O Wiedźmina się rozchodzi, rzecz jasna.
Trochę pograłem, trochę poprzeklinałem na bugi i spokojnie czekam na łatki. Spędziłem w grze na razie jakieś 50 godzin. Już dawno temu minął moment, kiedy mogłem stwierdzić, że gra jest fabularnym majstersztykiem. Cała przyjemność bierze się jednak z zupełnie innych powodów niż samego głównego wątku.
Twórcy w całym swoim doświadczeniu w gatunku najwyraźniej zdali sobie sprawę z problemów, jakie dopadły większość RPG ostatnich lat. Wiedźmin w całej swojej bogatości zrobił się po kilku godzinach wciągający. Głównym założeniem gry jest eksploracja. Eksploracja, która jest nas w stanie zarówno bardziej wkręcić fabularnie w uniwersum, ale również zapewnić dodatkowy ekwipunek, karty do gwinta…
A co gdyby zadania poboczne były nudne? Co gdyby trzeba było za każdym razem zabić kilkanaście utopców albo znaleźć trzy ziółka gdzieś w mrocznej jaskini? Wtedy przenieślibyśmy się do pierwszego lepszego RPG. Tymczasem mamy do czynienia z ludźmi, którzy wiedzą, jak to się robi. Czynności pozostają te same. Wchodzimy do jakiejś szczeliny, wybijamy kilka potworów, znajdujemy cel naszych wysiłków, ale… Widzimy w tym sens. Nie idziemy dlatego, że ktoś nam kazał tylko dlatego, że facet był przerażony jakimiś dźwiękami dobiegającymi ze studni. Poznajemy historię, możemy pomóc albo odmówić.
To jest pierwsza wygrana Wiedźmina. Gdyby ten aspekt eksploracji wypadł źle, to straciłaby na tym cała gra. Zadania pokroju „Pokaż, jaki jesteś silny i ubij 415 wilków” przyprawiałyby nas o mdłości. Tymczasem jak dowiedziałem się, że nieodkryte lokacje też mogą rozpocząć jakieś zadanie, zacząłem jak debil biegać na zbyt dużym poziomie i zamykać gniazda potworów w poszukiwaniu kolejnej historii.
Takich detali jest mnóstwo. Dwóch facetów prosi Geralta o pomoc z „wszechbogiem”. Kimkolwiek by nie był, kiedy poznaję jego tożsamość, mogę im o tym powiedzieć lub nie. Podejmuję tę „słuszniejszą” decyzję i patrzę, jak panowie zerkają do podziemi ku niezadowoleniu „wszechboga”. Nie chcę nawet wiedzieć, co by się stało w innej sytuacji, bo takie smaczki budują we mnie świadomość przydatności i co nawet ważniejsze, posiadania wyboru.
Aspekt fabularny sprawia wrażenie przemyślanego od początku do końca. W Internecie króluje przecież ostatnio Janek, który potrafił wzbudzić nas sympatię w kilka minut. Do tej „drużyny” można spokojnie dopisać chociażby Trolla Barta – kolejną zapadającą w pamięć postać, która jednak na tle całej fabuły pozostaje epizodyczną. Mimo to są osoby wspominane jeszcze po ukończeniu gry. Osoby, które przewijały się przez ekran na kilka chwil, jakieś wierszyki podsłuchiwane na ulicy albo zabawny dialog…
Tak jak powiedział już sam tytuł, sukces leży w szczegółach, które razem składają się na jeden wielki powód, by nie wstawać od konsoli. Dobry ten Wiedźmin.
Dodaj komentarz