Spokojnie, nie będę narzekał na serwery w Fifie.
Kupiłem Hardline’a. „Co?! Ty głąbie! Mogłeś kupić za to Plusa na 17 lat i grać w indyki do końca życia!” Otóż nie! Zagrałem w obie bety, spędziłem w nich jakieś 30 godzin, sprzedałem Destiny i zainwestowałem w nową grę od EA.
Właśnie tego EA nie do końca rozumiem. Hardline to już nie Battlefield. Może wygląda podobnie, może strzelanie niewiele się zmieniło, ale to już nie jest Battlefield. Na pewno pojawią się jeszcze teksty na temat tej gry jako całości. Podsumowując te dziesięć godzin, które spędziłem w multi, bawię się przednio. Ja już jednak zdążyłem się przekonać, że będzie to tytuł dla mnie.
Nie lubię pojazdów, ale nie jestem też fanem plecaczków odrzutowych, podwójnych skoków i egzoszkieletów (chociaż ostatnio gra się bardzo przyjemnie). Potrzebuję niewielkich map, żadnych snajperów i bronie, które faktycznie istnieją. Tutaj jest wszystko. Poza tym, samo ogarnięcie wszystkich trybów na każdej z map zajmie sporo czasu. Kupuję to. Nie dbam o to, że to powinno być DLC. Nie powinno. Koniec, kropka.
To wszystko nie jest jednak tematem moich obaw. Po co w ogóle wydawać to jako Battlefielda? Żeby zwiększyć zainteresowanie? Błagam… Z takimi pieniędzmi wydanymi na marketing zainteresowaliby emerytów w Somalii. Bali się o sprzedaż? Gdyby faktycznie tak było, to ograniczyliby informacje o swojej produkcji do minimum i liczyli na to, że ten tytuł uciągnie marka. Tymczasem zrobili coś zupełnie odwrotnego. Najpierw skromna beta z jedną mapą, a potem druga, która ostatecznie dała do zrozumienia, że podobieństwo w rozgrywce do poprzedników znajdziemy wyłącznie w jednym trybie. Może to wszystko po to, żeby zdenerwować fanów serii? Możliwe…
Nie widzę nic dobrego z takiego rozwiązania. Czy ktoś po tych wszystkich newsach i policjantem wymalowanym na okładce kupił Hardline’a z myślą: „Może wrócili do Bad Company?” albo „Dobrze grało mi się w czwórkę, pewnie to to samo”? Szczerze wątpię. Wszyscy przywiązani do określonego gameplayu zdążyli już raczej przekonać się, że nie mają tam czego szukać.
Gdyby wydać Hardline’a bez tego przedrostku, całe przedsięwzięcie mogłoby na tym zyskać. Przede wszystkim, pozbywamy się reprezentantów dwóch znanych obozów, czyli: „Psujecie nam serię!” i „Dzie moje czołgi?!”. Oprócz tego, jak słusznie podpowiedział mi @michal_osinski w naszej rozmowie na Twitterze, twórcy zyskaliby więcej swobody. Dam sobie rękę uciąć, że gdzieś tam była granica „battlefieldowości”, której nie mogli przekroczyć. Jedynym problemem byłby fakt, iż w tej grze czuć Battlefielda. Głównie w samej rozgrywce. Biega się i strzela jak w poprzednikach. Mechanicznie nie zdążyłem odczuć jakichś większych zmian.
Czasami nie rozumiem EA. Jako miłośnik serii Fifa, szczerze gardzę ich polityką względem klienta (albo po prostu jej brakiem). Tym razem nie rozumiem jednak tego problemu wydawniczego. Motyw pieniędzy średnio do mnie przemawia, więc tym bardziej nie wpadłem na to, co mogło przemawiać za takim rozwiązaniem.
Dodaj komentarz