W 2008 roku na konsoli PlayStation 3 pojawiła się gra Valkyria Chronicles. Pojawiła się po cichu, nie robiąc większego wrażenia na szerszym gronie odbiorców. Ot, kolejne japońskie RPG. Na szczęście kilka dni temu miał miejsce wielki powrót. Premiera miała miejsce w na tyle sprzyjających okolicznościach, że remaster tytułu sprzed 8 lat może odnieść większy sukces niż oryginał.
Fabuła dzieje się w alternatywnej rzeczywistości. Europie roku 1935. Kilka lat po Wielkiej Wojnie zostaje przedstawiony nam konflikt o złoża między Wschodem a Zachodem. W samym środku walki znajduje się małe, neutralne niczym Szwajcaria miasteczko – Galia. Ze względu na jej dogodne położenie nie udaje im się pozostać obojętnym strzelającym nad głowami mieszkańców pocisków. Kiedy tylko akcja nabiera tempa, poznajemy Squad 7, z perspektywy którego widzimy potem większość historii.
Mechanicznie mamy do czynienia z japońskim RPG. Tłumacząc to na język europejskich gier AAA, Valkyria Chronicles to połączenie Third-Person Shootera z turówką. Rozpoczynając nową grę, otwieramy grubą książkę. Każdy kolejny rozdział składa się z krótkich scenek tłumaczących nam przebieg akcji oraz długich, zaciętych bitew, w którym kontrolujemy nasz skład.
Sterowanie jednostkami odbywa się za pomocą punktów CP. Jeden punkt potrzebny do ruszenia piechotą oraz dwa, żeby poczynić akcje naszym opancerzonym czołgiem. Kiedy tylko wydamy pierwszy CP, przechodzimy do widoku zza pleców wybranego bohatera i możemy swobodnie przemieszczać się po planszy. Ruchy ogranicza kolejny zasób – AP. Każda czynność powoduje zmniejszanie się widocznego na dole ekranu paska. Kiedy całkowicie zniknie, tracimy możliwość poruszania się.
Chodzimy, biegamy, strzelamy, chowamy się za zasłonami… Pozornie prosta mechanika zyskuje z każdą kolejną walką. Zaczynamy od samej piechoty. Potem okazuje się, że jednostki mają swoje klasy. Zwiadowcy, szturmowcy snajperzy. Zaraz później broń możemy zmienić na granaty, a mobilność czołgu ograniczają porozkładane po mapie miny, które musimy rozkładać. Kilka godzin później zaczynają przydawać się lekcje szachów ze szkoły podstawowej, bo musimy planować, co zrobimy za kilka rund. Biorąc pod uwagę, że przy każdej walce jesteśmy ograniczeni do 20, plany powinny być w możliwie jak najbardziej skrupulatne.
Valkyria Chronicles pamiętam jeszcze z PSP. Nigdy nie grałem w wersje z PlayStation 3, ale w pamięci utkwiły mi pierwsze godziny spędzone z tym tytułem na moim ukochanym handheldzie. Wtedy nie do końca jeszcze rozumiałem, z czym mam do czynienia. Jakiś czas temu, przypominając sobie chwilę spędzone z PSP, zastanawiałem się, dlaczego nikt nie podkradł tego systemu walki do większej, głośniejszej gry. Jak na zawołanie, twórcy postanowili powrócić na aktualnej generacji.
Odpowiadam na wasze podstawowe pytanie: nie, gra się nie zestarzała. Może są decyzje, którym brakuje fabularnego uzasadnienia, a rozwój postaci został bardzo spłycony, ale to raczej efekt współczesnych trendów. Trendów, które w każdym casualowcu obudzą miłośnika cyferek, statystyk i pasków doświadczenia. Brakuje w konfiguracji bohaterów czegoś więcej niż dodawania punktów. Czegoś, co zostało świetnie zrobione w przypadku naszego czołgu.
Nawet graficznie wygląda to całkiem nieźle. Nie ma oczywiście mowy o pięknym horyzoncie, bogatych krajobrazach i screenach nadających się na nowe tapety. Klimat anime został utrzymany, względem PS3 raczej nic się nie zmieniło i w rezultacie patrzy się na to przyjemnie. Cutscenkom niestety bliżej do visual noveli z PS Vity niż japońskich seriali, ale nie możemy oczekiwać cudów.
Valkyria Chronicles to zarówno kawał porządnego remastera, jak i świetna gra. Kilkadziesiąt godzin strategicznej walki za ok. 80 złotych. Połączenie europejskiej fabuły z japońskimi oprawą graficzną oraz szaleństwem. Jedna z lepszych turówek, w jakie kiedykolwiek grałem.
Grę do recenzji dostarczył wydawca – firma Cenega
Dodaj komentarz