Po 10 latach od premiery Metro 2033 i 6 latach od wydania wersji Redux produkcja 4A Games trafia na Switcha. Sprawdźmy jakość pierwszego Metra i jego kontynuacji.
Metro Redux to odświeżony wizualnie zestaw dwóch gier, których akcja toczy się w świecie wykreowanym przez rosyjskiego pisarza Dmitrija Głuchowskiego. Metro 2033 – Redux i Metro: Last Light – Redux pozwalają nam wcielić się w młodego mężczyznę o imieniu Artem. W pierwszej części jego zadaniem jest dotarcie do legendarnego Polis – centrum ludzkości zdziesiątkowanej przez nuklearną czystkę. W jej wyniku na świecie pojawiły się różnego rodzaju potwory i tajemnicze istoty, określane jako Cienie, a wiele wskazuje na to, ze ludzkość jeszcze nie stoczyła swojej ostatniej walki. Nie będę oczywiście streszczał całej fabuły, bo mimo sztampy śledzi się ją przyjemnie i zawsze jesteśmy ciekawi, co dalej nas czeka. Narracja prowadzona jest bardzo umiejętnie i czujemy faktyczną więź z Artemem. 4A Games jeszcze bardziej dopracowało historię w Last Light, ale przestrzegam przed graniem w tę odsłonę przed ukończeniem Metro 2033 – Redux. Last Light to bezpośrednia kontynuacja wątków przedstawionych w „jedynce” i jej akcja dzieje się w 2034 roku, a bohaterem ponownie jest Artem.
Tym, co najbardziej zachwyca w Metro Redux nie jest historia, a niesamowity klimat. Ekipie z Ukrainy udało się stworzyć niesłychanie sugestywną i wiarygodną wizję świata dotkniętego nuklearną katastrofą. Poczucie faktycznego zagrożenia poza niewieloma bezpiecznymi przytułkami jest tworzone przez minimalistyczne środki wyrazu. W swojego rodzaju obozach, umieszczonych na terenie tytułowego metra, spotkamy ocalałych. Co istotne, nie są oni jedynie modelami wrzuconymi w generatorze poziomów. Niemal każda postać, do której podejdziemy ma nam coś do powiedzenia i o ile nie jest to ważna wypowiedź dla prezentowanej fabuły, o tyle pozwala zanurzyć się w świecie. Bardzo spodobała mi się reakcja mieszkańca po zapukaniu w drzwi jego lokum. Sennym głosem przywitał się ze mną i poprosił, abym dał mu spać, bo niedługo ma zmianę. Mimo że nie mogłem wdać się w dyskusję z bohaterem, to poczułem się tak, jakbym rzeczywiście był częścią społeczności.
Nie da się ukryć, że sytuacja, w jakiej znaleźli się Rosjanie zamieszkujący Metro pociągnęła za sobą szereg reperkusji ekonomicznych. Zapomnijcie o dawnej walucie – pieniądze na nic się teraz nie zdają. O wiele cenniejszą monetą stały się naboje wojskowe. Możemy ich oczywiście użyć do uzupełnienia amunicji w naszych broniach, ale warto się nad tym dwa razy zastanowić. Bez tych nabojów nie kupimy ulepszeń do broni, więc zawsze warto mieć nieco takich kul przy sobie. W tym miejscu muszę wspomnieć o różnicy między ekonomią w Metro 2033, a tą w Metro: Last Light. Pierwsza odsłona istotnie nakłania do rozsądnego dysponowania nabojami – występują one rzadko i w niewielkich ilościach, toteż każdy zakup lub wykorzystanie pocisków w walkach są ważnymi decyzjami. W Last Light natomiast nie ma problemu z dostępnością nabojów – ulepszenia są częstsze, nie ma też sytuacji, w których zabraknie nam amunicji w trakcie wymiany ognia. Ba, zaczynamy grę od przejrzenia katalogu broni i wybrania trzech, z których chcemy korzystać. W zestawieniu z Metro 2033, w którym oręż musieliśmy znajdować w świecie gry i każdą nowo-zdobytą pukawkę traktowaliśmy jak największy skarb różnice są widoczne gołym okiem.
Wspomniałem o wymianach ognia, więc wypadałoby trochę rozwinąć ten temat. Oba tytuły wchodzące w skład Metro Redux to pierwszoosobowe tytuły akcji dla jednego gracza. Fabuła jest liniowa i choć sporadycznie mamy możliwość zboczenia w odnogę od głównej trasy, to jednak ostatecznie i tak dojdziemy do punktu, w którym twórcy nas przewidzieli na koniec danego fragmentu misji. Jednak te rozgałęzienia na drodze pozwoliły wprowadzić pewną dawkę swobody do rozgrywki. Nie musimy pozbywać się każdego przeciwnika, czy potwora, którego napotkamy. Bardzo często możemy przekraść się za plecami oponentów, oszczędzając tym samym amunicję i unikając konfliktów. Nie oznacza to bynajmniej, że Metro Redux to skradanka. Nie ma startu do poziomu takich serii jak Thief, czy Splinter Cell. Zapomnijmy o wskaźnikach natężenia światła (poza dość topornie działającym powiadomieniem o naszym ukryciu na tarczy naszego zegarka), czy sygnalizowaniu natężenia dźwięku otoczenia i powodowanego przez nas hałasu. Model skradania jest tu bardzo prosty, aczkolwiek pozwala na przechodzenie poziomów z nieco taktycznym podejściem. Mimo wszystko jednak przeciwnicy widzą nas lub nie – mamy do czynienia z zero-jedynkowym wykrywaniem naszego bohatera, więc nie ma szans na uniknięcie wszystkich walk.
Sięgając po broń (jedną z trzech, które nosimy ze sobą), zamienimy Metro Redux w klasyczną pierwszoosobową strzelankę. Niestety, oponenci nie należą do najbardziej bystrych. Co prawda kryją się za osłonami, ale bardzo łatwo jest zauważyć, że poruszają się między nimi zawsze w jednej stałej sekwencji ruchów i nie zbaczają z oskryptowanej ścieżki. Na szczęście bronie wydają na tyle satysfakcjonujące odgłosy, że łatwo wybaczamy twórcom to niedociągnięcie. Nasze bronie możemy ulepszać, montując w nich dłuższe lufy, celowniki kolimatorowe, czy tłumiki. Mamy także możliwość korzystania z miotanych noży, dzięki którym możemy pozbyć się przeciwników na odległość bez wzbudzania alarmu. Co do broni palnych, bardzo spodobał mi się brak informacji na wyświetlaczu o pozostałej amunicji w magazynku. Musimy albo liczyć wystrzelone pociski, albo obserwować stan magazynka, jeśli wystaje on z broni. To jeden z tych drobnych elementów, które tworzą fantastyczny klimat w Metro Redux.
Metro Redux zostało wydane na Nintendo Switch w polskiej kinowej (napisy) wersji językowej. W przypadku głosów mamy do wyboru całkiem sporo wariantów. Możemy wybrać dubbing angielski, niemiecki, ukraiński, czy rosyjski. Oczywiście najlepiej gra brzmi po rosyjsku – w końcu to język, którym posługują się postaci, jakie spotykamy w Metrze. Ja jednak przeszedłem obie gry z włączoną angielską wersją głosów. Powód był prosty – tłumaczone są jedynie najważniejsze dialogi, więc aby w pełni zrozumieć wydarzenia, w jakich brałem udział w Metro Redux, musiałem wybrać język, który rozumiem – angielski.
Metro Redux to odświeżone wizualnie wydanie gier, które pierwotnie ukazały się na konsolach w 2010 roku (Metro 2033, wersja Redux w 2014 roku) i w 2013 roku (Last Light, wersja Redux również w 2014 roku). Edycje przeznaczone na Nintendo Switch wyglądają naprawdę imponująco. Oświetlenie robi bardzo dobre wrażenie i pozwala niemal poczuć zapach starych tuneli, w których jedynym wyznacznikiem trasy są tory. Oczywiście gra na Switchu wygląda gorzej niż większe wersje tego tytułu, ale biorąc pod uwagę ograniczenia sprzętowe konsoli, jest naprawdę nieźle. Metro zawsze działa płynnie i nie ma mowy o jakichkolwiek spadkach liczby wyświetlanych klatek na sekundę. Muszę jednocześnie wspomnieć o wielu ciemnych miejscach, jakie odwiedzimy w Metro 2033. Nierzadko przemierzanie tuneli w „jedynce” jest istną męczarnią – często jest za ciemno, żeby wiedzieć, gdzie powinniśmy iść i poruszamy się na ślepo. W opcjach nie znajdziemy możliwości dostosowania poziomu gamma, przez co spora część graczy może odbić się od Metro 2033. O wiele lepiej ma się sprawa z Last Light. Tu już bez problemu widzimy nasz cel podróży i w tę odsłonę grało mi się o wiele przyjemniej niż w poprzednią. Nie oznacza to, że Metro: Last Light jest jasną, jaskrawą produkcją. To jednak zdecydowanie bardziej dopracowana pozycja, tak wizualnie jak i pod względem rozgrywki. Bronie brzmią lepiej, dzięki czemu czujemy ich siłę rażenia. Fabuła również jest prowadzona lepiej, ujęcia są bliższe, przez co można poczuć się tak, jakbyśmy faktycznie ich doświadczali. Last Light to w moich oczach idealna kontynuacja – bierze podstawy z jedynki i wyprowadza je na wyższy, lepszy poziom.
Metro Redux wygląda i działa rewelacyjnie na Nintendo Switch. Studio 4A Games osobiście zajęło się napisaniem portu na słabszy sprzęt i spisali się na medal. Otoczenie zachwyca szczegółowością (zwłaszcza w Last Light, w którym częściej wychodzimy na powierzchnię), a gra cieni jest fenomenalna. Ani razu podczas mojego przechodzenia obu gier (na ukończenie jednej potrzebne jest około 10 godzin) nie doświadczyłem spadku liczby klatek na sekundę i gra wygląda niemal równie dobrze w stacji dokującej, jak przenośnie. Jedyną różnicą przemawiającą na korzyść zadokowanego Switcha są tekstury nieco wyższej rozdzielczości, ale i przenośnie jest ona bardzo dobra. Metro Redux to jedne z najlepiej wyglądających gier dostępnych na przenośnej konsoli Nintendo.
Metro Redux to fantastyczny zestaw dwóch niesamowicie klimatycznych gier. Jeśli nie mieliście jeszcze okazji, aby zapoznać się z dziełem studia 4A Games, to wersja dostępna na Nintendo Switch jest jak najbardziej godna zakupienia. Tytuły wyglądają fantastycznie i zachwycają atmosferą. Ogromną zaletą jest też spory wybór wersji językowych. Produkcje są co prawda liniowe, ale nie zmienia to faktu, że czas płynie w nich niesłychanie szybko. 4A Games perfekcyjnie przeportowało swoje dzieło na Switcha i działa ono idealnie. Zdecydowanie trzeba zagrać!
Dziękujemy Koch Media Poland za dostarczenie kodu recenzenckiego.
Dodaj komentarz