Miało być Plus Ultra, a wyszło jak zwykle
My Hero Academia (Boku no Hero Academia), jest obecnie jedną z popularniejszych mang wydawanych na łamach magazynu Weekly Shonen Jump. Oczywiście za ogromną popularnością musi iść otrzymanie growej adaptacji. Jako fan serii czekałem na tą produkcję z wypiekami na twarzy. Niestety powtórki dobrego wrażenia, jak w przypadku Black Clover, nie ma.
Dla niewtajemniczonych, Boku no Hero Academia ma miejsce w świecie, gdzie ludzie zaczęli rodzić się z supermocami, a zawód superbohatera stał się czymś co przestało być złudnym marzeniem. W tym wszystkim mamy też naszego głównego bohatera – Izuku Midoriya, należy on do grupy „szczęśliwców”, którzy urodzili się bez jakichkolwiek mocy. Jednak jak to bywa w japońskim shonenie, zrządzeniem losu otrzymuje on specjalne zdolności i może wprowadzić w życie plan swój o staniu się najlepszym bohaterem. Jak wielu zdążyło zauważyć, fabuła czerpie garściami z różnych historii superhero, co daje ogromny potencjał twórczy. I tak przechodzimy do My Hero Academia One’s Justice.
I właśnie potencjał twórczy to słowo klucz, którego zabrakło podczas procesu tworzenia. Żebym nie został jednak źle zrozumiany – rozgrywka jest wykonana na przyzwoitym poziomie, jednak widać, że twórcy często szli po sznurku jakim jest manga/anime. Rzuca się to od razu w warstwie fabularnej. Tak jak chwaliłem niedawno Black Clover za chęć opowiedzenia nowej historii, związanej z uniwersum, tak My Hero Academia One’s Justice idzie zupełnie inną drogą.
Po pierwsze fabuła opiera się w 100% na mandze bez większych zmian, co z miejsca zabija efekt zaskoczenia. Drugim, poważniejszym błędem jest fakt, że przygoda zaczyna się w okolicach drugiego sezonu anime, co daje wyższy próg wejścia dla osób niezaznajomionych z tematem. Oczywiście wybrany etap opowieści moim zdaniem jest wyborny, jednak wielu ludzi, którzy nigdy przygód Deku nie widzieli na oczy, nie będą odczuwali żadnego przywiązania do postaci. Po skończeniu fabuły po stronie bohaterów otrzymujemy opcję ogrania historii z perspektywy villanów, jednak wątpię czy wielu graczy będzie miało chęć poznawania meandrów fabularnych drugiej strony konfliktu.
Wszystko to wynika z monotonności rozrywki. Przez pierwszą godzinę/dwie mechanika daje sporo przyjemności. No bo w końcu możemy wykonywać ciosy znane dobrze z kart komiksu. Jednak przez prosty system walki, szybko odnosimy wrażenie, że wszystko jest bardzo podobne. Oczywiście ataki specjalne oraz pomoc naszych towarzyszy daje zwiększony poziom endorfiny, jednak to za mało, by przyciągnąć do konsoli na dłużej. Niby w nasze ręce zostaje oddany tryb fabularny, misje ze specjalnymi zasadami (odnawianie zdrowia naszych oponentów na przykład), czy komponent sieciowy.
Niestety wszystko to przez prosty system walki wygląda tak samo i jako fan uniwersum żałuję, że tytuł nie poszedł w stronę bijatyk z uniwersum Naruto. Tam też otrzymujemy proste mechaniki, jednak są one ubrane w drobne niuanse, które dają poczucie różnorodności. Żeby oddać tytułowi co cesarskie, warto wspomnieć, że otoczenie podlega destrukcji, co dodaje mocy wszystkim pojedynkom. Niestety jeszcze jednym minusem jest brak jakiejkolwiek opcji zatrzymania kamery na przeciwniku. Dzięki temu, często walki zamieniają się w berka w wykonaniu niewidomych, którzy są uzbrojeni i niebezpieczni i trafiają we wszystko, tylko nie w siebie.
Od strony audiowizualnej jest dobrze. Tytuł nie łasił się na wybór pomiędzy angielskim, a japońskim dubbingiem, dzięki czemu otrzymujemy głosy, które doskonale znany z adaptacji anime. Muzyka jest przyjemna i umila wszystkie potyczki. Produkcja posiada również kilka przerywników, które prezentują się fenomenalnie, niestety tak jak w przypadku Black Clover jest ich mało. I dobrze myślicie, tutaj też większość fabuły to statyczne obrazki z podłożonymi głosami. Osobiście mam nadzieje, że takie praktyki nie będą we wszystkich adaptacjach popularnych serii.
Na koniec zostawiłem sobie aspekt, który był promowany podczas reklamowania produkcji. Chodzi o możliwość ubierania naszych postaci w różne wymyślne kreacje. Wszyscy, którzy spodziewali się kreatora rodem z Tekkena 7 czy Tag Tournament 2 mogą się rozejść. Całość jest prosta, żeby nie powiedzieć banalna. Dostępne kostiumy są nudne i bez polotu (duża część z nich to jeden ubiór w różnych kolorach). Dostaliśmy też wiele dodatkowych gadżetów i cóż, jeśli ktoś uważa, że widok takich postaci jak Bakugo z czapką z podobizną innego bohatera serii jest czymś leżącym blisko definicji „dobre”, to zazdroszczę takiej dozy optymizmu. Tutaj chcę zaznaczyć, że lubię kreatory w bijatykach, które oddają w moje ręce ubranie ulubionych wojowników na mój styl, jednak One’s Justice daleko do tych produkcji.
Przechodząc do podsumowania, jestem zawiedziony tym co stało się z My Hero Academia: One’s Justice. Jako ogromny fan oryginału komiksowego oraz serii anime, wyobraziłem sobie produkcję na poziomie serii Ultimate Ninja Storm, gdzie pomimo fabuły wziętej żywcem z serialu otrzymam tytuł dający dużo zabawy. I cóż, zabawa, ba nawet radość jest obecna jednak nie na poziomie ceny premierowej. Więc jeśli tak jak ja jesteś fanem serii to poczekaj do solidnych wyprzedaży. Ludzie, którzy chcą natomiast poznać świat Boku no Hero Academia niech najpierw sięgną po komiks lub sprawdzą adaptacje anime, a potem podejmą decyzję czy chcą przygody Deku i spółki w formie elektronicznej.
Grę do recenzji dostarczyła Cenega







































Dodaj komentarz