Witajcie
Dzisiaj premiera horroru Slender: The Arrival na PS4 z tej okazji mamy dla was mały konkurs
Opiszcie w komentarzach poniżej jakiś straszny moment z dowolnej gry, który do dziś pamiętacie – platforma i gra dowolna.
Dwa najciekawsze komentarze nagrodzimy kodami EU na grę Slender: The Arrival na PS4
Czekamy na Wasze komentarze do czwartku 26 marca, do godziny 20:00 🙂
Recenzja gry ukaże się u nas na dniach.
Kinga wybrała zwycięzców: Valmaris i Marcin proszę o kontakt na mail konrad@konsolowe.info 🙂
Najstraszniejszy moment był w demku P.T na PS4. Grałem w kilka horrorów na różnych platformach, ale to co wydarzyło się w nowym Silent Hill przeszło wszystko. Najstraszniejszy moment zaczął się kiedy minąłem drzwi pomieszczenia a po chwili usłyszałem jak się otwierają. Wszedłem sprawdzić co tam jest to co zobaczyłem nieźle zakręciło moją wyobraźnią, wyszedłem z tego pomieszczenia i nagle z pietra nade mną wypadła postać zawieszona na sznurze. Krzyknąłem głośno ze strachu doszedłem do siebie dopiero po kilku sekundach postanowiłem odejść już z tego miejsca i iść dalej, ale nagle usłyszałem jeszcze coś za mną odwróciłem się i dostałem zawału bo coś mnie dopadło, coś co było na pewno martwe. Po tym gra się skończyła bo umarłem od tamtej pory nie włączałem już P.T.
Kiedyś gdy grałem w TLoU na ps4 późnym wieczorem, zobaczyłem światła samochodu który podjechał pod bramę. Olałem i grałem dalej. Po jakichś 15 minutach podczas momentu największego skupienia (misja wymagała przekradnięcia się obok krzykaczów. Światła z zewnątrz mrugnęły i momentalnie zrobiło się ciemno w całej chacie. Skupienie i cisza były przeogromne i nagle z szafy spadł wazon, który z hukiem robił się o ziemię. Mimo sędziwego wieku przestraszyłem się tak bardzo chyba pierwszy raz od wielu wielu lat.
Hmm… Jak tak teraz myślę to: jakim cudem on spadł? 😀
W moim przypadku pierwsze i najmocniejsze zetknięcie z horrorem było w Silent Hill na PSX.
Do dzisiaj żadna gra nie przeraża mnie bardziej i jeśli tylko w grze pojawia się moment grozy czy strachu to automatycznie wracają wspomnienia z Silenta, jednak nic nie przebije tego co można było przeżyć w tej grze.
Od razu na początku jak Sheryl niknie w alejkach miasteczka znienia się otoczenie kamera wariuje i ta syrena!
Dalej jest jeszcze lepiej, ciarki na rękach i plecach co pare minut, w szkole małe duchy dzieci, płacz dziecka dochodzący gdzieś z korytarza, no i te malutkie szczegóły. Jak już zrobiło się spokojniej i adrenalina spadła to nagle wyskoczył kot z szafki albo trup i znowu przyspieszona akcja serca. Potem szpital i pielęgniarki z zakrwawionymi skalpelami wydające dziwne dźwięki i wijące się jakby miały połamane wszystie kości. Każda lokacja miała swoje szczególne strachy, a przez większośc gry toważyszyły opętane psy które atakowały wydając przy tym odpowidni odgłos. Mimo że wiedziałem że są i co robią, zawsze wywoływały wspomnianą gęsią skórkę na całym ciele. No i nie można zapomnieć o pyramid head który swoim wyglądem podnosił ciśnienie.
Klimatu dodawał dźwięk radia który informował o zbliżaniu się niebezpieczeństwa i „regulował” poziom naszego strachu oraz wspaniała muzyka.
Nie jestem „fanem strachu” i raczej unikam gier, gdzie mam się przede wszystkim bać. Skoro jednak gram już od prawie 30 lat, zdarzyły się i takie. Moment, który najbardziej zapadł mi w pamięć, nie pochodzi jednak z typowego survival horroru, a z pierwszego Alien vs Predator. To właśnie ten tytuł ogrywany w ciemnościach na najwyższym poziomie, bez możliwości zapisu w dowolnym miejscu (jeszcze wtedy był to standard w grach PC) powodował gwałtowny przypływ adrenaliny. Do wyboru były trzy kampanie – predator, alien i marines. Nasz trzeci bohater spowodował, że jeszcze długo po zakończeniu epizodu nie mogłem powstrzymać drżenia rąk. Dla wyjaśnienia, standardowym wyposażeniem żołnierza był pulse rifle, czujnik ruchu i noktowizor – nie można było używać obu naraz, więc pozostawał nam półmrok i straszliwe piknięcia dochodzące z czujnika powiadamiające nas o zbliżających się obcych albo nieświadomość, wsłuchiwanie się w każdy szelest i zielona poświata noktowizora. Życie oczywiście nie odnawiało się samo, a amunicja nie leżała na każdym kroku. Praktycznie cała gra była jednym wielkim horrorem, gdzie albo się skradałem, albo uciekałem, ostrzeliwując się krótkimi seriami, byle do przodu. Moment, który wydaje mi się teraz najstraszniejszy, to fragment epizodu, gdzie po wystrzelaniu prawie całej amunicji i utracie większości życia, dotarłem do wąskiego korytarza, na końcu którego leżał M56 Smartgun (posiadał możliwość samoczynnego namierzania wroga). Nie, wtedy nie zaczęło się piekło. Podniosłem broń, w oddali wciąż słyszałem gdzieś obcego. Powoli wyszedłem, widziałem, że broń go namierza, ale nie może znaleźć. Wiedziałem, że gdy zginę, od początku będę musiał powtórzyć z 15 minut koszmarnie trudnego poziomu. Serce biło coraz szybciej, włączyłem czujnik i widziałem zbliżające się kropki, wydawało mi się, ze coś przemknęło w pobliżu i wtedy ogarnęła mnie panika – zacząłem biec i strzelać. Wyskoczyłem z budynku w ciemności, na zewnątrz deszcz, pioruny i masa obcych – tak naprawdę było ich może z 3-4. Wtedy jednak myślałem tylko o ucieczce, o tym by przeżyć. Biegałem miedzy budynkami i waliłem jak opętany, póki nie skończyła się amunicja w 150 nabojowym magazynku. Przeżyłem z niewielkim zapasem życia i bezużyteczną bronią… Co najgorsze, to nie był koniec rozdziału, z duszą na ramieniu przeszedłem jego końcówkę, gdzie na szczęście nie spotkałem już żadnego obcego… Może nie brzmi to strasznie ale wierzcie mi, że granie w AvsP wykańczało po zaledwie 30 minutach. Zmienialiśmy się z kumplami i każdy z nas wstawał od kompa napompowany adrenaliną.
PS.: Dźwięk strzału M56 i krzyku obcych bezcenny 🙂