Z pewnością cieszy fakt, że tak dużo planszówek projektowanych jest w naszym kraju. Jak prezentuje się Nowa Gwinea od Grzegorza Rejchtmana?
Od Nemesisa, U-BOOT poprzez Robinsona Crusoe, do takich gier jak, Ubongo. O polskich grach mówi się na świecie, a wymienione tytuły to tylko niektóre ze stworzonych w Polsce perełek. Jak widzicie, jest wśród nich coś dla dojrzałych planszówkowiczów, jak i propozycja dla graczy w prawie każdym wieku. Wspomniane pod koniec Ubongo to właściwie pradziadek Nowej Gwinei. Skupmy się więc na bohaterze dzisiejszej recenzji.
Komponenty



Gra mieści się w pudełku o wymiarach 29,5 × 29,5 × 7 cm, co jest dosyć standardowym rozmiarem dla planszówki. Warto zwrócić uwagę, że prezentuje się ono naprawdę kapitalnie. Dominującą barwą jest zieleń, a na pudełku znajdziemy jeszcze ładne białe czcionki i symbole egzotycznych zwierząt. Na centralnym miejscu okładki znajduje się kolorowa papuga z dodatkowymi odblaskowymi elementami. Wewnątrz znajdziemy:
- 32 dwustronne plansze zadań
- 48 kafelków chat (po 12 na gracza)
- 1 tor punktacji
- 4 żetony punktów
- 4 pionki
- kostka
- worki strunowe
- instrukcja

Wszystko to mieści się w świetnie zaprojektowanej wyprasce. Wiecie już, że często zwracam uwagę na ten element. Miejsce w pudełku wykorzystano więc bardzo dobrze. Na tym jednak nie koniec ciepłych słów pod adresem wykonania gry. Zdecydowanie na uwagę zasługuje kostka k6, jednak nie z tradycyjnymi kropkami, a symbolami 6 zwierząt. Plansze zadań, kafelki chat, tor punktacji jak i reszta żetonów, wykonane są z grubego kartonu. Wyglądają bardzo przyjemnie dla oka. Mam tylko jedną uwagę w kierunku toru punktacji, pomimo że jest ładny, to w trakcie gry niestety mało czytelny.
Instrukcja i zasady
W pudełku nie mogło oczywiście zabraknąć instrukcji, którą możecie zobaczyć również w tym miejscu. Są to właściwie dwie strony. Choć w dużym formacie, to wszystko przeczytamy w parę minut. Zasady przedstawiono w sposób bardzo zrozumiały. Co więcej, miłośnicy Ubongo, czy Papua od razu się wśród nich odnajdą, Nowa Gwinea jest bowiem w moich oczach re-implementacją, wspomnianych tytułów. Nie mogę napisać, że jest to rozwinięcie tamtych gier, zasady są podobne, jednak z pewnością nie bardziej skomplikowane. Widać na pewno ciągłe doskonalenie komponentów gry, mówię tu w szczególności o ślicznej kostce, zrobionej specjalnie pod recenzowany tytuł. Dla tych z Was, którzy nie grali jeszcze w planszówki autorstwa Grzegorza Rajchmana postaram się pokrótce przedstawić koncepcję serii na podstawie Nowej Gwinei.



Każdy z maksymalnie 4 graczy dostaje pionka w wybranym kolorze i 12 kafelków domostw danego koloru. Przed graczami należy też umieścić plansze zadań. Plansze te są dwustronne, to znaczy każda posiada stronę łatwą i trudną. Nic więc nie stoi na przeszkodzie, aby doświadczeni gracze układali trudniejszy wariant, a nowicjusze i młodzi gracze wariant łatwy. Zadaniami graczy będzie zakrycie domostwami wszystkich źródeł wody na planszy. Dodatkowe punkty zdobędziemy, jeśli zakryjemy przy tym znajdujące się na planszach drzewa owocowe. Znajduje się na nich również 6 totemów z symbolami zwierząt. Dopiero od rzutu kostką będziemy wiedzieli, który totem musi być zakryty (wynik rzutu), reszta zaś nie może być przykryta pod domostwami. Same domostwa nie mogą wychodzić poza plansze, oraz nie mogą stykać się ścianami. Za to każdy kafel musi się stykać przynajmniej jednym narożnikiem z innym. Gracze układają domostwa jednocześnie, a wygrywa ta osoba, która zakryje wszystkie źródła wody i krzyknie „Gwinea” jako pierwsza. Gra kończy się po 9 takich rundach. Grę przewidziano od 2 do 4 osób.
Rozgrywka
Jak to wszystko wygląda w praktyce? Jak widzicie to w dużej mierze gra logiczna, każdy ma przed sobą „własne zadanie”, więc interakcja graczy ogranicza się do wyścigu, kto pierwszy ułoży swoje domy w przepisowy sposób. W samej instrukcji podano parę wariantów punktacyjnych, a ja sam zagrałem w grę z dzieckiem młodszym niż sugerowany wiek na pudełku (8 lat). Jak się bawiliśmy? Bardzo dobrze! Kluczem jest swobodne podejście, może nie do żelaznych zasad wspomnianych wcześniej, ale właśnie tych punktacyjnych. Nie rozgrywaliśmy również pełnych regulaminowych 9 rund. Uważam, że dobrze jest samemu określić tu sobie długość rozgrywki kiedy gramy na przykład z dzieckiem. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby grać w Nową Gwineę samemu, albo wspólnie z drugim graczem myśleć nad optymalnym ułożeniem domów na jednej karcie zadań. Nie ma jednego sposobu na rozwiązanie karty (nie jak na przykład w wypadku gier-łamigłówek z serii SmartGames). Jedyną rzeczą, która raziła mnie podczas rozgrywki to wspomniany tor punktacji, który jest mało czytelny. Przy lekkim nim poruszeniu ciężko będzie również dojść do tego, gdzie gracze znajdowali się na jego polach.



Wnioski
Jak się okazało, firma Egmont wydaje bardzo dobrze wykonane gry. Co do jakości komponentów nie mam najmniejszych zastrzeżeń, tak jeśli chodzi o wypraskę, grubość kartoników. Trzeba pochwalić przepiękną kostkę z symbolami zwierząt. Graficznie Nowa Gwinea prezentuje się również bardzo dobrze, jedynie tor punktacji mógłby być bardziej czytelny. Sama gra nie ma wielu mechanik, to w zasadzie łamigłówka z dużą re-grywalnością (32 dwustronne karty zadań, z czego każde zadanie ma 6 wariantów zależnych od rzutu kością). Przy małej ilości zasad gra pozostawia dużą dowolność w określaniu punktacji. Sam pozwalałem sobie modyfikować liczbę rund, dostosowując ją do młodszego gracza. W grze nie ma dużej interakcji między uczestnikami. Można więc śmiało powiedzieć, że gra się bardzo podobnie w grupie jak i samodzielnie. Jeżeli macie poprzednie gry, jak Ubongo, czy Papua, musicie się zastanowić, czy odrobinę zmieniona formuła to wystarczający argument, aby sięgnąć również po Nową Gwineę. Jeżeli jednak nie posiadacie jeszcze żadnej z gier Grzegorza Rajchmana, to recenzowany jest w moim odczuciu najlepszą grą z serii do tej pory. Recenzowaną planszówkę można znaleźć w cenie poniżej 100 zł, co uważam za bardzo dobrą kwotę.


Dziękujemy wydawnictwu Egmont za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Dodaj komentarz