Lubicie naparzanie w klawisze i przechodzenie z lewej strony ekranu na drugą? Z akcją rozgrywaną w Wielkiej Brytanii, w czasach Imperium Rzymskiego? Gdzie rudowłosymi umięśnionymi postaciami będziecie przebijać się mieczami przez hordy rzymskich żołnierzy? No jasne, że tak!
Wulverblade to gra indie, stworzona przez Fully Illustrated i Darkwind Media. Pomijając tło historyczne, bardzo przypomina produkcje jak Charlie Murder, klasyczne Castle Crushers czy ostatnio recenzowane Full Metal Furies. Ma trochę ciekawych mechanizmów, ma trochę zgrzytów, ale wygląda świetnie i warto choćby rzucić okiem na resztę.
Fabuła
Rok 120, Brytania zajęta w połowie przez Imperium Rzymskie. Startujemy z Kaledonii, mając do dyspozycji trzech strażników północnych plemion. Caradoc, Brennus i Guinevere to właśnie oni. Każdego charakteryzują inne cechy, u jednych najważniejsza będzie siła, u innych umiejętności defensywne, a mocną stroną Guinevere jest jej zwinność.
Przemierzamy więc tereny Brytanii, by odbić zajęte przez Rzymian dzieje. Czasem ratujemy zakładników, poznajemy sekrety, a na stojących tabliczkach odkrywamy prawdziwą historię tamtych ziem sprzed prawie dwóch tysiącleci.
Rozgrywka
Wybór bohatera to nasza pierwsza poważniejsza decyzja. Od tego, na których cechach skupia się nasza postać, powinien zależeć typ naszej walki. Caradoc ma niezłą obronę, Brennus jest bardzo silny, a Guinevere… już wiecie.
Atak postaci jest w większości tylko na krótki dystans, czasem możemy podnieść z ziemi nóż czy odrąbaną głowę, żeby nią w kogoś rzucić, ale 99 procent walk to tylko nasze miecze. Trzeba więc grać taktycznie, bo rzucanie się w wir walki, które zazwyczaj przynosi efekty, tutaj lubi kończyć się… źle.
Poza podstawowym atakiem, gdzie machamy mieczem (lub podniesionym z ziemi czymś ciekawszym), mamy specjalne zdolności, które uruchamiają się po nazbieraniu pełnego niebieskiego paska – wpadacie wtedy w szał, rozrywacie wrogów na strzępy, a za każde zadane obrażenia odradza się Wam trochę życia. Świetny układ.
Oprócz tego mamy wilki, które każdy z graczy może przywołać raz na rundę (chyba, że umrzecie, tak kompletnie, wtedy się to resetuje i macie kolejną szansę). Czas wtedy zwalnia, wilki atakują obecnych na planszy przeciwników, a gdy się zmyją, możemy wrócić do stukania w klawisze.
Każda z postaci ma trzy życia, jeśli jeden gracz zginie (tak kompletnie), a drugi ma jeszcze zapas żyć, to może mu podkraść jedno i wrócić do rozgrywki.
Przemierzamy więc mapę, poruszając się od terenów obecnej Szkocji, przez wschodnie wybrzeże, a dalej Londyn.
Grafika
Oprawa wizualna jest bardzo ciekawa. Nie zobaczymy tu pikselartów, a kreskówkowość postaci jest raczej dorosła. Wszystko prezentuje się naprawdę pięknie i jest bogate w szczegóły. Cutscenki są przygotowane w tym samym stylu i widać, że jest to naprawdę dobra robota, wykonana z pełną dbałością o szczegóły.
Sterowanie
Smashowanie buttonów – obecne. Bieganie postaci można wywołać na dwa sposoby. Są oczywiście specjalne sekwencje klawiszy, które pozwalają na bardziej intensywne ataki, i jest też akcja, która pozwala na przywołanie wilków. Postacie mają podwójny skok, a kliknięcie szybko dwa razy na analog pozwala na szybsze przemieszczenie się. Do tego mamy jeszcze szarżę. Trochę akcji jest ukrytych, kilka mniej logicznych, wszystko na szczęściecie znajdziecie w rozmieszczonych na mapie notatkach.
Walki
Bądźmy szczerzy, to chyba najważniejsze w tego typu grach.
Przeciwników jest mnóstwo. Pojawiaja się przed nami i wyskakują nam zza pleców. Atakują zarówno mieczami, jak i potrafią strzelać z łuku bądź bronić się ogromnymi tarczami. Nie jest łatwo. O stanie zdrowia przeciwników dowiecie się z prawego górnego rogu ekranu, gdzie podane będą imiona i wskaźniki. Jeśli ktoś się pojawił na mapie, ale jeszcze go nie zaatakowaliście, to nie wyświetli się jeszcze na liście.
Bossów jest ciężko pokonać, potrzebowałam zazwyczaj minimum dwa podejścia, żeby z sześciolatkiem na drugim padzie, rozłożyć wroga na łopatki. I nie myślcie, że to ja tu byłam tą lepszą częścią duetu. Przeciwników może być różna liczba i w pierwszej kolejności niszczymy ich osłonę, a potem dopiero odbieramy punkty zdrowia. Bardzo rzadko na ostatniej arenie pojawi się jakieś jedzenie, które trochę nas uleczy. Napełnianie niebieskiego wskaźnika na etapie bossa też jest ciężkie i powolne.
Po zginięciu na szczęście rozpoczyna się etap od poprzedniej planszy i nie trzeba powtarzać całej lokalizacji od nowa.
Z fajnych rzeczy, znokautowanego leżącego przeciwnika można szybko zabić, wciskając jeden z przycisków (X na Xbox One). Nasza postać przebija wtedy mieczem wroga i nie musimy się nim już martwić.
Ciekawostki
Czasem „w tle” zobaczymy skrzynki, które warto rozwalić. W środku może być złoto lub jedzenie. Jedzenie oczywiście podnosi nasz wskaźnik zdrowia. Gdy zobaczycie woreczek z niebieskim czymś, to są to grzybki, które z kolei dodadzą trochę do niebieskiego paska, przyspieszając możliwość użycia unikatowego ataku.
Czasem na mapie znajdziecie też notatki, które opowiedzą Wam o historii danego miejsca. Jest też trochę legend.
Czasem może udać Wam sie podnieść ciekawszą broń od tego, czym walczycie. Częściej jednak będzie to tylko obiekt, którym możecie rzucić. A jeśli znajdziecie się w obszarze, gdzie jest płot z pali skrzyżowanych pod kątem, to pamiętajcie, że możecie tam nabić wroga.
Czasem będziecie mieli wybór i będziecie mogli ruszyć dalej główną drogą lub zboczyć na chwilę, by zajrzeć np. do namiotu. Możecie tam odkryć umierającego jeńca, który wyjawi Wam jakiś sekret, możecie też mieć pecha i walczyć ze zgrają przeciwników wokół rozpalonego ogniska, które może być taktycznie użyte zarówno przez nas, jak i przez wrogów.
Rywalizacja
Na planszach zbieramy pieniążki, u góry leci nam czas, odliczający od 15 minut w dół. Po co? A no właśnie. Po zakończeniu etapu, mamy podsumowanie, gdzie wszystko jest przeliczane na punkty. Czas, który nam pozostał, ilość „żyć”, zebrane złoto, pokonani przeciwnicy czy odkryte sekrety. Podsumowanie kończy się przyznaniem nam stopnia, od 1 do 3. Stamtąd możemy też przejść do tablicy wyników, która pokazuje nam globalne statystyki lub tylko wyfiltrowane do naszych znajomych.
Rankingi niestety nie działają. Powinny zapewne, ale pojawiają się tylko avatary i nic więcej. Jest tam gdzieś screen.
Sam motyw jest ciekawy, chociaż smutne jest to, że to w sumie na nic się nie przekłada, że za zebrane złoto nie możemy podnosić statystyk swoich broni czy postaci.
Podsumowanie
Są zgrzyty, o których poniżej. Nie zmienia to faktu, że to dobra rozrywka. Wystarczająco trudna, by być wyzwaniem dla graczy, by nie była to po prostu chamska nawalanka, w której można klikać bez opamiętania w dowolne przyciski. Wulverblade wymaga strategicznego podejścia i to jest świetne. Jeśli nie przeszkadza Wam brak rozwoju postaci, to będziecie się naprawdę dobrze bawić, a godziny będą znikać w zaskakującym tempie.
Uwagi
Zalecanym sposobem rozgrywki jest gra w trybie kooperacji, na wspólnym ekranie. Co mnie zasmuciło, to to, że nie można zalogować się kontem drugiej osoby, czyli osiągnięcia, które nabija gracz na drugim padzie, nadal liczone są na konto pierwszego z użytkowników.
Drugą, bardzo irytującą sprawą jest dziwne ustawienie „pola” akcji. Nie raz nie dwa, zdarzyło mi się, że atakowały mnie postacie, których nie było widać na ekranie. Podejście do krawędzi nie przesuwało pola widzenia – widać było tylko strzępki postaci. Gdy nie jest to łucznik, to jeszcze da się znieść, ale i tak strasznie wkurza, bo daje poczucie złudnego bezpieczeństwa.
Trzecia, to smutny fakt, że często nie można podnieść leżących na ziemi broni, bo nasza postać woli sobie wykonać ataki, które przypisane są do tych samych klawiszy. Czasem się też zdarzy tak, że wykonanie egzekucji (cholernie krwawych), się nam nie uda, bo stoimy za blisko tabliczki informacyjnej, której przeczytanie jest podpięte znów pod ten sam przycisk.
Wulverblade dostępny jest na PC, PlayStation 4, Nintendo Switch i Xbox One od końca stycznia 2018.
Za grę dziękujemy Novy Unlimited, Inc.
Dodaj komentarz