Gigantyczne insekty znowu w natarciu
Horrory to interesujący gatunek filmowy. Wielokrotnie słyszy się o produkcjach, które niskim kosztem zyskują milionowe przychody, dzięki oryginalnym pomysłom, atmosferze i ciekawemu przedstawieniu opowieści. Cofając się do lat 50 ubiegłego wieku możemy zobaczyć, że twórcy mieli wtedy o wiele prościej w kwestii przyciągnięcia uwagi widza. Ot – wystarczyło wymyślić prostą historię o tym, że wielkie insekty atakują nasz świat i już, sukces gwarantowany. Jeśli ktoś myślał, że takie filmy są pieśnią przeszłości, to polecam zapoznanie się z jakąkolwiek listą traktującą o wielkich insektach. Wspominam o tym nie bez powodu, bo w branży growej również istnieje swoistego rodzaju odłam związany z przerośniętymi mrówkami/pająkami/karaluchami, a oto jeden z jej reprezentantów czyli Earth Defense Force: Iron Rain.
Dla ludzi, którzy nie kojarzą, seria Earth Defense narodziła się w Japonii w roku 2003. Wtedy produkcja nosiła jeszcze tytuł Monster Attack i opierała się na prostym założeniu – Ziemia jest atakowana przez wielkie insekty i musimy je powstrzymać. Bez większego wyjaśnienia czy pogłębienia tematu, liczył się tylko fakt strzelania do najeźdźców z kosmosu. Tytuł zyskał grono wiernych fanów i tak od czasu do czasu na kolejne konsole trafią nowe przygody żołnierzy bawiących się w usuwanie robactwa na sterydach. Iron Rain jest moim pierwszy poważnym spotkaniem z serią i moje odczucia są delikatnie mówiąc ambiwalentne. Z jednej strony widzę pracę twórców włożoną w tytuł i sam czułem radość płynącą z rozrywki, jednak nie potrafiło to przykryć wad produkcji, których nie da się przeoczyć.
Zacznijmy od historii. Poprzednie części z cyklu EDF, nie zaprzątały sobie głowy czymś tak wyszukanym jak fabuła. Tam dostawało się karabin i ruszało się na wielkie insekty bądź roboty. Jednak Iron Rain z racji bycia produkcją tworzoną przez inne studio idzie swoją własną drogą i stara się uzasadniać nasze czyny. Tutaj pojawia się pierwszy zarzut, bo historia jest przedstawiona w taki sposób, że teatrzyk w przedszkolu wzbudzi w nas więcej emocji. Bohaterowie to tylko makiety, które rzucają czerstwym żartem pomiędzy misjami, a ich głębszy rozwój jest nam prezentowany przez ekrany ładowania. Poza tym opowieść można zamknąć w takim prostym stwierdzeniu – „Jesteś żołnierzem, który przeżył inwazję kilka lat wcześniej, budzisz się ze śpiączki i ruszasz ponownie walczyć o wolność Ziemi”. Osobiście uważam, że gdyby wyciąć całkowicie wątek fabularny to tytuł nic by nie stracił.
Nikt nie gra jednak w serię EDF dla fabuły (dlatego w głównej linii jej w ogóle nie ma). Pierwsze skrzypce w całej produkcja gra mechanika i tutaj nie można złego słowa powiedzieć. Otrzymujemy cztery główne klasy postaci, które operują różnymi zdolnościami. Jeden pancerz oferuje nam możliwość szybkich uników, kolejny zaoferuje nam plecak odrzutowy, a jeszcze inny sprawi, że zamienimy się w czołg na dwóch nogach. Jednym słowem każdy znajdzie coś dla siebie.
Wraz z postępem gry otrzymujemy kolejne wagony uzbrojenia co sprawia, że do każdej misji możemy podejść na wiele różnych sposobów. Czasami takie podejście jest konieczne w celu określenia najlepszej taktyki dla pomyślnego przebiegu starcia. Walczyć będziemy oczywiście z gigantycznymi insektami z kosmosu. Pojawią się klasyczne mrówki, pająki czy skorpiony, a towarzyszyć im będą gigantyczne roboty, stwór podobny do Godzili czy grupa rebeliantów.
Na papierze i przez pierwsze kilka misji koncept wygląda świetnie, jednak przy dłuższych posiedzeniach pojawia się największy wróg całej produkcji – znużenie. Pomimo ogromnej ilości sprzętu, różnych klas pancerzy czy dodatkowych maszyn do walki z obcymi (tak, w tytule pojawiają się mechy), to nie można uciec od wrażenia, że cały czas robimy to samo. Każda misja przebiega według podobnego schematu; wyląduj na arenie – przejdź kilka metrów- zostań zaatakowany przez wroga – walcz z hordą – koniec poziomu. Co jakiś czas dokonuje się zmiana scenerii, bądź musimy uratować uwięzionych cywili jednak trzon pozostaje bez zmian. Chodzi o zabawę w eksterminacje przerośniętych owadów.
Tytuł przez sceny jakie oferuje, a mowa tu o potokach wrogów nie prezentuje sobą oprawy graficznej na poziomie gier z segmentu AAA. Oczywiście modele wrogów czy makiety miast wyglądają przyjemnie dzięki zasłudze Unreal Engine 4, jednak nie ma mowy o wodotryskach graficznych. Gorzej gdy popatrzymy na stabilność, ponieważ na bazowy PlayStation 4, tytuł lubi złapać zadyszkę, co owocuje spadkami klatek. Tym samym średnia grafika nie przekłada się na stabilność produkcji. Na drugim końcu aspektów audiowizualnych mamy muzykę. Pasuje ona idealnie do każdej misji, przez co możemy mieć wrażenie, że bierzemy udział w ratowaniu naszej planety na wielką skalę.
Co innego głosy postaci. Z racji tego, że tytuł ma korzenie w japońskim game-devie, to od razu zmieniłem język głosów na bliższy azjatyckim klimatom. Pomimo tego, że zmiana wpłynęła na plus, bo niedorzeczności, których jesteśmy świadkami, smakują lepiej w japońskim sosie, jednak było to okupione jedną ofiarą. Podczas walki nasi towarzysze żywo komentują co się dzieje, a często rzucają teksty pozwalające zrozumieć o co właściwie chodzi w całym tym bałaganie. Przez intensywność starć, można zapomnieć o czytaniu napisów, co może pozbawić nas kilku informacji. Warto dodać, że niektóre dialogi nie posiadają napisów w ogóle , przez co jesteśmy zmuszeni słuchać dubbingu bez większego zrozumienia (chyba, ze ktoś płynnie mówi w języku samurajów).
Podsumowanie takiej produkcji jak Earth Defense: Iron Rain jest ciężkie. Wiadomo fanów nie trzeba przekonywać, bo oni już są pewnie na finiszu do platynowego trofeum. Gorzej jest z nowymi graczami. Widać, że twórcy z Juke starali się zrobić tytuł bardziej przystępny dla nowych graczy. Świadczy o tym obecność fabuły, czy prostszy rozwój bohatera. Pomimo tego nadal mamy do czynienia z produkcją, której głównym daniem jest walka z dużymi insektami oraz robotami.
Dla mnie jako fana dziwnych rzeczy, produkcja jest intrygująca jednak należy odpowiedzieć sobie na dwa ważne pytania przed zakupem. Pierwsze – czy jesteśmy przygotowani na serie bliźniaczych misji, które różnią się tylko wyglądem map i ilością wrogów? Drugie – czy jesteśmy w stanie zaakceptować niedostatki graficzne i problemy z płynnością? Jeśli na oba pytania została udzielona odpowiedź twierdząca, to możecie czym prędzej zakupić tytuł. W przypadku połowicznej odpowiedzi warto poczekać na większe obniżki i wtedy dać produkcji szansę.
Tytuł do recenzji dostarczyło Ico Partners
Dodaj komentarz