość oryginalnym świecie, przywodzącym mi na myśl połączenie stylu noir z cyberpunkiem. Brzmi to dość kuriozalnie, ale sprawdza się niesamowicie dobrze. Główne założenia świata są zgodne ze wspomnianym uniwersum przyszłości. W grze od Atomic Wolf największą władzę dzierży wielka korporacja, szeroko inwigilująca obywateli i ich zachowania. Mało tego, zmusza ich do uczestniczenia w obowiązkowych cyklach wychowawczych, mających ułatwić panowanie nad tłumem ludzi i ograniczanie ich wolnej woli. Wszystko to jest ubrane w czarno-białą kolorystykę, która dodatkowo dba o odpowiednio ponury, mroczny klimat historii. Ta kojarzyła mi się z wariacją na temat filmu Matrix – tu również szybko spotykamy tytułowy ruch oporu i jako jego uczestnik będziemy się starali pozbyć reżimu. Historia jest bardzo dobrze napisana i wciąga. Zdołała mnie ona zainteresować i z niekłamaną przyjemnością przewracałem kolejne kartki, by dalej rozwinąć historię.
Możecie się teraz zastanawiać, o jakich kartkach nagle piszę. Mamy przecież do czynienia z grą konsolową. Cóż – i tak, i nie. Owszem, Liberated to gra i jako taka jest bardzo interaktywna. Wiele czynności będzie wykonywanych przez naszych bohaterów i nie zabraknie scen akcji. Najlepsze jest jednak to, że wszystko dzieje się na kartach komiksów. Widzimy na nich ruchome scenki przerywnikowe kadr po kadrze. Po naciśnięciu przycisku A przechodzimy do kolejnej sceny i poznajemy dalszą część zeszytu. Niektóre kadry stanowią obszar naszych działań i będziemy przekradać się za przeciwnikami, zdejmując ich po cichu i chowając się w zacienionych miejscach. Możemy też postawić na otwartą wymianę ognia, a co pewien czas wykonamy zadania logiczne. Czasem przesuniemy kratę, odsłaniając sobie dalszą drogę, kiedy indziej wpuścimy w wentylację uzbrojonego drona, którym pozbędziemy się kilku przeciwników, a jeszcze innym razem przełączymy dźwignię i otworzymy sobie drzwi nieopodal. Rozgrywka jest liniowa, ale w żadnym stopniu nie umniejsza to przyjemności ze spędzania czasu z grą. Liberated oferuje też zagadki logiczne, polegające na odpowiednim ułożeniu sekwencji liczb lub zamykaniu obwodów elektrycznych. Nie są to problematyczne etapy i wprowadzają mile widziane przełamanie standardowej rozgrywki w grze.
Na ogromną pochwalę zasługuje strona wizualna Liberated. Wspomniałem już, że całość jest utrzymana w formie czarno-białego komiksu. Wrażenie czytania klasycznych zeszytów potęgują napisy towarzyszące odgłosom. I tak wystrzał broni będzie wiązał się z pokazywaniem się krzywych liter formujących słowo BANG, a trafienie oponenta w głowę wyświetli przy nim białe HEADSHOT, natomiast wybuch zostanie okraszony wielkim BOOM. Samo udźwiękowienie jest dość oszczędne. Naszym poczynaniom towarzyszy stonowana, delikatna muzyka, której wydawać by się mogło nie ma. Wyłączcie jednak dźwięk w opcjach, a przekonacie się, że te delikatne dźwięki bardzo dobrze tworzą klimat. Udźwiękowienie jest bardzo silną stroną gry, podobnie jak system oświetlenia. Liberated perfekcyjnie operuje różnej barwy czernią, a oświetlenie i załamywanie się światła wygląda niesamowicie realistycznie. Bardzo spodobało mi się przywiązanie do szczegółów, takich jak na przykład kłęby dymu. Dzięki tym subtelnym zabiegom czujemy, że świat żyje i że jesteśmy jego faktyczną częścią.
Nie jestem w stanie przyczepić się do niemal żadnego elementu Liberated. Polacy, tworząc tę grę, jasno wiedzieli, co chcą przekazać. Dzięki temu ich wizja jest spójna i wciągająca przez zdecydowaną większość opowieści. Niestety w ostatnim rozdziale występuje za duże nagromadzenie sekwencji akcji, przez co produkcja traci na klimacie, a staje się prostą strzelanką. W czwartym zeszycie występują też bardzo odczuwalne spadki liczby klatek na sekundę, silnie kontrastując z pozytywnym wrażeniem tworzonym przez pozostałą część tytułu. Nie mogę dlatego niestety wystawić Liberated maksymalnej oceny. Szkoda, bo było bardzo blisko. Niemniej jednak, dzieło Atomic Wolf to prawie perfekcyjne przeniesienie wizji twórców na wirtualny grunt. Ten cyberpunk w stylu noir to obowiązkowa propozycja dla każdego miłośnika świata opanowanego przez wielkie korporacje. Świata, w którym postęp technologii nie zawsze oznacza poprawę życia ludzi. Świata, w którym – miejmy nadzieję – nigdy nie będziemy musieli funkcjonować.
Dziękujemy studiu Atomic Wolf za dostarczenie gry do recenzji.
Dodaj komentarz