Whistleblower – dodatek do jednej z najstraszniejszych gier, jakie ujrzały światło dzienne. Recenzja nie jest w stanie oddać całego charakteru produkcji niezależnego studia Red Barrels, ale na pewno da Wam sporo do myślenia.
Recenzja dla Graczy 18+ pozostali oglądają i czytają na własną odpowiedzialność
Outlast, bo właściwie o tej grze mowa zadebiutowała na PlayStation 4 w lutym tego roku, przy czym niewątpliwie odniosła wielki sukces. Czy wydany przez twórców dodatek może jeszcze, po tak wspaniałej podstawce czymś zaskoczyć? Z miejsca odpowiadam, że tak. Minęło już sporo czasu odkąd ukończyłam pierwotną wersję gry. Byłam nią naprawdę podekscytowana, bo to pierwsza produkcja, w której to moje serce zabiło naprawdę dużo szybciej i mocniej, wprawiając je niekiedy wręcz w tachykardię. Towarzyszące przy tym uczucie lęku, motylki w brzuchu, to było coś, czego oczekiwałam. Po kilku miesiącach przerwy podczas rozmyślań o „strasznych” tytułach przypomniałam sobie o recenzowanym dodatku. Była godzina 23.00, a ja zabrałam się za ściągnięcie go na konsolę PlayStation 4. Zajęło to około 30, w porywach do 40 minut, gdyż wagowo nie jest on taki mały (3 GB). Międzyczasie przyszykowałam sobie słuchawki, podłączyłam na ładowania Dualshocka i z niecierpliwością wyczekiwałam ukazania się na ekranie ikonki informującej, że gra gotowa jest do zainstalowania. Zbliżała się już północ, a ja postanowiłam uruchomić Outlasta. Zaraz po włączeniu i usłyszeniu pierwszych dźwięków przypomniała mi się cała fabuła gry. Wierzcie mi czy nie, ale nie byłam gotowa żeby nocą przetestować ten dodatek. Następnego dnia, nabrałam sił i zaczęłam rozgrywkę.
Akcja Whistleblower rozgrywa się przed wydarzeniami, jakie zostały zaprezentowane w „podstawce”. Wcielamy się tutaj w rolę Waylona Parka, pracującego przy instalacji oprogramowania w ośrodku badawczym Murkoff w Mount Massive. Zaraz po rozpoczęciu zabawy, mamy do czynienia z pewną klamrą kompozycyjną. Najpierw obserwujemy wydarzenia, jakie będą miały miejsce w dalszej części gry, a dopiero później bierzemy udział w przygodzie, która do nich doprowadziła. Jest to bardzo ciekawy zabieg, który pozwala wyobrażać sobie, co może się za chwilę stać, a przy okazji buduje pewien niepokój z jednoczesną chęcią poznania tego, co może się wydarzyć. Naszą zabawę, o ile tak można to nazwać, zaczynamy od wysłania e-maila, w którym to informujemy Milesa Upshura o eksperymentach, jakie wykonuje się w ośrodku. Zaraz po tym, zostajemy wezwani do naprawy systemu komputerowego, gdzie jesteśmy świadkami bardzo niemiłego widoku. Następnie wracamy do swojego biura, a tam? Czekają już na nas pracownicy Murkoff, oznajmiając, że nasz plan ujawnienia prawdy został rozszyfrowany. W tym momencie rozpoczyna się nasze piekło i walka o przetrwanie.
Jeśli myślicie, że już nic nie jest Was w stanie zaskoczyć, po genialnej podstawce, to jesteście w ogromnym błędzie. Cała mechanika gry oczywiście nie uległa zmianie. W dalszym ciągu jedyną naszą szansą obrony jest ucieczka, chowanie się po szafkach czy pod łóżkami. Zjawiska wynaturzenia, goniących nas gołych i obrzydliwych istot, a nawet sceny onanizmu to tylko jakaś setna część tego, co przyjdzie nam ujrzeć. A przy tym będziemy musieli uważać na goniącego nas kanibala z piłą mechaniczną, a także szukającego swojej miłości Eddiego Gluskina. À propos Gluskina. Z nim przyjdzie nam się troszkę bliżej zapoznać, ale szczegółów nie zdradzę. Aby jednak pobudzić Waszą ciekawość, był to jeden z wielu momentów, który zapadł mi głęboko w pamięć, a i sprawił, że ręce mi się naprawdę spociły.
Pod względem graficznym nie jest rewelacyjnie, ale też nie jest najgorzej. Powiedzmy, że sama grafika prezentuje się dość dobrze, a wraz ze znakomitym dźwiękiem, wspólnie tworzą coś naprawdę nadzwyczajnego. A więc czas pozachwycać się nad soundem. Nasz protagonista stawiając kolejne kroki, oddycha bardzo ciężko, słychać jak przełyka ślinę. Pokonując kolejne korytarze, kolejne piętra, gdzieś w oddali słychać jęki i błagania o pomoc. Gdzieniegdzie coś stuknie, coś puknie, coś zaświszcze. Dźwięk odgrywa tutaj znaczącą, a nawet zaryzykowałabym stwierdzenie – najważniejszą rolę. W kryzysowych sytuacjach – w tle słychać szybką dynamiczną muzykę, a w sytuacjach na pozór niezwiastujących nic złego – grobową ciszę, która za chwilę zostanie zburzona. Drobiazgowa praca twórców naprawdę się opłaciła. Z każdą kolejną minutą ciśnienie w żyłach rośnie, serce zaczyna dudnić coraz to szybciej. Podczas rozgrywki nie raz i nie dwa zdarzyło mi się, że na fotelu aż wzdrygnęłam z wrażenia. Każdy kolejny krok postawiony w grze, dozuje nam coraz to większą dawkę emocji. Jeżeli komukolwiek z Was podobał się Outlast i macie ochotę na kolejną porcję dreszczy to Whistleblower jest wart każdych pieniędzy.
Specjalne podziękowania dla Red Barrels Games za dostarczenie gry do recenzji.
Gameplay dla Graczy 18+ pozostali oglądają na własną odpowiedzialność
Dodaj komentarz