Wstęp
Thor powraca! Tym samym staje się pierwszym bohaterem Marvela, który doczekał się czwartej solowej przygody. Przedtem wszyscy bohaterowie zatrzymywali się na trylogiach. Zarówno Iron Man, jak i Kapitan Ameryka doczekali się jedynie trzech własnych filmów. Pytanie jak czwarta odsłona perypetii Thora wypada na tle reszty?
Tym razem za sterami produkcji znów stanął nowozelandzki reżyser Taika Waititi, a Marvel Studios dało mu chyba wolną rękę. Twórca mógł stworzyć dzieło zgodnie z własną wizją. Wszyscy, którzy oglądali poprzednią przygodę Thora — Ragnarok, wiedzą już mniej więcej czego się spodziewać.
Historia
Ostatni raz Thora widzieliśmy w Avengers: Koniec Gry, kiedy po ostatecznym pokonaniu Thanosa przekazał on tron Asgardu dla Valkirii, sam zaś dołączył do Strażników Galaktyki. Jeśli liczyliście na jeszcze więcej potyczek słownych między bogiem piorunów a Peterem Quillem, to niestety nie mam dla was dobrych wiadomości. Strażnicy występują tutaj tylko przez kilka minut na początku filmu. Potem losy bohaterów są rozdzielane.
Thor wyrusza na ratunek swojej ojczyźnie, po tym jak odkrywa, że po wszechświecie grasuje Gorr, pogromca bogów. Wyposażony z tajemniczy miecz czarny charakter poprzysiągł zemstę na wszystkich bóstwach. Teraz bóg piorunów spróbuje zebrać inne bóstwa by razem pokonać zagrożenie, które na nich wszystkich czycha.
Humor
Jeśli oglądaliście wcześniej Ragnarok, to wiecie, jakiego typy humoru spodziewać się po tym filmie. Generalnie, jeśli przedstawiony w tamtym filmie humor wam nie przypadł do gustu, to na Miłość i grom właściwie nie macie po co iść. Reszcie powinno się podobać, chociaż nie da się ukryć, że tego groteskowego dowcipu może momentami być aż nadto. Bywają momenty, kiedy człowiek zastanawia się, czy ogląda film z MCU, czy może parodię w stylu Strasznego Filmu. Jednym się ta konwencja spodoba, innym niestety nie. Tym bardziej że film nie jest w całości złożony z gagów. Zawiera sceny poważne i nawet smutne, co nie zawsze tworzy spójną całość. Reżyser potrafi rzucić dowcipem nie zawsze w odpowiednim miejscu.
Sama fabuła jest dość ciekawa i wciągająca. Ważne też, że główny czarny bohater ma swój cel, który jest widzom znany i mogą się z nim w jakiś sposób utożsamiać. Nie jest to kolejny bezimienny złol, którego trzeba obić. Ma motywację i widz jest w stanie nawet stanąć po jego stronie.
Aktorzy
Cieszą mnie powroty postaci znanych z pierwszych części filmów. W Ragnaroku Waititi wydawało się chciał całkowicie się odciąć od poprzednich Thorów, porzucając lub zabijając wszystko, co było wcześniej. Tym razem na ekranie znowu widzimy, chociażby Darcy czy Selviga. Nie mają oni może jakiejś rozbudowanej czy spektakularnej roli, ale miło jest zobaczyć ich ponownie.
Największym powrotem jest oczywiście Natalie Portman jako Jane Foster. To jej pierwszy występ w MCU od 2013 roku. Cieszę się, że udało się studiu dojść do porozumienia z aktorką, bo chemia między nią, a Hemsworthem jest naprawdę widoczna. Jane powraca jako Potężna Thor i jej historia nie odbiega znacząco od komiksowego pierwowzoru. Ci z was, którzy czytali komiksy wiedzą więc, co to oznacza, reszcie nie będę psuł niespodzianki.
Sam Chris Hemsworth nadal świetnie czuje się w roli Thora. Widać, że taki lekki i groteskowo komediowy styl mu wybitnie odpowiada. Aktor dalej dzielnie daje radę, a biorąc pod uwagę zakończenie widać, że studio ma jeszcze plany na tę postać.
Świetnie wypadł Russel Crowe jako Zeus. Pewny siebie i zapatrzony tylko na własne potrzeby bohater. Doskonale aktorowi wyszedł grecki akcent.
Na koniec zostawiał Christiana Bale’a, który wciela się w głównego złego filmu. Jego postać jest zagrana bardzo dobrze, czego można się spodziewać po takim aktorze. Bale potrafi być i przerażający, jak i sprawić, że widz z nim sympatyzuje. Świetna rozpiętość emocji wywoływanych przez bohatera.
Podsumowanie
Thor: miłość i grom to bardzo dobry film MCU. Może nie jest wybitny, ale spełnia swoją rolę. Styl reżysera możne nie wszystkim przypaść do gustu i całość w ostatecznym rozrachunku wypada może aż nadto groteskowo, niemniej jednak to bardzo przyjemny seans, w akompaniamencie największych hitów Guns N’ Roses.
Dodaj komentarz